Spokojnych Świąt wam życzę

Wśród życzeń i listów jakie otrzymałem w okresie przedświątecznym były i rozważania na temat Świąt Bożego Narodzenia kończące się słowami, z których ja zrobiłem tytuł. Autor tych rozważań wyraził zgodę na opublikowanie ich na łamach tego bloga. Ponieważ przyjęte przez blogosferę obyczaje nie tolerują zbyt długich tekstów postanowiłem dokonać pewnych skrótów ,za które przepraszam autora. Uważam, że nasze świętowanie wymaga również pogłębionej refleksji nad treścią tego, co właściwie w tych dniach przeżywamy i dlatego postanowiłem przybliżyć Państwu te refleksje. Zapraszam.

…Święta Bożego Narodzenia, to w moim przekonaniu, dobra okazja do tego aby trochę pomyśleć i zastanowić się nad tym, jaki jest sens tych świąt i co dają one (czy też co wnoszą w życie) współczesnemu człowiekowi. Warto trochę oderwać się od tępego wpatrywania w telewizor i w gości gadających często bzdury. Warto oderwać się od choinkowych świecidełek i niezdrowych potraw, które z taką pieczołowitością damy przygotowywały na święta. Trzeba oderwać się i pomyśleć. Kiedy mój kolega po fachu, zapytał mnie, czy w tym roku, też zamierzam obdarzyć wszystkich jakimiś refleksjami bożonarodzeniowymi, i kiedy odpowiedziałem, że pewnie tak, on z dużą dozą cynizmu powiedział – stary szkoda czasu, ludzie wolą nabawić się raczej niestrawności przy świątecznym stole, niż choć przez chwile pomyśleć nad sensem tych świąt. Gorzka prawda, ale chyba coś w tym jest. Zresztą jest księdzem wie co mówi! Stwierdził dalej uzasadniając swoje zdanie, że szkoda czasu na takie tłumaczenie ludziom rzeczy, których i tak nigdy nie pojmą, gdyż brak im dobrej woli, chyba że chodzi w nich tylko o podszkolenie się w pisaniu. Idea dla samej idei. Cóż, w tym co powiedział jest trochę racji. Ludzie nie lubią myśleć, boją się myślenia i tego że mogliby dojść do czegoś co okazałoby się dla nich trudne do przyjęcia. Jak zaczyna się myśleć to do różnych rzeczy można dojść. Przypomniała mi się wtedy opowieść o wczesnośredniowiecznym filozofie neoplatoniku z X wieku Janie Szkocie Eriugenie, którego uczniowie, jak głosi legenda, zadźgali rylcami za to, że zmuszał ich do myślenia. Ja jestem w o wiele bardziej komfortowej sytuacji od Jana Eruigeny. Nie muszę stawać przed nikim osobiście i zmuszać go do myślenia, Internet owo dobrodziejstwo ludzkości, pozwala mi do woli zmuszać ludzi do czego chcę bez żadnych konsekwencji, że zostanę zatłuczony przez moich odbiorców (internautów) klawiaturą.

 

…Warto pomyśleć nad tym co wnosi w nasze życie Boże Narodzenie. Dziś coraz bardziej jego metafizyczno-duchowy sens jest spychany na margines, ustępuje on miejsca komercjalizacji i ekonomizacji tego święta. Dla wielu dzieci, nie tylko w Stanach ale i w Polsce, święte te nie kojarzą się z przyjęciem na świat Boga w ludzkiej postaci ale z zabawkami, prezentami ze świętym Mikołajem, no dobrze, że choć jeden święty w tym wszystkim pozostaje! We współczesnej kulturze coraz bardziej zanika autentyczny sens przeżywania Bożego Narodzenia. Nikną nie tylko pewne tradycje, które z tym świętem były związane od niepamiętnych czasów, ale sam człowiek coraz bardziej zagoniony i zagubiony nie ma czasu na ich przeżywany. Jeden z socjologów powiada, że zatraciliśmy autentyczną radość z przeżywania świat w ogóle. Tymczasem jest to święto radości, jak żadne inne w roku liturgicznym. Boże Narodzenie jest świętem optymistycznym pełnym niesamowitości, euforii, mocy. Szkoda tylko, że nie jest przeżywane tak jak przeżywane być powinno. Brakuje nam wszystkim skupienia, które jest warunkiem koniecznym do właściwego przeżycia święta. Brakuje nam oderwania się od spraw codziennego życia, a przede wszystkim brakuje mam dystansu do samych siebie do innych ludzi i do otaczających nas wydarzeń. Dystans jest potrzebny po to aby się zatrzymać, pomyśleć nad tym, co dzieje się wokół nas i co dzieje się z nami (czy dzieje się w nas) czy właściwie przeżywamy i reagujemy na to, co nas nachodzi. W codziennym zabieganiu za groszem aby związać koniec z końcem, nierzadko za karierą, sukcesem, sławą, uzyskaniem poklasku w oczach innych, czy stałym rekompensowaniu własnych kompleksów różnymi możliwymi sposobami, gubimy gdzieś ten dystans. Rozpuszczamy się w różnych nieistotnych i nie mających większego znaczenia (choć nam się tylko tak wydaje) dla życia sprawach.

 

…Jeden z filozofów współczesnych Martin Heidegger, to zagubienie oddał trafnie słowem SIĘ. Ludzie mówią tak: robi się, działa się, żyję się, kocha się, pracuje się, czyli robimy to co robią wszyscy. Wszystko jest tak jak robią inni, owo SIĘ jest wyrazem bezmyślnego powtarzania czynności, wydarzeń, działań, które robią inni ludzie. Nawet w wyznaniu wiary podczas liturgii chrzcielnej odpowiadamy wierzymy, a powinno się odpowiadać wierze, Ja wierze. Wszechobecna postać owego SIĘ zadomowiła się na dobrze nawet w wierze, gdzie być jej nie powinno. Nie można mówić że się wierzy, to jest bezosobowa forma, Bóg wymaga od nas form osobowych, które wypływają z naszego wnętrza, a taką jest właśnie forma w pierwszej osobie, czyli wierzę, lub też Ja wierzę. Ale jak powiada Heidegger, owo SIĘ zwalnia nas od wszelkiego myślenia. Nie trzeba się zastanawiać, tylko wystarczy robić tak jak robią inni, wierzyć też jak inni, chodzić do Kościoła też jak robią to inni, wszystko tylko ROBIE SIĘ jak robią to inni. Przeżywa się Święta Bożego Narodzenia też jak inni! Pamiętam jak rok temu zaproszono mnie w Krakowie w pierwszy dzień świąt na obiad do znajomych. Nagle okazało się, że czegoś tam zabrakło na stole co rzekomo, zdaniem Pani, domu powinno być. Padły wówczas te słowa, które do dziś jeszcze słyszę, tak powinno to być, u ludzi innych na pewno jest, każdy to ma tak się robi, jak u wszystkich. Moje empiryczne podejście nakazało mi wtedy zapytać – to może Ja pójdę do sąsiadów i sprawdzę, czy oni też to mają, wtedy może wniosek indukcyjny opatrzony mocnym kwantyfikatorem „wszyscy”, „każdy” uległby kilku procentowemu uprawdopodobnieniu! Ugryzłem się jednak w język i nic nie powiedziałem! Tak myślimy, wedle społecznych reguł uznania, wedle Się społecznego.

 

…Boże Narodzenie mówi nam o obecności Boga w życiu czł
owieka. Samo słowo Boże Narodzenie, kiedy trochę głębiej się nad nim zastanowić, odkrywa przed nami pewien paradoks, który streszcza się w prowokacyjnym pytaniu, jak Bóg mógł się narodzić? Z pojęciem Boga mamy przeważnie takie intuicje, że jest on jakąś doskonałą istotą, która nigdy nie powstała, czyli się nie narodziła, która jest doskonała pod każdym względem, nie posiada bowiem żadnych braków jest dobra, ale nie w znaczeniu takim jak dobry jest człowiek. Czy taki Bóg może się narodzić? Owszem tak, Boże narodzenie to tajemnica. Przyznam się, ze nie bardzo lubię używać tego słowa tajemnica. W dyskursie teologicznym jest ono notorycznie nadużywane a i filozofowie ostatnim czasy zaczynają się zasłaniać kategorią tajemnicy. Jeśli czegoś nie potrafią wyjaśnić to zamiast przyznać się do tego, że mają kiepskie argumenty i teorię powiadają pompatycznie, że to tajemnica dla ludzkiego rozumu, może i jest ale dla tego co to mówi a raczej nie jest to tajemnica tylko zwykła ignorancja! Ale skro nie posiadamy lepszego słowa to niech zostanie ta tajemnica. Tajemnica, mądrzy tego świta powiadają, że tajemnica to jest coś czego ludzki rozum nie jest w stanie do końca zgłębić. Dalej mówią, że tajemnica ma swoje prawo bytu w życiu człowieka. A skoro jest częścią życia codziennego człowieka, to tym bardziej powinna być częścią wiary. Boże Narodzenie to tajemnica, choć nie brakowało, szczególnie w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, kiedy kształtowała się instytucjonalna i doktrynalna strona Kościoła, filozofów i teologów, którzy za pomocą kategorii filozoficznych wypracowanych przez filozofów starożytnych, starali się zrozumieć czym jest natura wcielonego Boga. Ja nie będę o tym pisał.

 

…Chcę tylko powiedzieć, że Boże Narodzenie jest tajemnicą, która mówi przede wszystkim o obecności Boga dla człowieka. Przez wcielenie w ludzką naturę, Bóg- Ojciec realnie wkracza w historię ludzkości. Dlatego Chrześcijaństwo tak mocno podkreśla historyczny i zbawczy wymiar obecności Boga dla człowieka. Zbawienie staje się bliższe człowiekowi niż kiedykolwiek było to możliwe np. w Starym Testamencie. Tam również Bóg – Ojciec obecny był w historii narodu wybranego, realnie dawał znaki tej obecności, (np. ingerował w prawa przyrody) to jednak nie była to obecność Boga twarzą twarz. W Starym Testamencie Bóg jest obok człowieka, przy nim ale nie jest na przeciw niego, nie staje wobec niego, jako człowiek z krwi i kości, jak osoba czującą i cierpiąca. Można jednak zapytać w tym miejscu. Czy Bóg musiał przyjąć aż tak radykalną formę objawienia, poprzez przyjęcie ciała ludzkiego? Oczywiście że nie musiał! Bóg z istoty jest tak doskonały, że wcale nie musiał się człowiekowi objawiać, w ogóle nie musiał nawet tworzyć świata, a jeśli to zrobił uczynił to dlatego, że jest dobry, dobrocią absolutną i kocha nas wszystkich Św. Augustyn powiada, że Bóg objawił się w Chrystusie przez swoją miłość i dobro ku rodzajowi ludzkiemu. Czy może być dla człowieka bliższa forma obecności, niż bycie w relacji z drugim człowiekiem? Miłość ma wymiar ludzki, przychodzi tylko do innych! Kiedy kochamy kogoś to chcemy aby ta osoba była stale przy nas, chcemy doświadczać jej obecności każdego dnia, odczuwać tę obecność. Miłość bez doświadczenia obecności drugiego człowieka nie ma sensu, bez obecności i bliskości jest skazana na wegetację. Kiedy kochamy, to chcemy kochać kogoś realnego, kogoś z krwi i kości, po prostu chcemy kochać inne osoby. Nie chcemy kochać idei, abstrakcyjnych bytów, miłość nie ma za przedmiot czegoś abstrakcyjnego, nie dotyczy idei a tego co jest żywe i wprost jakoś zmysłowo i intuicyjnie namacalne. Dlatego miłość kończy się kiedy brak jest bliskości lub kiedy bliskość ta nie może zostać urzeczywistniona, czasem niezależnie od kochających się osób. Bóg dobrze wie, że tylko przez bliskość drugiego człowieka miłość może się ukonstytuować, może mieć sens i być twórczą siłą podnosząca człowieka ze słabości.

 

…Święto Narodzenia Pańskiego jest świętem życia i rodziny. Jest promocją życia, które jest darem Boga, i tylko Bóg ma prawo decydować o jego początku i końcu. Boże Narodzenie jest także okazją do zastanowienia się nad wartością życia. Współczesna kultura uznaje, że ludzkie życie ma wartość względną, że można je w dowolnym czasie przerwać. Stąd stale pojawiające się nawet w Polsce głosy o zalegalizowanie aborcji czy też eutanazji. W tajemnicy Bożego Narodzenia ludzkie życie zyskuje dodatkową wartość, jest nią świętość. Ludzkie życie jest święte, nienaruszalne, nie można go niszczyć, tylko Bóg jako jego Pan jest władny, jak powiedziałem decydować o jego początku i o jego końcu. Świętość ludzkiego życia podkreśla jego nadprzyrodzony wymiar. To, że jest ono darem dobrego i pełnego miłości Boga, a my jako ludzie jesteśmy zobowiązani aby stać na straży życia, tak tego które co dopiero poczęło się w łonie matki, jak i tego które w mękach cierpienia spowodowanego chorobą, gaśnie gdzieś na szpitalnym, czy może hospicyjnym łóżku. Życie ludzie ma wartość od momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci. Tę prawdę dodatkowo wzmacnia fakt przyjścia na świat Boga w ludzkiej naturze. Jakąż wartość musiała mieć dla Boga owa natura, że zdecydował się on w niej właśnie objawić światu. Boże Narodzenie przypomina nam prawdę o wartości każdego ludzkiego życia, które jest darem dobrego i miłującego Boga. I wreszcie Narodzenie Pańskie przypomina nam o tym, jak wielką wartością dla każdego człowieka jest rodzina. Bóg ustanowił, iż związek małżeński to relacja między kobietą a mężczyzną. Dziś możemy obserwować różne tendencje, które wprost zmierzają do redefinicji związku małżeńskiego. Pod wpływem różnych przemian kulturowych jakie nastąpiły w ostatnich czasach odrzuca się tradycyjną definicję małżeństwa i rodziny. Coraz liczniejsze są głosy które podkreślają jej nieadekwatność wobec samej natury ludzkiej. Przeciwnicy tych głosów mówią wprost o świadomym legalizowaniu patologii i nie dają na to przyzwolenia, powołując się a biblijny obraz świętej rodziny, która ich zdaniem jest wzorem dla wszystkich rodzin. W tajemnicy Bożego Objawienia odnajdujemy najgłębszą prawdę o rodzinie i o małżeństwie, które poprzez przyjście Jezusa zostaje uświęcone. Bóg przychodząc na ten świat obiera naturalna i właściwa każdemu członkowi drogę, jest to droga poprzez matkę, naturalny poród. Przechodzi taką samą drogę, jak każdy człowiek z wyjątkiem grzechu pierworodnego, od którego przez poczęcie nie z ludzkiego nasienia ale z Ducha Świętego był wolny. Boże Narodzenie pokazuje, jak wielką rolę w odkupieniu człowieka od zła, śmierci i grzechu, odegrała kobieta. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa mówiono o nim „religia kobiet”. Dostrzegano już wtedy to, jaką rolę odgrywały kobiety w życiu samego Jezusa. Zobaczymy tutaj kolejny paradoks. Przecież Bóg który jest wszechmocy i nie ma dla niego rzeczy niemożliwej do wykonania, mógł ominąć cały proc
es naturalnego rozrodu właściwy dla homo sapiens i mógł np. w Betlejem pojawić się nagle w postaci człowieka już dorosłego. Mógł tak zrobić ale tego nie uczynił. Z perspektywy wszechmocy Boga byłoby to możliwe, dlaczego jednak tak się nie stało i dlaczego Bóg nie obrał takiej drogi, tego nie wiemy i prawdopodobnie za życia nigdy się nie dowiemy. Może po śmierci, ale i to nie jest pewne, prawda ta zostanie przed nami odsłonięta. Wydaje się jednak, że nie musimy z wszystkimi odpowiedziami czekać do śmierci, gdyż możemy już teraz pokusić o pewną, jak sądzę logiczną próbę pokazania, dlaczego Bóg obrał właśnie taką a nie inną drogę objawieni się człowiekowi. Zresztą tego co dowiemy się a czego nie dowiemy się po śmierci też nie jest jasne, bo może być tak, że pewne rzeczy z wewnętrznego życia Boga pozostaną dla nas i tak na wieki zakryte. Próbując udzielić jakiej zasadnej odpowiedzi na ten paradoks trzeba w pierwszej kolejności raz jeszcze podkreślić, to, że Bóg –Ojciec pragnął być Bogiem dla człowieka, nie Bogiem obok. A jeśli tak to jak sadzę chciał w jakiś sposób uwiarygodnić swoje bycie dla człowieka, właśnie przez to, ze przyjął ludzkie ciało i przeszedł całą drogę jaka przechodzi człowiek od poczęcia, poprzez urodzenie, dojrzewanie, dorastanie, cierpienie, ból, śmierć. Chciał być i był Bogiem w ludzkiej skórze! Zresztą w przypadku Boga chrześcijańskiego zachodzi bardzo ciekawa sytuacja, jaka nie mam miejsca np. w publicznej czy też misteryjnej religii starożytnych greków. Bóg chrześcijański jest Bogiem który przed człowiekiem musi coś ciągle uwiarygodniać. To nie człowiek ale Bóg chce uzasadnić samego siebie i swoją miłość…

 

…W tajemnicy Narodzenia Pańskiego odkrywamy fenomen bożego uwiarygodnienia (samousprawiedliwienia miłości) wobec człowieka. Nie ten jest wiarygodny kto teoretyzuje, kto wygłasza wzniosłe mowy, kto czyta pisma i komentuje je patrząc czy litera ich jest zachowana, nie ten kto woła Panie Panie….. ale ten, kto współcierpi i przeżywa wygnanie, ból, cierpienie, rozłąkę, kto życie oddaje nie za abstrakcyjne idee i formułki za zawiłe dowody i wyrafinowane argumenty ale za przyjaciół swoich, żywych z krwi i kości ludzi. Tylko Bóg to uczynił, my nadal sprzeczamy się o definicje, pojęcia i formułki… czy zatem jesteśmy wiarygodni?

Dziękuję Panu Piotrowi za udostępnienie tego tekstu. Wszystkim – niezależnie od pogody -życzę radosnych i spokojnych świąt