Jarosław Kaczyński w czasie niedawnego spotkania z młodzieżą ubolewał nad ich losem. Aby pozyskać ich poparcie użył argumentu wpychania młodych ludzi z Polski przez nieudolny (lekko mówiąc) rząd Tuska. Nie ma dla Was pracy, a przecież jesteście skarbem i kapitałem tej ziemi, mówił. Czy podoba się Wam takie traktowanie przez Tuska? Nieeee!!! Odpowiedzieli jednogłośnie.
Cytuję tę wypowiedź z pamięci, ale staram się wiernie oddać atmosferę tamtej masówki. Pomyślałem ze zgrozą, że prezes wierny swoim zamysłom politycznym zaczął już sięgać po środki niebezpieczne. Mam nadzieję, że pamięta on płonące nie tak dawno samochody na ulicach Paryża oraz zupełnie świeże wydarzenia do jakich doszło w Londynie po ogłoszeniu planu wprowadzenia czesnego za studia i jeszcze świeższe demonstracje z Aten. Młodzież bywa silną bronią używaną do burzenia porządku prawnego w różnych państwach jeśli ich zbiorową wyobraźnią zawładną zdeterminowani i zdecydowani na wszystko politycy. Czyżby nas, kraj ledwie łapiący kontakt z bogatszymi już to zaczęło dotyczyć, pomyślałem?
Krótko po tym wydarzeniu w mediach pojawiły się komunikaty o planie sięgnięcia przez Niemcy po naszą młodzież. Pragmatyczni Niemcy w dążeniu do zabezpieczenia sobie naboru fachowców do zawodów jakich nie chcą wykonywać obywatele niemieccy wyszli z atrakcyjną dla absolwentów naszych gimnazjów propozycją przyjęcia ich w liczbie kilkunastu tysięcy do szkół zawodowych W Niemczech. Otrzymają tam zakwaterowanie i stypendia o wysokości 750 euro na pierwszym roku nauki i już 1500 euro w trzecim roku nauki. Problemy językowe ma złagodzić organizowany równolegle kurs językowy.
Mnie, nauczyciela szkoły zawodowej mocno zbulwersował ten temat. Ponieważ przed dwoma laty pisałem na swoim blogu o problemach związanych ze szkoleniem zawodowym w polskich zawodówkach postanowiłem zabrać głos w sprawie.
Zanim rozpocząłem pracę w szkole przez 11 lat pracowałem w spółdzielczości, która w sposób naturalny sięgała po fachowców wyszkolonych w szkołach zawodowych, a odbywających praktyczną naukę zawodu w spółdzielczych piekarniach, masarniach, restauracjach zakładach usługowych, czy też w rozlicznych placówkach handlowych. Opiekę nad tymi uczniami sprawowali doświadczeni pracownicy otrzymujący z tego tytułu jakieś groszowe gratyfikacje. Było tam jednak ściśle przestrzegane prawo pracy, szczególnie w zakresie ochrony nad pracownikami młodocianymi.
Zawsze było mi jednak żal tych dzieci, które w wieku 15 lat stawały się małoletnimi pracownikami, związanymi umową o praktyczną naukę zawodu z prowadzącymi zakłady produkcyjne, usługowe czy handlowe mistrzami rzemiosła. Ich mistrzowie nie zawsze zasługiwali jednak na miano MISTRZÓW. Mimo, że mieli formalne przygotowanie pedagogiczne do szkolenia uczniów w zawodzie, to często traktowali ich jak bezpłatną siłę roboczą i sposób na szybkie wzbogacenie się. Powszechne stawało się eksploatowanie tych dzieci ponad wszelką miarę, przy łamaniu zasad prawa pracy i ogólnoludzkich zasad ludzkiej przyzwoitości. Uczniowie nie zgłaszali zwykle sprzeciwu, bo byli zastraszani zwolnieniem z praktyki, a to oznaczało zmarnowanie roku – jeśli tylko na tym się to kończyło. Dorośli pracownicy zawsze mogą skarżyć do sądu pracodawców z powodu tzw. mobbingu, a młodociani i ich rodzice milczą, aby nie popaść w kłopoty. Podczas gdy młodzież z liceów i techników pławi się w lenistwie i próżniactwie żyjąc pod płaszczykiem ochronnym troskliwych rodziców, ich rówieśnicy, ciężko pracując, uczą się tzw, życia na własnej skórze.
Odkąd uczyłem w szkołach zawodowych pełniłem również rolę wychowawcy uczniów wszelkich możliwych zawodów. Pomagałem moim wychowankom przetrwać okres praktycznej nauki zawodu, znoszenia przykrych doświadczeń i mimo wszystko dostrzegania pozytywnych stron zawierających się w tej formie kształcenia. Przystosowanie się do wymogów – początkowo ciężkich do zaakceptowania dla dziecka procentowało w końcu zdobyciem umiejętności ułożenia sobie poprawnych stosunków nawet z toksycznym szefem. Doświadczenie zdobyte przez fizyczne wykonywanie zawodu i uczestniczenie we wszystkim, co się dzieje w obcowaniu z klientem, to podstawy późniejszego mistrzostwa w zawodzie. Ta forma kształcenia w zawodzie przetrwała w systemie cechowym niemal bez zmian, prawie od średniowiecza. Gdyby mnie dzisiaj zapytano o przyszłość szkolenia zawodowego w Polsce, to doradzałbym, aby nadal tak właśnie było organizowane. Oczywiście pod warunkiem zwiększenia nadzoru nad ochroną pracy młodocianych. Znam już bardzo dużą grupę młodych ludzi, którzy przeszli taką drogę i są bardzo cenionymi fachowcami w swoich zawodach. Często prowadzą dobrze prosperujące własne warsztaty. Otwarcie granic uczyniło z absolwentów szkół zawodowych bardzo poszukiwaną w kraju i za granicą grupę ludzi, radzącą sobie doskonale w znalezieniu miejsca dla siebie i układaniu sobie życia lepiej niż sfrustrowani absolwenci różnych płatnych kierunków niby studiów wypuszczanych na rynek pracy jako bezrobotnych zamiast kształcić wciąż poszukiwanych fachowców.
Nasi włodarze wiedzą doskonale, że bomba demograficzna tyka już od dawna i dostrzegają związek pomiędzy masowym wypływem naszej młodzieży za granicę, a szansami na sfinansowanie programu emerytalnego dla coraz liczniejszej rzeszy seniorów. Nożyce rozwierają się coraz bardziej. Tylko w tym roku ZUS zbierze 91 mld zł składek emerytalnych, a wydać musi 160 mld zł. Różnica obciąży budżet. Niemcy też to wiedzą. Mają ten sam problem i do tego choćby tylko przez różnicę stawek wynagrodzeń i liczebność seniorów jeszcze bardziej nabrzmiały. Wiedzą co ich czeka i działają, My tymczasem jedynie cieszymy się ze spadku odsetka bezrobocia poniżej 10 procent, co jest w Europie podobno już sporym sukcesem. Niemcy to perfekcja, a my …to wieczna improwizacja. W tym jesteśmy mistrzami. Tylko, że jednocześnie sprawdza się nam powiedzenie, że prowizorki są najtrwalsze. Ja w tej szkole pracuję już ponad 20 lat i widzę, że system szkolenia uczniów w zawodówkach nic się nie zmienił. Patologia w przedmiotowym traktowaniu uczniów jako łatwego sposobu na wzbogacenie się tylko się umacnia. Gdyby u nas potraktować uczniów chociaż trochę tak, jak robią to Niemcy, to szkoły zawodowe nie świeciłyby pustkami. Tysiące niedouczonych absolwentów gimnazjów zamiast obniżać wskaźniki nauczania w liceach mogłoby trafić do zawodówek, nie dających wprawdzie szans na studia, ale dających konkretny zawód. Wszystkie nowoczesna gospodarki najwięcej miejsc pracy tworzą przez wspomaganie samozatrudnienia.
Miałby kto płacić składki
ubezpieczeniowe.
Lata lecą, a zmian nie widać.