Przełom roku

   Wielu z nas dokonuje w tych dniach swoich własnych obrachunków z … No właśnie, z kim, lub z czym? Z losem?, Z przeznaczeniem? Ze szczęściem, które mamy lub, co gorsza odwróciło się od nas? Z samym sobą?

   Japończycy (podobno) mają dobre podejście do tego, co niesie los, gdyż(podobno) mawiają:

Jest dobrze – to źle, bo mogło być lepiej.

Jest źle – to dobrze, bo mogło być gorzej.

Prawda, że to jest dobre podejście. Zawsze możemy wybrać optymistyczny wariant.

Spotkałem się kiedyś również z taką wypowiedzią :

W życiu musi być zarówno dobrze jak i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to jest niedobrze.

   Nie zanotowałem tego, kto jest autorem tych słów, ale chylę przed nim czoło. Zna się na rzeczy.

   W kwestii szczęścia, które nas spotyka, lub wręcz odwrotnie – omija szerokim łukiem – jest bardzo wiele mądrych sentencji. Wystarczy wpisać do wyszukiwarki hasło aforyzmy, a w nich poszukać przepisu na szczęście. Ja wiem, że tak zwane szczęście nie może być jedynie skutkiem szczęśliwego zbiegu okoliczności …i tego się trzymam.

Ktoś inny powiedział:

Największą sztuką w życiu jest śmiać się zawsze i wszędzie. Nie żałować tego, co było i nie bać się tego, co będzie.

   Moje obrachunki z minionym rokiem są pozytywne. Bilans jest dodatni. Jestem za to wdzięczny Bogu, Moim Bliskim i sobie. Najwięcej mam pretensji do siebie za …

Nowy rok to nowe czyste konto. Czym go zapiszemy?

Życzę Państwu trwającym przy moich opowieściach jak i przygodnie tu zaglądającym tego, czego życzyła mi bardzo przychylna osoba w nadesłanych wczoraj życzeniach:

Kochani!


Na szczęście, na zdrowie na ten Nowy Rok,
By się Wam darzyła pszeniczka i groch.
Byście Państwo mili zdrowi zawsze byli
Codziennie ziemniaczki skwarkami maścili.
By się Wam najskrytsze marzenia spełniały
Zdrowiem się cieszyli przez ten roczek cały.
Niech Wam błogosławi Jezusek Malutki
W radość zamieniając kłopoty i smutki.
Niech oddala od Was smutki i gorycze!
Tego Wam z całego serca dzisiaj życzę…

 

Tatul

Było cicho i spokojnie, aż tu nagle jak p…

nawet_kielbaski_nie_chce

Strach w oczach. Nawet kiełbaski nie chciał zjeść

 Minęły ciche i rodzinne święta. Teraz nadeszła pora na rozpamiętywanie przeżyć i opowiadanie znajomym jak to u nas było. Ile dań podano na wigilijnej wieczerzy, jak wzruszaliśmy się przy składaniu sobie życzeń i łamaniu się opłatkiem itd. Itd.

   My, gdy powróciliśmy z wieczerzy zorganizowanej w tym roku przez moją siostrę Annę przeżyliśmy pewien szok. U sąsiadów urządzono (nie wiadomo czemu w wieczór wigilijny) kanonadę ogni sztucznych nakierowując wyrzutnię rac w stronę naszej działki. Wraz z pierwszymi wystrzałami zaczął dobijać się do drzwi tarasu nasz pies Agis, który od dwóch lat, gdy jest z nami, jeszcze ani raz nie był w mieszkaniu. Tym razem wyminął mnie w drzwiach i pędem wpadł do pokoju, po czym ułożył się pod telewizorem zerkając bez przerwy w okno. Był przerażony wystrzałami i rozbłyskami  sztucznych ogni. Obserwowaliśmy z zaciekawieniem jak zachowa się nasz niespodziewany wigilijny gość. Przecież według legend świątecznych w tę noc zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. Żona skorzystała z okazji i podała psu czerwony opłatek z kawałkiem kiełbasy składając mu przy tym najlepsze życzenia. Pies był jednak do tego stopnia sparaliżowany strachem, że nie zjadł kiełbaski, a więc i opłatka tylko leżał w tym samym miejscu i spoglądał na nas wszystkich pytającym wzrokiem. Na gazecie tuż przed jego pyskiem leżała kiełbasa z opłatkiem.

   Po dwóch godzinach, gdy już pewne się stało, że dalszej kanonady nie będzie niemal wyniosłem go z mieszkania i zamknąłem w pomieszczeniu gdzie zawsze sypia. Myślę, że już zapomniał o tym incydencie i wcale nie garnie się do mieszkania. Nadchodzi jednak Nowy Rok. Jakże go powitać bez kanonady???

Przecież jest to najlepszy przejaw szampańskiej zabawy, prawda?

   W ubiegłym roku poświęciłem temu tematowi sporo miejsca opisując swoje wrażenia z perspektywy mojej malutkiej Bogorii. Temat nie jest nowy więc zamiast przewidywać co będzie się działo w tym roku przypomnę fragmenty tamtego tekstu:

„W noc sylwestrową obserwowałem rynek w mojej maleńkiej Bogoryjce, w czasie powitania Nowego Roku. Kanonada trwała ponad pół godziny. Punkty odpalania rac rozproszone były po całym miasteczku. Najbardziej okazałe widowisko urządzono w pobliżu hali, gdzie był bal sylwestrowy. Dużo mniejszych pokazów odbyło się w okolicach domów gdzie trwały prywatki, czy spotkania rodzinne. Gdyby dodać do tego dni prób przed Sylwestrem i pojedyncze wystrzały już po balu to trzeba powiedzieć, że straszenie zwierząt miało znaczne rozmiary. Jak to wyglądało w większych i całkiem dużych miastach, odpowiecie sobie sami.

Czy amatorzy fetowania radości z nadejścia Nowego Roku brali pod uwagę reakcję zwierząt na wystrzały? Wątpię!

     Wyczytałem gdzieś, że proch strzelniczy wynaleźli Chińczycy, gdzieś ok. X w. n.e. i to z przeznaczeniem do zimnych ogni właśnie. Dwór cesarski potrzebował takich akcentów potwierdzających wielkość władcy. W tym temacie jak widzimy nic się nie zmieniło przez te 10 wieków. Nadal podoba się to zarówno władzy jak i ludowi. Wniosek? Będzie tego coraz więcej. W okresie świątecznym sprzedano w Polsce podobno ok. 5 tys. ton fajerwerków. Czy jednak każdy, kto sobie zamyśli powinien mieć dostęp do zakupu tych produktów? A może z pożytkiem dla wszystkich ograniczyć sprzedaż fajerwerków wyłącznie dla instytucjonalnych organizatorów imprez zbiorowych – jak to zrobiono w innych państwach?”

             Wiele razy w czasie okresu świątecznego komentowano w mediach tę naszą modę na pokazy pirotechniczne od strony skutków, czyli oparzeń, okaleczeń czy wreszcie pożarów. No i obrońcy zwierząt mocno protestowali. Nasi bracia młodsi – jak ktoś pięknie określił zwierzęta, bardzo cierpią przez to nasze głośne świętowanie. Czy my chcemy im dokuczać? Myślę, że nie! Często po prostu nie bierzemy pod uwagę tego aspektu sprawy. A szkoda!

Zwierzaki znoszą wystarczająco dużo cierpień i niedostatków winy tych większych braci -jakimi nie chcemy być. Może to i dobrze, że w noc wigilijną po raz kolejny nie zabrały głosu, bo mielibyśmy sporo do wysłuchania. A gdyby psy domowe, biorąc przykład ze swoich panów w tych dniach zamieniły tabliczki na bramach z tych znanych wszystkim „Uwaga zły pies” na dajmy na to:  Uwaga zły człowiek!!!

            Relacje człowieka ze zwierzętami to temat rzeka. Są tu opowieści niezwykle pozytywne, ale i takie o wyłapywaniu psów z zamiarem produkcji psiego smalcu- rzekomo dobrego przy chorobach płuc, czy o przywiązywaniu psów do drzew w lesie, aby nie biegły za samochodem odjeżdżającego w siną dal ich pana. Często porzucamy nasze, już niechciane psy gdzieś po drodze gdzie tułają się jako bezdomne cierpiąc z tęsknoty ale i z głodu. Uzasadnieniem często słyszanym jest wtedy; – cóż to za pies? Dla wszystkich jest przyjazny i  merda ogonem, a jak usłyszy wystrzał  czy grzmot burzy to chowa się w najdalszy kąt!!!

Czy każdy pies musi być obrońcą domu, tak jakby był na etacie? Pomyślmy ile korzyści osiągają ludzie z kontaktów ze zwierzakami. Od przewodników dla ociemniałych, poprzez psy patrolowe, obronne, ratownicze aż po zwykłe przytulanki dla dzieci, dla samotnych i chorych ludzi. W zamian za uwagę i troskę im poświęconą człowiek otrzymuje od nich wdzięczność, przywiązanie i – nie bójmy się tego słowa: – bezwarunkową miłość to niekiedy więcej niż okazują nam najbliżsi.

J.Sztaudynger napisał:

Ta mądrość człowiekowi
Przychodzi dopiero z wiekiem.
Nie każdy pies jest psem,
Nie każdy człowiek człowiekiem.

   Z tego, co wiem nic się nie zmieniło w przepisach. Obrońcy zwierząt głoszą swoje, a ludzie zatroskani o bezpieczeństwo domorosłych pirotechników swoje. Będzie więc tak jak bywało w latach ubiegłych.

   W telewizji pokazali moment wybuchu średniej petardy umieszczonej w rękawiczce, do której włożono dwa udka kurczaka mające imitować tkankę ludzką. Pirotechnik pokazał skutki wybuchu . Rękawiczkę rozniesioną w puch i strzępy tkanek. Na szczęście były to tylko udka kurczaka.

 

           

Spokojnych Świąt wam życzę

Wśród życzeń i listów jakie otrzymałem w okresie przedświątecznym były i rozważania na temat Świąt Bożego Narodzenia kończące się słowami, z których ja zrobiłem tytuł. Autor tych rozważań wyraził zgodę na opublikowanie ich na łamach tego bloga. Ponieważ przyjęte przez blogosferę obyczaje nie tolerują zbyt długich tekstów postanowiłem dokonać pewnych skrótów ,za które przepraszam autora. Uważam, że nasze świętowanie wymaga również pogłębionej refleksji nad treścią tego, co właściwie w tych dniach przeżywamy i dlatego postanowiłem przybliżyć Państwu te refleksje. Zapraszam.

…Święta Bożego Narodzenia, to w moim przekonaniu, dobra okazja do tego aby trochę pomyśleć i zastanowić się nad tym, jaki jest sens tych świąt i co dają one (czy też co wnoszą w życie) współczesnemu człowiekowi. Warto trochę oderwać się od tępego wpatrywania w telewizor i w gości gadających często bzdury. Warto oderwać się od choinkowych świecidełek i niezdrowych potraw, które z taką pieczołowitością damy przygotowywały na święta. Trzeba oderwać się i pomyśleć. Kiedy mój kolega po fachu, zapytał mnie, czy w tym roku, też zamierzam obdarzyć wszystkich jakimiś refleksjami bożonarodzeniowymi, i kiedy odpowiedziałem, że pewnie tak, on z dużą dozą cynizmu powiedział – stary szkoda czasu, ludzie wolą nabawić się raczej niestrawności przy świątecznym stole, niż choć przez chwile pomyśleć nad sensem tych świąt. Gorzka prawda, ale chyba coś w tym jest. Zresztą jest księdzem wie co mówi! Stwierdził dalej uzasadniając swoje zdanie, że szkoda czasu na takie tłumaczenie ludziom rzeczy, których i tak nigdy nie pojmą, gdyż brak im dobrej woli, chyba że chodzi w nich tylko o podszkolenie się w pisaniu. Idea dla samej idei. Cóż, w tym co powiedział jest trochę racji. Ludzie nie lubią myśleć, boją się myślenia i tego że mogliby dojść do czegoś co okazałoby się dla nich trudne do przyjęcia. Jak zaczyna się myśleć to do różnych rzeczy można dojść. Przypomniała mi się wtedy opowieść o wczesnośredniowiecznym filozofie neoplatoniku z X wieku Janie Szkocie Eriugenie, którego uczniowie, jak głosi legenda, zadźgali rylcami za to, że zmuszał ich do myślenia. Ja jestem w o wiele bardziej komfortowej sytuacji od Jana Eruigeny. Nie muszę stawać przed nikim osobiście i zmuszać go do myślenia, Internet owo dobrodziejstwo ludzkości, pozwala mi do woli zmuszać ludzi do czego chcę bez żadnych konsekwencji, że zostanę zatłuczony przez moich odbiorców (internautów) klawiaturą.

 

…Warto pomyśleć nad tym co wnosi w nasze życie Boże Narodzenie. Dziś coraz bardziej jego metafizyczno-duchowy sens jest spychany na margines, ustępuje on miejsca komercjalizacji i ekonomizacji tego święta. Dla wielu dzieci, nie tylko w Stanach ale i w Polsce, święte te nie kojarzą się z przyjęciem na świat Boga w ludzkiej postaci ale z zabawkami, prezentami ze świętym Mikołajem, no dobrze, że choć jeden święty w tym wszystkim pozostaje! We współczesnej kulturze coraz bardziej zanika autentyczny sens przeżywania Bożego Narodzenia. Nikną nie tylko pewne tradycje, które z tym świętem były związane od niepamiętnych czasów, ale sam człowiek coraz bardziej zagoniony i zagubiony nie ma czasu na ich przeżywany. Jeden z socjologów powiada, że zatraciliśmy autentyczną radość z przeżywania świat w ogóle. Tymczasem jest to święto radości, jak żadne inne w roku liturgicznym. Boże Narodzenie jest świętem optymistycznym pełnym niesamowitości, euforii, mocy. Szkoda tylko, że nie jest przeżywane tak jak przeżywane być powinno. Brakuje nam wszystkim skupienia, które jest warunkiem koniecznym do właściwego przeżycia święta. Brakuje nam oderwania się od spraw codziennego życia, a przede wszystkim brakuje mam dystansu do samych siebie do innych ludzi i do otaczających nas wydarzeń. Dystans jest potrzebny po to aby się zatrzymać, pomyśleć nad tym, co dzieje się wokół nas i co dzieje się z nami (czy dzieje się w nas) czy właściwie przeżywamy i reagujemy na to, co nas nachodzi. W codziennym zabieganiu za groszem aby związać koniec z końcem, nierzadko za karierą, sukcesem, sławą, uzyskaniem poklasku w oczach innych, czy stałym rekompensowaniu własnych kompleksów różnymi możliwymi sposobami, gubimy gdzieś ten dystans. Rozpuszczamy się w różnych nieistotnych i nie mających większego znaczenia (choć nam się tylko tak wydaje) dla życia sprawach.

 

…Jeden z filozofów współczesnych Martin Heidegger, to zagubienie oddał trafnie słowem SIĘ. Ludzie mówią tak: robi się, działa się, żyję się, kocha się, pracuje się, czyli robimy to co robią wszyscy. Wszystko jest tak jak robią inni, owo SIĘ jest wyrazem bezmyślnego powtarzania czynności, wydarzeń, działań, które robią inni ludzie. Nawet w wyznaniu wiary podczas liturgii chrzcielnej odpowiadamy wierzymy, a powinno się odpowiadać wierze, Ja wierze. Wszechobecna postać owego SIĘ zadomowiła się na dobrze nawet w wierze, gdzie być jej nie powinno. Nie można mówić że się wierzy, to jest bezosobowa forma, Bóg wymaga od nas form osobowych, które wypływają z naszego wnętrza, a taką jest właśnie forma w pierwszej osobie, czyli wierzę, lub też Ja wierzę. Ale jak powiada Heidegger, owo SIĘ zwalnia nas od wszelkiego myślenia. Nie trzeba się zastanawiać, tylko wystarczy robić tak jak robią inni, wierzyć też jak inni, chodzić do Kościoła też jak robią to inni, wszystko tylko ROBIE SIĘ jak robią to inni. Przeżywa się Święta Bożego Narodzenia też jak inni! Pamiętam jak rok temu zaproszono mnie w Krakowie w pierwszy dzień świąt na obiad do znajomych. Nagle okazało się, że czegoś tam zabrakło na stole co rzekomo, zdaniem Pani, domu powinno być. Padły wówczas te słowa, które do dziś jeszcze słyszę, tak powinno to być, u ludzi innych na pewno jest, każdy to ma tak się robi, jak u wszystkich. Moje empiryczne podejście nakazało mi wtedy zapytać – to może Ja pójdę do sąsiadów i sprawdzę, czy oni też to mają, wtedy może wniosek indukcyjny opatrzony mocnym kwantyfikatorem „wszyscy”, „każdy” uległby kilku procentowemu uprawdopodobnieniu! Ugryzłem się jednak w język i nic nie powiedziałem! Tak myślimy, wedle społecznych reguł uznania, wedle Się społecznego.

 

…Boże Narodzenie mówi nam o obecności Boga w życiu czł
owieka. Samo słowo Boże Narodzenie, kiedy trochę głębiej się nad nim zastanowić, odkrywa przed nami pewien paradoks, który streszcza się w prowokacyjnym pytaniu, jak Bóg mógł się narodzić? Z pojęciem Boga mamy przeważnie takie intuicje, że jest on jakąś doskonałą istotą, która nigdy nie powstała, czyli się nie narodziła, która jest doskonała pod każdym względem, nie posiada bowiem żadnych braków jest dobra, ale nie w znaczeniu takim jak dobry jest człowiek. Czy taki Bóg może się narodzić? Owszem tak, Boże narodzenie to tajemnica. Przyznam się, ze nie bardzo lubię używać tego słowa tajemnica. W dyskursie teologicznym jest ono notorycznie nadużywane a i filozofowie ostatnim czasy zaczynają się zasłaniać kategorią tajemnicy. Jeśli czegoś nie potrafią wyjaśnić to zamiast przyznać się do tego, że mają kiepskie argumenty i teorię powiadają pompatycznie, że to tajemnica dla ludzkiego rozumu, może i jest ale dla tego co to mówi a raczej nie jest to tajemnica tylko zwykła ignorancja! Ale skro nie posiadamy lepszego słowa to niech zostanie ta tajemnica. Tajemnica, mądrzy tego świta powiadają, że tajemnica to jest coś czego ludzki rozum nie jest w stanie do końca zgłębić. Dalej mówią, że tajemnica ma swoje prawo bytu w życiu człowieka. A skoro jest częścią życia codziennego człowieka, to tym bardziej powinna być częścią wiary. Boże Narodzenie to tajemnica, choć nie brakowało, szczególnie w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, kiedy kształtowała się instytucjonalna i doktrynalna strona Kościoła, filozofów i teologów, którzy za pomocą kategorii filozoficznych wypracowanych przez filozofów starożytnych, starali się zrozumieć czym jest natura wcielonego Boga. Ja nie będę o tym pisał.

 

…Chcę tylko powiedzieć, że Boże Narodzenie jest tajemnicą, która mówi przede wszystkim o obecności Boga dla człowieka. Przez wcielenie w ludzką naturę, Bóg- Ojciec realnie wkracza w historię ludzkości. Dlatego Chrześcijaństwo tak mocno podkreśla historyczny i zbawczy wymiar obecności Boga dla człowieka. Zbawienie staje się bliższe człowiekowi niż kiedykolwiek było to możliwe np. w Starym Testamencie. Tam również Bóg – Ojciec obecny był w historii narodu wybranego, realnie dawał znaki tej obecności, (np. ingerował w prawa przyrody) to jednak nie była to obecność Boga twarzą twarz. W Starym Testamencie Bóg jest obok człowieka, przy nim ale nie jest na przeciw niego, nie staje wobec niego, jako człowiek z krwi i kości, jak osoba czującą i cierpiąca. Można jednak zapytać w tym miejscu. Czy Bóg musiał przyjąć aż tak radykalną formę objawienia, poprzez przyjęcie ciała ludzkiego? Oczywiście że nie musiał! Bóg z istoty jest tak doskonały, że wcale nie musiał się człowiekowi objawiać, w ogóle nie musiał nawet tworzyć świata, a jeśli to zrobił uczynił to dlatego, że jest dobry, dobrocią absolutną i kocha nas wszystkich Św. Augustyn powiada, że Bóg objawił się w Chrystusie przez swoją miłość i dobro ku rodzajowi ludzkiemu. Czy może być dla człowieka bliższa forma obecności, niż bycie w relacji z drugim człowiekiem? Miłość ma wymiar ludzki, przychodzi tylko do innych! Kiedy kochamy kogoś to chcemy aby ta osoba była stale przy nas, chcemy doświadczać jej obecności każdego dnia, odczuwać tę obecność. Miłość bez doświadczenia obecności drugiego człowieka nie ma sensu, bez obecności i bliskości jest skazana na wegetację. Kiedy kochamy, to chcemy kochać kogoś realnego, kogoś z krwi i kości, po prostu chcemy kochać inne osoby. Nie chcemy kochać idei, abstrakcyjnych bytów, miłość nie ma za przedmiot czegoś abstrakcyjnego, nie dotyczy idei a tego co jest żywe i wprost jakoś zmysłowo i intuicyjnie namacalne. Dlatego miłość kończy się kiedy brak jest bliskości lub kiedy bliskość ta nie może zostać urzeczywistniona, czasem niezależnie od kochających się osób. Bóg dobrze wie, że tylko przez bliskość drugiego człowieka miłość może się ukonstytuować, może mieć sens i być twórczą siłą podnosząca człowieka ze słabości.

 

…Święto Narodzenia Pańskiego jest świętem życia i rodziny. Jest promocją życia, które jest darem Boga, i tylko Bóg ma prawo decydować o jego początku i końcu. Boże Narodzenie jest także okazją do zastanowienia się nad wartością życia. Współczesna kultura uznaje, że ludzkie życie ma wartość względną, że można je w dowolnym czasie przerwać. Stąd stale pojawiające się nawet w Polsce głosy o zalegalizowanie aborcji czy też eutanazji. W tajemnicy Bożego Narodzenia ludzkie życie zyskuje dodatkową wartość, jest nią świętość. Ludzkie życie jest święte, nienaruszalne, nie można go niszczyć, tylko Bóg jako jego Pan jest władny, jak powiedziałem decydować o jego początku i o jego końcu. Świętość ludzkiego życia podkreśla jego nadprzyrodzony wymiar. To, że jest ono darem dobrego i pełnego miłości Boga, a my jako ludzie jesteśmy zobowiązani aby stać na straży życia, tak tego które co dopiero poczęło się w łonie matki, jak i tego które w mękach cierpienia spowodowanego chorobą, gaśnie gdzieś na szpitalnym, czy może hospicyjnym łóżku. Życie ludzie ma wartość od momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci. Tę prawdę dodatkowo wzmacnia fakt przyjścia na świat Boga w ludzkiej naturze. Jakąż wartość musiała mieć dla Boga owa natura, że zdecydował się on w niej właśnie objawić światu. Boże Narodzenie przypomina nam prawdę o wartości każdego ludzkiego życia, które jest darem dobrego i miłującego Boga. I wreszcie Narodzenie Pańskie przypomina nam o tym, jak wielką wartością dla każdego człowieka jest rodzina. Bóg ustanowił, iż związek małżeński to relacja między kobietą a mężczyzną. Dziś możemy obserwować różne tendencje, które wprost zmierzają do redefinicji związku małżeńskiego. Pod wpływem różnych przemian kulturowych jakie nastąpiły w ostatnich czasach odrzuca się tradycyjną definicję małżeństwa i rodziny. Coraz liczniejsze są głosy które podkreślają jej nieadekwatność wobec samej natury ludzkiej. Przeciwnicy tych głosów mówią wprost o świadomym legalizowaniu patologii i nie dają na to przyzwolenia, powołując się a biblijny obraz świętej rodziny, która ich zdaniem jest wzorem dla wszystkich rodzin. W tajemnicy Bożego Objawienia odnajdujemy najgłębszą prawdę o rodzinie i o małżeństwie, które poprzez przyjście Jezusa zostaje uświęcone. Bóg przychodząc na ten świat obiera naturalna i właściwa każdemu członkowi drogę, jest to droga poprzez matkę, naturalny poród. Przechodzi taką samą drogę, jak każdy człowiek z wyjątkiem grzechu pierworodnego, od którego przez poczęcie nie z ludzkiego nasienia ale z Ducha Świętego był wolny. Boże Narodzenie pokazuje, jak wielką rolę w odkupieniu człowieka od zła, śmierci i grzechu, odegrała kobieta. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa mówiono o nim „religia kobiet”. Dostrzegano już wtedy to, jaką rolę odgrywały kobiety w życiu samego Jezusa. Zobaczymy tutaj kolejny paradoks. Przecież Bóg który jest wszechmocy i nie ma dla niego rzeczy niemożliwej do wykonania, mógł ominąć cały proc
es naturalnego rozrodu właściwy dla homo sapiens i mógł np. w Betlejem pojawić się nagle w postaci człowieka już dorosłego. Mógł tak zrobić ale tego nie uczynił. Z perspektywy wszechmocy Boga byłoby to możliwe, dlaczego jednak tak się nie stało i dlaczego Bóg nie obrał takiej drogi, tego nie wiemy i prawdopodobnie za życia nigdy się nie dowiemy. Może po śmierci, ale i to nie jest pewne, prawda ta zostanie przed nami odsłonięta. Wydaje się jednak, że nie musimy z wszystkimi odpowiedziami czekać do śmierci, gdyż możemy już teraz pokusić o pewną, jak sądzę logiczną próbę pokazania, dlaczego Bóg obrał właśnie taką a nie inną drogę objawieni się człowiekowi. Zresztą tego co dowiemy się a czego nie dowiemy się po śmierci też nie jest jasne, bo może być tak, że pewne rzeczy z wewnętrznego życia Boga pozostaną dla nas i tak na wieki zakryte. Próbując udzielić jakiej zasadnej odpowiedzi na ten paradoks trzeba w pierwszej kolejności raz jeszcze podkreślić, to, że Bóg –Ojciec pragnął być Bogiem dla człowieka, nie Bogiem obok. A jeśli tak to jak sadzę chciał w jakiś sposób uwiarygodnić swoje bycie dla człowieka, właśnie przez to, ze przyjął ludzkie ciało i przeszedł całą drogę jaka przechodzi człowiek od poczęcia, poprzez urodzenie, dojrzewanie, dorastanie, cierpienie, ból, śmierć. Chciał być i był Bogiem w ludzkiej skórze! Zresztą w przypadku Boga chrześcijańskiego zachodzi bardzo ciekawa sytuacja, jaka nie mam miejsca np. w publicznej czy też misteryjnej religii starożytnych greków. Bóg chrześcijański jest Bogiem który przed człowiekiem musi coś ciągle uwiarygodniać. To nie człowiek ale Bóg chce uzasadnić samego siebie i swoją miłość…

 

…W tajemnicy Narodzenia Pańskiego odkrywamy fenomen bożego uwiarygodnienia (samousprawiedliwienia miłości) wobec człowieka. Nie ten jest wiarygodny kto teoretyzuje, kto wygłasza wzniosłe mowy, kto czyta pisma i komentuje je patrząc czy litera ich jest zachowana, nie ten kto woła Panie Panie….. ale ten, kto współcierpi i przeżywa wygnanie, ból, cierpienie, rozłąkę, kto życie oddaje nie za abstrakcyjne idee i formułki za zawiłe dowody i wyrafinowane argumenty ale za przyjaciół swoich, żywych z krwi i kości ludzi. Tylko Bóg to uczynił, my nadal sprzeczamy się o definicje, pojęcia i formułki… czy zatem jesteśmy wiarygodni?

Dziękuję Panu Piotrowi za udostępnienie tego tekstu. Wszystkim – niezależnie od pogody -życzę radosnych i spokojnych świąt

Idą Święta

   Miniony tydzień przebiegał w atmosferze zbliżających się świąt. Chcąc nie chcąc byłem świadkiem rozmów koleżanek z pracy, które informowały się o postępie przygotowań.
-J
uż zmieniłam firanki i posprzątałam dom, mówi Krysia. 
– A ja jeszcze nic nie zrobiłam, mówi Marysia. Na nic nie mam czasu. Dzieci chorują lub dokuczają, jak się je zostawi samym sobie. Nie można ich spuścić z oka, więc niby kiedy mam sprzątać? Może jeszcze zdążę jak już skończą się zajęcia w szkole.
Inna pani chwali się, że dom już przygotowała, a nawet karp podzielony na słuszne dzwonka leży w lodówce i czeka. Za wypieki i pozostałe prace zabierze się po zakończeniu pracy.

   Słuchałem tych rozmów i milczałem, bo po cóż mi wtrącać się z omawianiem moich osiągnięć, których brak? Chłop sam w domu, to gorzej niż rewolucja. Dla domu oczywiście. Jakoś musimy zdążyć z tym wszystkim, gdy już moje szczęście powróci z kuracji, pomyślałem i wyszedłem z pokoju. Młodzież stroiła w tych dniach swoje sale i całą szkołę ustawiając choinki oraz gustowne stroiki. Ci bardziej utalentowani ćwiczyli ponadto śpiew kolęd i recytacje różnych tekstów, z którymi wystąpią podczas uroczystego spotkania opłatkowego. W jednej z moich szkół nastąpi to jeszcze przed świętami – czyli tradycyjnie, a w drugiej dopiero po nowym roku – to wpływ nowych prądów w duchowym przeżywaniu świąt w szkole jaki pojawił się w tym roku szkolnym. Lekcje odbywały się w zwykłym rytmie, chociaż czuło się już opór wyrażany prośbami:
Czy musimy pisać dzisiaj ten sprawdzian? Nie moglibyśmy go napisać po świętach? Odpowiadałem:
Tak, piszemy, bo został on zaplanowany już dawno i wpisany do dziennika. Ja muszę mieć robotę w czasie przerwy świątecznej, aby się nie zanudzić do końca – odpowiadałem przekornie i pisali nie mając wyjścia.
Nawet zaplanowane hospitacje odbywały się w przewidzianych terminach. Podczas pisania sprawdzianów słuchałem przez dwie kolejne lekcje dobiegające z sąsiedniej sali odgłosy śpiewanej w ramach lekcji języków obcych, po angielsku i niemiecku pięknej kolędy Cicha noc. Wrażenia słuchowe jednak znacznie odbiegały od przyjętych standardów. To widoczny skutek braku nauki śpiewu w szkołach.
Chłopaki śpiewają jak słowiki…które konie duszą, zażartowałem do swoich. Roześmiali się gromko.

   Nie wiem, czy to atmosfera świąt, czy zwykłe zniecierpliwienie młodych ludzi było przyczyną tego, że kolejne klasy wychodząc z sali zapominały powiedzieć tradycyjne; – Wesołych świąt. Szczęśliwego nowego roku. Za każdym razem, gdy z sali wychodziła kolejna grupa uczniów (a miałem dzisiaj 7 lekcji) robiło mi się smutno i to ja wypowiadałem ostatecznie te życzenia, zwykle już do pleców tych, którzy nie zdążyli jeszcze wyjść. I pomyśleć, że jeszcze tak niedawno, każda klasa miała dla nauczyciela kartkę świąteczną z życzeniami, a nawet wręczano nam jakiś symboliczny stroik nawiązujący do charakteru obchodzonego święta.

   Tak, czy inaczej dotrwaliśmy do przerwy świątecznej. Jutro spotkam się ze swoją klasą, która na szczęście wykazuje jeszcze to tradycyjne podejście do świąt i do szkolnej tradycji Mam nadzieję, że będzie miło. Przynajmniej ja będę się o to usilnie starał. Gdy wrócę po tym szkolnym spotkaniu do domu, to zapewne zastanę już w nim krzątającą się gorączkowo wokół świątecznych przygotowań żonę. Za dzień lub za dwa nadjadą dzieci i dalej będzie już tak, jak sobie wymarzyliśmy.
Gdy wracałem z pracy do domu w samochodowym odbiorniku radiowym usłyszałem nową dla mnie i nieznaną piosenkę zespołu Kuska Brothers
Życzenia
Miało być biało, lecz ciągle kropi
Lepszy pejzaż zimowy ma wygaszacz w laptopie
Aury nieprzychylnej kły, szczerzą krótkie dni
Lecz warto przetrzymać początek grudnia
nim miną doły i pogoda trudna

Gdy gwiazdy jednej blask, oświetli cały świat 
Nie idź do pracy, wytarzaj się w śniegu
Pogadaj z chomikiem i przytul bliźniego
Bo tylko jeden raz w roku święta masz… 2x..

W tym wszystkim jeszcze uwagi jest warta
niezręczna pozycja świątecznego karpia
z łazienki smutny wzrok – przeczuwa kiepski los
więc zaraz po powrocie z pasterki,
wyjdź cicho i puść go wolno do rzeki
a do wanny wrzuć komórkę laptop swój

Nie idź do pracy, wytarzaj się w śniegu
Pogadaj z chomikiem i przytul bliźniego
Bo tylko jeden raz w roku święta masz… 2x

   Wszystko się zgadza, pomyślałem. Nawet pogoda z mało sympatyczną prognozą… że święta będą po wodzie, skoro Barbara była po lodzie. Będziemy sobie śpiewać przy stole: 
Miało być biało, lecz ciągle kropi
Lepszy pejzaż zimowy ma wygaszacz w laptopie
Aury nieprzychylnej kły, szczerzą krótkie dni.

   Przeżyjemy te święta,- tak, jak tyle już minionych świąt – każdy na swój sposób. Będą chwile warte zapamiętania oraz takie jak te zwyczajne, które codziennie przeżywamy. Warto jednak nie zagubić szansy na przeżycie takich chwil, gdy: 
Zrobi się biało i będzie bajkowo,
Dzieci znowu ucieszy pan ze sztuczną brodą
Zaśpiewa bliskich chór, kolędy ponad stół
zrozumiesz cud tych wielkich dni
Jak mało trzeba by szczęśliwym być
gdy wszyscy razem są w tę wyjątkową noc.

   Gdy uda się nam odejść od stołu i wyjść na spacer to też pamiętajmy, aby:

Nie idź do pracy, wytarzaj się w śniegu
Pogadaj z chomikiem i przytul bliźniego
Bo tylko jeden raz w roku święta masz

 Chomika zastępujemy jakimś innym zwierzątkiem. One wszystkie w noc wigilijną mówią ludzkim głosem. Weźmy to pod uwagę, bo pewnie mają nam dużo do powiedzenia

   Wesołych Świąt wszystkim przyjaciołom życzy Tatul

Zimowe wędrówki

   Moja rozłąka dobiega końca. Słomiany wdowiec, zgodnie z sugestiami części komentatorów wyrwał się wreszcie z wizytą do swej lubej… jak tylko zaistniały sprzyjające do takiej wyprawy okoliczności. Stało się to możliwe dopiero w miniony piątek, kiedy po lekcjach i po szkoleniu na temat sposobów radzenia sobie ze stresem i wypaleniem zawodowym pojechałem wprost do Buska Zdroju.

   Przed wyjazdem uzupełniłem jeszcze paliwo w stacji leżącej przy wyjeździe z mojego miasta i spokojnie, racząc się widokami zachodzącego słońca zmierzałem znaną sobie trasą wprost do celu swej podróży. Po drodze zrobiłem kilka zdjęć barwiącego się na coraz bardziej intensywne kolory nieba i jeszcze przed całkowitym zmrokiem dotarłem na miejsce. Doba garażowania na dworze przy kilkunastostopniowym mrozie negatywnie wpłynęła na sprawność mojego samochodu. W sobotę miałem nie spotykane od dawna trudności z uruchomieniem samochodu, ale zrzuciłem to na karb spadku pojemności akumulatora, gdyż ostatecznie po uruchomieniu silnika udało się jednak dojechać do kilku sklepów na przedświąteczne zakupy. Samochód wydawał mi się jakoś dziwnie słaby, ale dawał sobie radę mimo oblodzenia. Kolejna noc garażowania w podobnych warunkach budziła mój niepokój, ale tym razem jakoś udało się uruchomić silnik i wyruszyłem w drogę powrotną tak, aby zdążyć do domu jeszcze przed zmrokiem.

   Już po przejechaniu kilku kilometrów silnik zaczął prychać, kichać i słabnąć, ale jeszcze pracował w miarę dobrze. Mój niepokój zaczął jednak narastać, gdy silnik zgasł na skrzyżowaniu z drogą uprzywilejowaną. – Co będzie jak nie da się uruchomić, – pomyślałem. Po kilku próbach startu jednak odpalił i pojechałem dalej. Co z tego, gdy nadal przerywał co jakiś czas i znowu gasł. Zatrzymałem się w szczerym polu i już nie udawało się ponowne uruchomienie silnika pomimo podejmowania wielu prób.

Masz babo placek, – pomyślałem. Co teraz robić? Zamknąć samochód i iść pieszo do najbliższej wsi? Wzywać pomoc drogową? Nawet nie znam numeru telefonu!Zajrzałem pod maskę silnika szukając jakiegoś wycieku paliwa spowodowanego nieszczelnością wężyków, czy rurek. Nie znalazłem jednak żadnych widocznych przyczyn wyraźnych przerw w dopływie paliwa. Pomyślałem, że może to paliwo kupione przed wyjazdem było jakieś chrzczone i w związku z tym mam ten problem? Przeszukałem bagażnik w poszukiwaniu butelki specjalnego płynu, którego dolewka poprawia pracę silników Diesla w czasie mrozów. Niestety buteleczka widocznie pozostała w garażu. Wróciłem do samochodu, w którym już na szyby zaczął wchodzić mróz. – Co dalej mam robić? – myślałem już gorączkowo. Dopóki jeszcze widno muszę znaleźć rozwiązanie mojego problemu. „Błogo, jak kto ma kogo”. Zadzwoniłem z komórki do siostry i rozwiązanie się znalazło. Szwagier wyjechał w moim kierunku, aby mnie wziąć na hol, a ja próbowałem uruchomić silnik aby jednak ciągnąć w stronę domu. Faktycznie, po wielu próbach udało się. Silnik nie pracował równo, ale po mocnym przegazowaniu ruszyłem jednak z miejsca i nie zdejmując nogi z pedału przyspieszenia ujechałem kilka kilometrów. W tym czasie nadjechał mój wybawca. Pokazałem mu gestami, żeby nawrócił i jechał za mną. Kiedy zatrzymałem się w miejscu dozwolonym, silnik pracował już bez zarzutu. Szwagier dolał mi do zbiornika paliwa płynu poprawiającego pracę silnika na mrozie i po uściskaniu mojego wybawcy postanowiłem jechać dalej uznając, że problem został rozwiązany i już spokojnie dojadę do domu.

   Niestety. Po ujechaniu kilku kolejnych kilometrów sytuacja powtórzyła się i już nie udało się uruchomić silnika. Zatelefonowałem więc ponownie i poprosiłem jednak o zaholowanie. – Nie ma sprawy, – odpowiedział Robert.

   Czekając na pomoc stałem akurat w niedozwolonym do zatrzymywania miejscu. Światła awaryjne informowały nadjeżdżające stadami z obydwu stron pojazdy o moich kłopotach. Zatrzymywali się przed i za moim samochodem przyglądając się z zaciekawieniem, ale nikt, chociażby poprzez opuszczoną szybę nie zapytał, czy czegoś nie potrzebuję. Minęło mnie w ten sposób kilkadziesiąt samochodów. Gdy wreszcie nadjechała pomoc z ulgą zapieliśmy linę holowniczą i po kilkunastu minutach byłem już pod domem. Do garażu wjechałem samodzielnie, bo silnik znowu zaskoczył. Po chwili byłem już w ciepłym domku i wreszcie poczułem się swojsko i bezpiecznie. Mnie się udało. Byłem blisko domu i miałem do kogo zatelefonować. Miał mi kto pomóc. Wszystko zakończyło się szczęśliwie.

   Dlaczego tak szczegółowo opisuję swoją przygodę? Zdecydowałem, że napiszę o niej po to, aby przestrzec kogo tylko można przed najmniejszym nawet zaniedbaniem w przygotowaniu siebie i samochodu do sezonu zimowego. Przed bardzo wielu ludźmi w najbliższym tygodniu staje nie lada wyzwanie, jakim jest dojazd do rodziny na wspólne świętowanie najpiękniejszych ze świąt. Aby nie przeżywać podobnych rozterek samemu oraz nie fundować swoim bliskim ciężkich zmartwień pomyślmy o zmienności warunków atmosferycznych i o zawodności maszyny, którą podróżujemy.

   I jeszcze jedno. Nie liczmy za bardzo na pomoc innych kierowców spotykanych na drodze. Telefon też musi być naładowany i posiadać w pamięci numery telefonów ludzi, na których można liczyć w każdych warunkach.

Rząd wypycha młodzież za granicę

   Jarosław Kaczyński w czasie niedawnego spotkania z młodzieżą ubolewał nad ich losem. Aby pozyskać ich poparcie użył argumentu wpychania młodych ludzi z Polski przez nieudolny (lekko mówiąc) rząd Tuska. Nie ma dla Was pracy, a przecież jesteście skarbem i kapitałem tej ziemi, mówił. Czy podoba się Wam takie traktowanie przez Tuska?  Nieeee!!! Odpowiedzieli jednogłośnie.

 Cytuję tę wypowiedź z pamięci, ale staram się wiernie oddać atmosferę tamtej masówki. Pomyślałem ze zgrozą, że prezes wierny swoim zamysłom politycznym zaczął już sięgać po środki niebezpieczne. Mam nadzieję, że pamięta on płonące nie tak dawno samochody na ulicach Paryża oraz zupełnie świeże wydarzenia do jakich doszło w Londynie po ogłoszeniu planu wprowadzenia czesnego za studia i jeszcze świeższe demonstracje z Aten. Młodzież bywa silną bronią używaną do burzenia porządku prawnego w różnych państwach jeśli ich zbiorową wyobraźnią zawładną zdeterminowani i zdecydowani na wszystko politycy. Czyżby nas, kraj ledwie łapiący kontakt z bogatszymi już to zaczęło dotyczyć, pomyślałem?

   Krótko po tym wydarzeniu w mediach pojawiły się komunikaty o planie sięgnięcia przez Niemcy po naszą młodzież. Pragmatyczni Niemcy w dążeniu do zabezpieczenia sobie naboru fachowców do zawodów jakich nie chcą wykonywać obywatele niemieccy wyszli z atrakcyjną dla absolwentów naszych gimnazjów propozycją przyjęcia ich w liczbie kilkunastu tysięcy do szkół zawodowych W Niemczech. Otrzymają tam zakwaterowanie i stypendia o wysokości 750 euro na pierwszym roku nauki i już 1500 euro w trzecim roku nauki. Problemy językowe ma złagodzić organizowany równolegle kurs językowy.

  Mnie, nauczyciela szkoły zawodowej mocno zbulwersował ten temat. Ponieważ przed dwoma laty pisałem na swoim blogu o problemach związanych ze szkoleniem zawodowym w polskich zawodówkach postanowiłem zabrać głos w sprawie.

   Zanim rozpocząłem pracę w szkole przez 11 lat pracowałem w spółdzielczości, która w sposób naturalny sięgała po fachowców wyszkolonych w szkołach zawodowych, a odbywających praktyczną naukę zawodu w spółdzielczych piekarniach, masarniach, restauracjach zakładach usługowych, czy też w rozlicznych placówkach handlowych. Opiekę nad tymi uczniami sprawowali doświadczeni pracownicy otrzymujący z tego tytułu jakieś groszowe gratyfikacje. Było tam jednak ściśle przestrzegane prawo pracy, szczególnie w zakresie ochrony nad pracownikami młodocianymi.

   Zawsze było mi jednak żal tych dzieci, które w wieku 15 lat stawały się małoletnimi pracownikami, związanymi umową o praktyczną naukę zawodu z prowadzącymi zakłady produkcyjne, usługowe czy handlowe mistrzami rzemiosła. Ich mistrzowie nie zawsze zasługiwali jednak na miano MISTRZÓW. Mimo, że mieli formalne przygotowanie pedagogiczne do szkolenia uczniów w zawodzie, to często traktowali ich jak bezpłatną siłę roboczą i sposób na szybkie wzbogacenie się. Powszechne stawało się eksploatowanie tych dzieci ponad wszelką miarę, przy łamaniu zasad prawa pracy i ogólnoludzkich zasad ludzkiej przyzwoitości. Uczniowie nie zgłaszali zwykle sprzeciwu, bo byli zastraszani zwolnieniem z praktyki, a to oznaczało zmarnowanie roku – jeśli tylko na tym się to kończyło. Dorośli pracownicy zawsze mogą skarżyć do sądu pracodawców z powodu tzw. mobbingu, a młodociani i ich rodzice milczą, aby nie popaść w kłopoty. Podczas gdy młodzież z liceów i techników pławi się w lenistwie i próżniactwie żyjąc pod płaszczykiem ochronnym troskliwych rodziców, ich rówieśnicy, ciężko pracując, uczą się tzw, życia na własnej skórze.

   Odkąd uczyłem w szkołach zawodowych pełniłem również rolę wychowawcy uczniów wszelkich możliwych zawodów. Pomagałem moim wychowankom przetrwać okres praktycznej nauki zawodu, znoszenia przykrych doświadczeń i mimo wszystko dostrzegania pozytywnych stron zawierających się w tej formie kształcenia. Przystosowanie się do wymogów – początkowo ciężkich do zaakceptowania dla dziecka procentowało w końcu zdobyciem umiejętności ułożenia sobie poprawnych stosunków nawet z toksycznym szefem. Doświadczenie zdobyte przez fizyczne wykonywanie zawodu i uczestniczenie we wszystkim, co się dzieje w obcowaniu z klientem, to podstawy późniejszego mistrzostwa w zawodzie. Ta forma kształcenia w zawodzie przetrwała w systemie cechowym niemal bez zmian, prawie od średniowiecza. Gdyby mnie dzisiaj zapytano o przyszłość szkolenia zawodowego w Polsce, to doradzałbym, aby nadal tak właśnie było organizowane. Oczywiście pod warunkiem zwiększenia nadzoru nad ochroną pracy młodocianych. Znam już bardzo dużą grupę młodych ludzi, którzy przeszli taką drogę i są bardzo cenionymi fachowcami w swoich zawodach. Często prowadzą dobrze prosperujące własne warsztaty. Otwarcie granic uczyniło z  absolwentów szkół zawodowych bardzo poszukiwaną w kraju i za granicą grupę ludzi, radzącą sobie doskonale w znalezieniu miejsca dla siebie i układaniu sobie życia lepiej niż sfrustrowani absolwenci różnych płatnych kierunków niby studiów wypuszczanych na rynek pracy jako bezrobotnych zamiast kształcić wciąż poszukiwanych fachowców.

   Nasi włodarze wiedzą doskonale, że bomba demograficzna tyka już od dawna i dostrzegają związek pomiędzy masowym wypływem naszej młodzieży za granicę, a szansami na sfinansowanie programu emerytalnego dla coraz liczniejszej rzeszy seniorów. Nożyce rozwierają się coraz bardziej. Tylko w tym roku ZUS zbierze 91 mld zł składek emerytalnych, a wydać musi 160 mld zł. Różnica obciąży budżet. Niemcy też to wiedzą. Mają ten sam problem i do tego choćby tylko przez różnicę stawek wynagrodzeń i liczebność seniorów jeszcze bardziej nabrzmiały. Wiedzą co ich czeka i działają, My tymczasem jedynie cieszymy się ze spadku odsetka bezrobocia poniżej 10 procent, co jest w Europie podobno już sporym sukcesem. Niemcy to perfekcja, a my …to wieczna improwizacja. W tym jesteśmy mistrzami. Tylko, że jednocześnie sprawdza się nam powiedzenie, że prowizorki są najtrwalsze. Ja w tej szkole pracuję już ponad 20 lat i widzę, że system szkolenia uczniów w zawodówkach nic się nie zmienił. Patologia w przedmiotowym traktowaniu uczniów jako łatwego sposobu na wzbogacenie się tylko się umacnia. Gdyby u nas potraktować uczniów chociaż trochę tak, jak robią to Niemcy, to szkoły zawodowe nie świeciłyby pustkami. Tysiące niedouczonych absolwentów gimnazjów zamiast obniżać wskaźniki nauczania w liceach mogłoby trafić do zawodówek, nie dających wprawdzie szans na studia, ale dających konkretny zawód. Wszystkie nowoczesna gospodarki najwięcej miejsc pracy tworzą przez wspomaganie samozatrudnienia.

Miałby kto płacić składki
ubezpieczeniowe.

Lata lecą, a zmian nie widać.

13 XII – 30 rocznica Wojny polsko-jaruzelskiej

  Mija 30 rocznica ogłoszenia stanu wojennego. Do obchodów tegorocznej, „okrągłej „rocznicy przyłączyli się niemal wszyscy politycy o prawicowo nacjonalistycznym nastawieniu. Zapowiadany na jutro marsz niepodległości,  na czele którego pomaszeruje prezes PiS-u wraz ze swoimi przybocznymi działaczami nasuwa poważne obawy o możliwość zapewnienia spokoju i skupienia sprzyjającego poważnej i bardzo potrzebnej ogólnonarodowej debacie o tym traumatycznym fragmencie naszej najnowszej historii. Czytaj dalej

Ciepełko rodzinne

   W ubiegłym tygodniu zaszedłem do znajomego fryzjera. Ponieważ wypadło mi poczekać około pół godziny w kolejce, zacząłem przeglądać prasę jaką mój fryzjer wyłożył na gustownym stoliku ze szklanym blatem. Spojrzałem i minęła mi ochota na lekturę. Coś z motoryzacji, jakieś kobiece i do tego stare pisma, nic ciekawego. Zapytałem mistrza grzebienia: –  Dla kogo ta prasa? Same stare gazety. Czy ludzie nic nie czytają czekając na usługę? Odpowiedział, że nikt nie sięga po gazety więc ich nie uzupełnia. Cóż było robić. Wziąłem do ręki Wróżkę – niemal dokładnie sprzed roku. Przeglądając zwróciłem uwagę na horoskop. Mało kiedy spoglądam na to, co mi przepowiadają horoskopy, ale tym razem uznałem, że oto zaistniała całkiem ciekawa sytuacja, bo przeżyłem rok i teraz mogę sprawdzić co mi przepowiadano na upływający 2010 rok. Sprawdziłem. Przepowiadano mi nowe wyzwania w pracy, pomyślność w związku, małe zawirowania ze zdrowiem i parę rzeczy, z których już jakby wyrosłem. Mogę zatem uznać, że miałem szczęście do przepowiedni jak i do realizacji tego co mi wróżono – chociaż to nie tylko moja zasługa.

   Pomyślność w związku? Dlaczego nie  w małżeństwie, pomyślałem. Uznałem, że to chyba taki znak czasu . Taka poprawność polityczna zmierzająca do tego, aby nie urazić tych, co to są tylko w związku.

   Przypomniała mi się rozmowa z młodą kobietą. Od roku szczęśliwa mężatka, spodziewająca się wkrótce dziecka, opowiadała mi jak przebiegało spotkanie z koleżanką z jej klasy, z którą nie widziała się przez trzy lata. Panie opowiedziały sobie o wydarzeniach zaistniałych w ciągu tych trzech lat. Jedna wyszła za mąż zaraz po maturze, ma córeczkę i jest już po rozwodzie. Druga studiowała i właśnie teraz  zamierza wyjść za mąż za kolegę z klasy. Rozwódka na bazie swojego doświadczenia doradzała drugiej: – To fajnie, że wasz związek przetrwał od szkolnych lat, ale nie bądź głupia i nie bierz ślubu, bo i po co? – Czy chcesz skończyć tak jak ja ? Jakoś utkwiła mi w pamięci ta rozmowa i teraz ją wspominam.

   Nie można mierzyć innych swoją miarą. Każdy żyje tak, jak chce, ale wobec przegranej powstaje pytanie o to, co ja zrobiłem nie tak, że moje najlepsze chęci, plany, zamiary nie zostały wprowadzone w życie? Jak ogarnąć rozsądnym spojrzeniem ogrom czynników decydujących o udanym związku dwóch osób, bo przecież oboje muszą mieć poczucie spełnienia i przeświadczenie o udanym życiu?

   Okazuje się, że udany związek, zgodne pożycie i dowiezienie tych relacji sprzed ślubu aż do kresu życia, jest wartością znacznie przewyższającą wartość dorobku materialnego, czy jakiejś kariery, po której pozostaje tylko gorycz zawodu i jakiś kac moralny z powodu nie zawsze uczciwego, moralnego i przyzwoitego postępowania…bo takie były okoliczności.   Dla zilustrowania tego, o czym piszę pozwolę sobie przytoczyć wypowiedź młodej kobiety pochodzącą z działu „Listy do redakcji” pewnej gazety, a napisaną w reakcji na artykuł tyczący udanego życia pary sędziwych już ludzi.

   Ja naprawdę uważam, że takich małżeństw jak ci państwo jest teraz niewiele. Ci, którzy są w wieku naszych rodziców, to  albo już są po rozwodach, albo żałują, że nie rozwiedli się wcześniej tylko męczą się ze sobą. Oczywiście są pary, które obchodzą 40 lecie małżeństwa, ale nie ma w nich żaru, przyjaźni, szacunku często zrozumienia. Są, bo są. Bo gdzie teraz mają iść? A ja tak bym nie chciała. Ci państwo są żywym przykładem na to, że można żyć inaczej. Że można się kochać, szanować, tęsknic za sobą. Czy my – wkraczamy w inna epokę? W epokę zupełnie odmiennego podejścia do życia i do człowieka?

   Mąż przyjaciółki zaprosił ja dwa dni temu do restauracji. Radość wielka. Dzieci w szkole, a oni- jak za dawnych lat razem. I tam w restauracji po zamówieniu posiłków- on wyciągnął mały komputerek i nie patrząc nawet na żonę- czytał sobie „wiadomości sportowe”. Jej nawet już nie chciało się jeść. Kiedy zapytała, czy nie będą rozmawiali odpowiedział, że „przy jedzeniu się nie mówi”. No, tak, ale się czyta! Zjedli, pojechali do domu i już było po „miłym wyjściu do restauracji”. A przecież facet jest dobrym ojcem, mężem, człowiekiem. Czy nie ma już teraz wśród ludzi choćby tej malutkiej nutki romantyzmu? Czy zjadła nas technika? Czy my kobiety mamy się przyzwyczaić do tego, że teraz już zawsze tak będzie? A może to jest tylko „jeden przypadek”? Jak uchronić to COŚ, które powoduje, że nadal się chce po latach z żoną, czy mężem rozmawiać i zachowywać ciepłe relacje?

   Zaprzyjaźnione z nami od lat małżeństwo rozwodzi się. Okazało się, że dobrzy mężowie miewają swoje drugie życie, drugie konto w banku, drugą super płatną pracę, o której słowem nigdy nie wspomnieli żonie. Mają swój drugi świat, do którego nie zapraszają żony, a więc kogoś, z kim powinni być ( według przysięgi ślubnej ) do końca swojego życia. Dobrzy mężowie i wspaniali ojcowie ( naprawdę!) – zostawiają z dnia na dzień swoje rodziny, bo okazuje się, że gdzieś tam, za miesiąc urodzi się ich kolejne dziecko. Szkoda, że ich żona o tym nie wiedziała. I co ? Powiemy sobie po prostu; -Taki czas?  Dlatego ja – jak już napisałam, czasami chciałabym żyć w XIX wieku mimo, że przecież i wtedy nie było „różowo”. A jednak czegoś mi żal. Czy ja pójdę kiedyś, za powiedzmy 25 lat do parku z mężem za rękę? Czy będziemy mieli sobie o czym opowiadać, oprócz tego, że są dzieci, wnuki i problemy 2036 roku? Czy kiedyś tak będzie? No, nie wiem, naprawdę nie wiem! Ale dobrze, że ci państwo są właśnie tacy. Bo to daje nadzieje na to, że i w naszym związku też może tak być. Jak się postaramy i jak bardzo będziemy tego chcieli. To takie marzenie „na przyszłość”. Pozdrawiam i przepraszam, że dzisiaj pisze tak długo! Ale jak mogłabym inaczej? Temat – rzeka! I to jeszcze taka, z której wcale nie chciałoby się wychodzić :-)) Pozdrawiam raz jeszcze!  Stała czytelniczka.

   Prawda, że pięknie powiedziane? Jest nad czym pomyśleć, prawda?

 

Korrrupcjaaa??!!

   W grudniu obchodzimy Międzynarodowy Dzień Przeciwdziałania Korupcji. Idea zwrócenia uwagi na ten ważny problem ogólnospołeczny i skoordynowanie działań antykorupcyjnych w skali świata powstała w ONZ w 2003 roku. Od tamtego czasu podejmuje się w skali świata i w poszczególnych państwach różne przedsięwzięcia mające zapobiec lub wydatnie zmniejszyć zjawisko korupcji. Transparency International bada to groźne zjawisko i publikuje doroczne rankingi wskaźników postrzegania korupcji dla niemal wszystkich państw świata. Jak Polska wypada w tych rankingach? Czytaj dalej

Skrupulanci i cynicy

   Parę dni temu sięgnąłem po książkę pozostawioną przez córkę w swoim pokoju. Moją uwagę przyciągnął tytuł kwartalnika Życie duchowe nr 64/2010, a w nim zamieszczony na okładce tytuł przewodni: Między skrupułami a cynizmem. Zajrzałem do spisu treści i znalazłem tam kilka artykułów o tytułach pokrewnych temu z okładki. Zacząłem przeglądać zawartość kwartalnika szukając ciekawych sformułowań, które by rozbudziły moje zainteresowanie całością. Rozpocząłem od skrupulantów podskórnie czując, że ja sam się do nich zaliczam.

   Scrupulus – dosłownie kamyczek – oznaczał pierwotnie niezwykle drobny odważnik, który przechylał szale tylko najczulszych wag. Zastosowanie tego słowa w moralnym sensie odnosiło się więc do przesadnej drobiazgowości w roztrząsaniu kwestii dotyczących spraw związanych z funkcjonowaniem sumienia. Można porównać skrupuł do drobnego kamyczka, który dostał się do buta i czyni bolesnym jakiekolwiek przemieszczanie się. Problem polega jednak na tym, że tego kamyczka w bucie nie ma, chociaż obutemu użytkownikowi zdaje się coś zupełnie innego – czytam w artykule Piotra Aszyka SJ,  pod tytułem:  Skrupuły – moralna buchalteria.

   Skrupuły, z punktu widzenia etyki, polegają na obwinianiu się za zło, którego się de facto nie popełniło, lub na nieustannym lęku przed popełnieniem zła – czytam w innym miejscu.

   Zwykłe codzienne potknięcia i słabości dla skrupulanta bywają powodem lęku, dużego poczucia winy i psychicznej tortury – pisze Dariusz Kowalczyk SJ, w artykule Skrupulanci i cynicy

   Po przeczytaniu kilku artykułów zastanowiłem się nad liczebnością ludzi o naturze skrupulantów żyjących w naszym społeczeństwie. Ludzi obawiających się skrzywdzić nawet muchy i bojących się własnego cienia. Ludzi wykazujących postawę gorliwej wdzięczności Bogu i ludziom już tylko za to, że żyją, choćby było to życie szare do bólu i naznaczone poniewierką oraz cierpieniem. Wdzięczni bez granic za wszystko i za nic. Ufni w to, że dobro zwycięży, że prawda sama się obroni, że za zło trzeba dobrem odpłacać itd. Itd. Są niewątpliwie tą częścią naszego społeczeństwa, dzięki którym łatwiej nam wszystkim żyć i nadal wierzyć w ludzi. Czy oni sami mają też takie odczucia żyjąc wśród nas?

   Szukam dalej i znajduję charakterystykę typową dla cynika. Oto jeden z fragmentów cytowanego wyżej artykułu

 

   W przestrzeni wirtualnej – ale i w realnej – nierzadko spotykamy także całkowicie inny typ człowieka: cynika, który kpi z powszechnie przyjętych zasad i dobrych obyczajów, manipuluje, obraża, rzuca oszczerstwa, bluźni i wydaje się, że nie ma z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Co więcej, swoją lekceważącą wszelkie wartości postawę kwituje uśmieszkiem. Cynicznym uśmiechem człowieka, który wie, że kłamie i krzywdzi innych, ale tym bardziej znajduje w swym postępowaniu swoistą nikczemną przyjemność…Często – nie bez racji – zarzuca się politykom stosowanie zasady „cel uświęca środki” i cyniczne kłamstwo, by osiągnąć polityczny cel, pognębić oponenta, wygrać wybory…Jednak jest też cynizm niejako bezinteresowny, być może jeszcze gorszy od tego pierwszego. Niektórzy uznają go nawet za dopuszczalną grę polityczną czy biznesową… Współczesne czasy moralnego i religijnego relatywizmu sprzyjają cynizmowi…

   Czy znamy takich ludzi?

 

   Chyba każdy obserwujący naszą scenę polityczną z niesmakiem odebrał relację opisującą kolejny wyczyn przedstawiciela naszej klasy politycznej – Senatora Najjaśniejszej – kupczącego stanowiskami i innymi dobrami w celu wyeliminowania przeszkód na drodze do zwycięstwa w wyborach człowieka z jego partii. W takich razach następuje zwykle reakcja doliczania tego incydentu do ujawnionych wcześniej różnych niegodziwych zachowań polityków – cyników, choćby w aferze hazardowej czy innych podobnych niegodziwościach. Przy świadomości faktu, że to jest tylko czubek góry lodowej rodzi się pytanie o kondycję naszego establishmentu – bez podziału wg przynależności do tej czy innej partii, bo tu raczej nie ma czystych intencji, ani czystych rąk. Debata w Sejmie na temat wstrzymania finansowania partii politycznych i fala komentarzy jaką przewaliła się przez media jest potwierdzeniem tego co najgorsze w naszej polityce.

   Wracając do cytowanego źródła chciałem jeszcze dodać jeszcze jeden fragment. Tym razem są to słowa Józefa Augustyna SJ zawarte w artykule: Bez skrupułów – moda na cynizm. Proszę o zastanowienie się czy ten opis dobrze opisuje polityków?

 

   Definicje słownikowe i encyklopedyczne określają zwykle cynizm jako pogardliwe, lekceważące i wyzywające odrzucenie wszelkich ideałów, norm, zasad moralnych i religijnych oraz uznawanych przez społeczeństwo autorytetów. To także deprecjonowanie szanowanych instytucji oraz przyjętych sposobów postępowania i zachowania. Osoby cyniczne, choć same odrzucają wszelkie zasady, to jednak potrafią wykorzystywać dla własnych celów wiarę innych ludzi w ogólne normy, wartości i ideały.

Cynizm charakteryzuje także brak wiary w dobre intencje ludzi, w ich altruizm i życzliwość. Ludzie cyniczni są podejrzliwi, nieustannie dopatrują się u bliźnich własnego interesu. W sferze zaś poznawczej za ludzi cynicznych uważa się tych, którzy odrzucają istnienie obiektywnej prawdy i obiektywnego dobra. Wszystko dla nich staje się relatywne i moralnie względne. Cynicy uznają etykę sytuacyjną. Czyny stają się dobre lub złe w zależności od sytuacji w jakiej są popełnione. Osoby cyniczne twierdzą, że każdy pogląd i każda opinia mogą zostać uznane za prawdziwe lub przeciwnie za fałszywe, zależnie od okoliczności lub po prostu od gry ludzkich interesów.

 

   Teraz już tylko wypa
da mi przeprosić za obszerność załączonych cytatów i poprosić o komentarze do przedstawionej charakterystyki ludzi z dwóch przeciwnych biegunów polskiego społeczeństwa. Moje pytanie brzmi:

– Czy tak być musi?