Wyjątkowy rok i wyjątkowe jest to święto. Zbyt wiele kobiet zostało dotkniętych skutkami wojny w Ukrainie, a później w czasie ucieczki z niej. Wiele nie zdołało uciec, bo Rosja wyznacza im tereny do ewakuacji na swoim terytorium, albo u „ciepłego i sympatycznego Batiuszki” w sąsiedniej Białorusi. Strach pomyśleć. Podoba mi się inicjatywa zwrócenia się do kobiet rosyjskich z apelem o powstrzymanie swoich synów przed służbą wojnie zamiast pokojowi. Podobno udało się to w czasie wojny w Gruzji, więc może i tym razem zadziała? Tym bardziej, że z tym hasłem wystąpiła nasza Pierwsza Dama, dorównująca teraz aktywnością mężowi Nasza Maryla śpiewała adresując piękne słowa do kobiet właśnie: „…Niechaj każda w progu stanie, Swoich chłopców na spotkanie śmierci nie dajcie, nie dajcie!!!” Kobiety wiedzą, aż za dobrze, jak wojna pustoszy życie kobiet i ich rodzin. Nie darmo w propagandzie antywojennej używa się symboliki rodzinnej właśnie, jak choćby na zdjęciu, które otwiera poprzedni tekst „Wojenko, wojenko…” Nasze media społecznościowe, a zwłaszcza Facebook traktuje to święto jakby po staremu. Należy się przesłać kwiatuszki, czy ciepłe słowo do piękniejszej połowy ludzkości. Jednym z życzeń jest tekst zamieszczony pod zdjęciem Sigmunta Frouda: Ja dziś Paniom życzę, Aby Przestało się Paniom śnić, A zaczęło się przytrafiać … Pomyślałem, że to jest zabawne, ale pośród podziękowań znalazłem i takie: – A ja bym nie chciała spełnienia moich snów… Ma rację ta pani – pomyślałem i z udostępniania zrezygnowałem. Sny bywają różne i lepiej po obudzeniu powiedzieć sobie: Sen – mara Bóg wiara… – jak babcia mawiała, a ona na życiu się znała… Ja życzę Paniom odwiedzającym ten blog spełnienia swoich indywidualnych marzeń, w których będą nasze rodziny i my sami. Wasi partnerzy życiowi, mężowie, synowie, a nawet sąsiedzi, bo dobrze mieć sąsiada, który jak w piosence: Wiosną się uśmiechnie , jesienią zagada…
Wszystkim Paniom dużo siłyTańcz, jakby nikt nie patrzył… PS. Boże Jedyny spraw, aby żadna kobieta nie musiała stawać przed dylematem niejednej Ukrainki poszukującej odpowiedzi na dramatyczne pytanie: – Jak spakować w małą walizkę życie swoje i swojej rodziny???
W poprzednim opowiadanku zawarłem przedświąteczne przeżycia i wywołane nimi refleksie z emigrantami i emigracją w tle. W czasie świąt i w okresie dzielącym nas od Nowego 2022 roku okazało się, że temat jednak nie zszedł z wokandy, chociaż na pograniczu z Białorusią coś się wyraźnie zmieniło. Niemal ustały ataki migrantów na polską granicę i nad tematem zapadła cisza. Może dzięki przykryciu jej nowymi rzucanymi „|ludziom na pożarcie” tematami jak Lex-TVN oraz śledzeniem obywateli będącymi przeciwnikami politycznymi obecnej władzy przez oddane jej służby specjalne z użyciem systemu PEGASUS. Były jeszcze inne przykłady takich przykrywek, ale nie o tym chciałem pisać. Moja wnusia Marysia spędzająca z rodzicami święta u nas w domu, cały czas intensywnie pracowała kontynuując naukę w stylu zdalnym i przygotowując się do olimpiady przedmiotowej z języka polskiego jaka ma się odbyć na początku stycznia w jej okręgu szkolnym. Przeczytała w tym czasie kilka wybranych książek, a jej tato zadbał również o materiały filmowe, które mogą się przydać w przygotowaniach. Do tematów związanych z losami Polaków rozrzuconych po całym świecie należała rozmowa z dziadziem, czyli mną, który na emigracji w Chicago przeżył dwa i pół roku, wzbogacona wspólnym oglądaniem jednej z najbardziej znanych sztuk Sławomira Mrożka „Emigranci”, w interpretacji Kazimierza Kutza. Dodam tylko, że sztuka należy do Złotej Setki Teatru Telewizji, a kreacje bohaterów Zbigniew Zamachowski i Marek Kondrat to istne mistrzostwo aktorstwa. Scenariusz równie genialnie odzwierciedlał życie polskich emigrantów. Dla mnie było to duże przeżycie. Po wielu latach od powrotu, w czasie których rzadko wracałem do wspomnień, wszystko odżyło z dawną ostrością. Już w czasie oglądania zaskakiwało mnie trafne uprzedzanie wypowiadanych przez aktorów kwestii i interpretacja ich zachowań, co robiło wrażenie na współoglądających. Postawienie mnie w roli „konsultanta” tego fragmentu z życia emigrantów zobowiązywało mnie do próby wyjaśnienia wnusi zawiłości związanych z czasem przedstawionym w sztuce. Okazało się, że wyjaśnienie dzisiejszej nastolatce samej przyczyny masowej przecież i nie zawsze samodzielnej emigracji w latach słusznie upadłego PRL nastręczało mi trudności, a co dopiero wyjaśnienie innych kwestii. Robiłem co mogłem i mam wrażenie, że jeśli spotka się z takim pytaniem, to poradzi sobie z odpowiedzią.
Ja pozostałem jednak we wzburzeniu myśli i emocji ogarnięty własnym rozpamiętywaniem swoich doświadczeń. Dodam tylko, że nie tylko stuka „Emigranci” była tego przyczyną. Sięgnąłem jeszcze do innych materiałów, w tym do filmu pt. „Szczęśliwego Nowego Jorku” LINK Film zrealizowano w1997– w tandemie Edward Redliński Janusz Zaorski, przy czym scenariusz oparty został na „Szczuropolakach” Redlińskiego. Tu pokazano równie realistyczny obraz losu naszych ludzi próbujących znaleźć sobie miejsce w realiach Nowojorskiego Greenpointu, aby zrealizować plany z którymi tam przyjechali. Tego nie da się opowiedzieć w sposób sucho przedstawiający opis zdarzeń, czy losów poszczególnych bohaterów. To trzeba opowiadać w kontekście ich poziomu intelektualnego, kulturowego, czy socjalnego osiągniętego w Polsce i wpływów środowiska w jakim się znaleźli w nowym, zwykle wrogim otoczeniu.
„Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono…” – Napisała niegdyś Wisława Szymborska i te słowa stały się definicją człowieczeństwa. Początkowo zadziwiają nas swą przemyślnością i błyskotliwością, aby po chwili wywołać w nas pewnego rodzaju niepokój o nas samych. Bo zdanie to uzmysławia nam, że w ogóle nic o sobie nie wiemy. Takiego odkrycia doświadcza prawie każdy emigrant przymuszony przez okoliczności do dziwnych, a bywa że i wynaturzonych zachowań. Chyba nigdzie tak ostro jak w książkach poświęconych życiu na emigracji nie ukazano różnic i kontrastów zachodzących pomiędzy ludźmi, którzy dobrali się tam w jakieś zespoły ludzkie, aby wspólnie zamieszkać, bo to taniej, bo bardziej bezpiecznie, bo … Może się komuś udaje przeżyć bez większej traumy czas pobytu za granicą, ale równie wielu wraca poranionych z bagażem przeżyć wystarczającym do wspominania na całe pozostałe życie. Bywa, że nie wracają w ogóle, bo nie mają z czym wracać, albo i do kogo wracać, bo dotychczasowe związki się rozpadają, a tam powstają nowe konfiguracje.
Trudne jest życie. Wielu chce tylko poprawić swój los, a ta próba przynosi jedynie komplikację życia swojego i swoich bliskich. I dotyczy to nie tylko Polaków
Dzisiaj rano usłyszałem w Jedynce PR dawno nie słyszanego Ryszarda Rynkowskiego. Nie o niego mi chodziło, ale o śpiewaną przez niego piosenkę. Oto jej fragmenty:
Chcę ci dać spokojne, dobre święta Dni powszednie też Nie pamiętaj niepotrzebnych słów i łez To jest czas na sen dla smutnych myśli Niech je skryje śnieg Mogą tam pozostać nawet rok, czy wiek… Czytaj dalej →
Takiego sezonu na borowika jak w tych dniach to ja nie pamiętam. Co roku chodzę na grzyby i znam ogromne połacie lasu i mam tzw. swoje miejsca, więc wiem co mówię – powiedział mój szwagier przynosząc mi wiadereczko grzybków, czyli borowików. Dla niego inne grzyby jadalne to „betki” więc ich nie zbiera.
Ucieszyłem się z takiego nabytku, zwłaszcza że lubię grzyby, a nóżki nie chcą mnie nosić. Facebook jest zagrzybiony ponad wszelkie normy. Już pojawił się mem o treści: Jeszcze ktoś mi tu wklei zdjęcia swoich grzybków, to…(pip). Wczoraj w naszej lokalnej gazecie Echo Dnia pokazano zdjęcie borowika, na którego kapeluszu wyrósł drugi borowik. Ciekawe, czy smaczniejszy był ten z dołu, czy z góry, bo tego nie napisali.
Niektórzy wręcz szokują swoimi zbiorami. Ktoś tam zebrał 380 kg borowików, a w „Szkle kontaktowym” ktoś napisał SMS, że jego szwagier przywiózł z lasu trzy taczki grzybów. Co oni zrobią z taką ilością grzybów. Ile czasu i ludzi trzeba zaangażować aby taką masę obrać, przetworzyć, czy choćby wysuszyć. To problem namiętnych zbieraczy. Ja mam tyle, że na własne potrzeby wystarczy. Poza tym trzeba się spodziewać niskich cen suszonych grzybów, bo przy wielkiej podaży ceny pikują w dół. Jak mi zabraknie to się dokupi.
Dzisiejsza sobota przywitała nas deszczem, a więc można się spodziewać dalszych sukcesów. Kto idzie w las ten powinien zastosować się do poradnictwa Starszych Panów, którzy w zakresie grzybobrania doradzali: A można i na grzyby Na grzyby – w aromatów pełen las Na grzyby – przed wyjazdem słuchaj sprawdźmy gaz Weźmy czegoś parę kropel A na drzwiach wywieśmy o tem Że ruszyliśmy w sobotę bo powzięliśmy ochotę Na grzyby – tu borowik, a tam dzik dzik, wściekły na mnie… ech… pociągnijmy sobie łyk nie musimy dużo łykać, by się przestać lękać dzika…
Piękne – prawda? W aromatów pełen las… Jak poetycko to brzmi. Już czuję ten zapach lasu, szkoda tylko, że moje POChP reaguje na takie zapachy reakcją uczuleniową. Z tego co wiem, to sporo ludzi ma takie same problemy. Może więc warto rozejrzeć się dokoła i zasilić takich ludzi nadmiarem zebranych grzybów. Niech i oni mają radość z tego wysypu
– Gdzie spędzasz święta? Pytano najczęściej w mediach różnych sławnych ludzi w czasie poprzedzającym święta. Najczęstszą odpowiedzią było stwierdzenie: – U rodziców, u rodziny, chociaż zdarzały się i takie: – My całą rodziną spędzamy święta z dala od domów, suto zastawionych stołów, od rytuałów powtarzanych przez całe wieki…
Tak, czy inaczej, to wszyscy w tym szczególnym czasie świąt pragniemy być wśród swoich, lub ze swoimi, chociaż nie zawsze jest to łatwe i możliwe do zrealizowania. Rozsypało nas po świecie, a tego często nie daje się pokonać. Tęsknimy wtedy i to jest widoczne po obydwóch stronach ekranu smartfonów, tabletów, czy laptopów nie wyłączając zwykłych telefonów. Obiecujemy spotkanie w następne święta uznając słowa autora „Małego Księcia”
„Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło: I zwyczaje. I święta rodzinne. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, aby żyć dla powrotu. Antoine Marie Roger de Saint-Exupéry
Słowo Rodzina nabiera wtedy szczególnego znaczenia i chociaż nie mamy jakiegoś szczególnego dorobku, to przynajmniej mamy RODZINĘ.
Idealizuję, nieprawdaż? Przecież każdy ma jakąś rodzinę, bo zawsze jest tak, że ktoś go spłodził i wychował. Nie ma innej drogi i to jest w dodatku zwyczajna biologia. Tak było od zarania ludzkości i tak będzie nadal, aż jakaś zagłada zniszczy życie na Ziemi. O co tu kopie kruszyć?
W ostatnich napotkałem na Fejsbuku sentencję następującej treści: Rodzina jest jak gałęzie drzewa, wszyscy rośniemy w różne strony, ale korzenie pozostają te samehttps://www.facebook.com/372180069636081/videos/641299272724158/
Zaopatrzyłem tę mądrość sugerowaną akceptacją , bo się zgadzam z takim postawieniem sprawy. Dopisałem w komentarzu słowa: – Oczywista oczywistość…
Pomyślałem jednak, że nie każdy w taki sam sposób rozumie i interpretuje tego typu złote myśli. Ja, mający m.in. wykształcenie rolnicze zaraz widzę ten pień i korzenie, które nie mogą żyć bez asymilatów powstających dzięki fotosyntezie w liściach i przesyłanych poprzez gałązeczki, gałęzie i konary do pnia i korzeni. Tak samo i liście nie miałyby szans na życie bez wody i składników odżywczych pobieranych z gleby przez korzonki i grube korzenie , a następnie transportowanych przez wiązki sitowe kory w górę aż do ostatniego listka na wierzchołku najwyższego nawet drzewa.
A przecież i same drzewa nie zawsze rosną tak jak warunki pozwalają. Dla przykładu jabłonie są formowane przez ogrodników tnących niemiłosiernie ich gałęzie tylko w tym celu aby jabłka miały odpowiednie warunki naświetlenia słonecznego, bo od tego zależy ich wielkość, wykolorowanie skórki i smakowitość.
Czy każdy podpisujący się pod cytowaną sentencją bierze pod uwagę te zależności? Przypuszczam, że wątpię – jak mawiał pewien mój znajomy.
Gdy dzisiaj szukałem tej sentencji, to dotarłem do dyskusji jaką kolejni czytelnicy pozostawili pod tą życiową mądrością. Tak na oko sądząc proporcje wypowiedzi zawierających pełną akceptację prawdy o rodzinie do wypowiedzi wątpiących w wartość rodziny układała się jak 5:1. Nie dziwi mnie ten odsetek ludzi wątpiących w wartość rodziny, bo przecież różni ludzie mają różne doświadczenia jakie wynieśli ze swoich domów. Nawet gdy były one szczególnie przykre, to chyba przyznamy, że nie zawsze wynikało to z winy rodziców, czy rodzeństwa, bo my sami też mieliśmy udział w kształtowaniu relacji wewnątrz rodziny.
Przeglądając sentencje dotyczące rodziny wynotowałem tylko kilka charakterystycznych i godnych przemyślenia:
Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, a każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. Autor: Lew Mikołajewicz Tołstoj.
* Dzieci niechże uczą się najpierw pieczołowitości względem własnej rodziny i odpłacania się rodzicom wdzięcznością. Jest to bowiem rzeczą miłą w oczach Bożych. Autor: 1 Tm 5,4
Możesz nauczyć się od swoich dzieci o wiele więcej, aniżeli one nauczą się od ciebie. Poprzez ciebie poznają świat, który już przeminął, ty w nich natomiast odkrywasz świat, który właśnie się rodzi. Autor nieznany
Jaką wdzięczność okażesz rodzicom, takiej spodziewaj się od swoich dzieci. Tales z Miletu
Dom się budować zaczyna od dymu z komina. Autor nieznany
Jest jeszcze znane wszystkim IV przykazanie, nad którym szczególnie warto się pochylić Klik
Nie trudno jest być dobrym. Wystarczy tylko chcieć. To treść sentencji pozostawionej nam przez Ojca Mariana Żelazka, zwanego w Indiach Ojcem trędowatych. Tak się jakoś zdarzyło, że gdy przed laty wychwyciłem w eterze to wyznanie, to przy połączeniu z opisem jego działalności w Indiach wydało mi się tak znaczące, że sobie je zanotowałem w podręcznym kapowniku. Takie wydało mi się mądre, chyba przez swoją prostotę. Czytaj dalej →
Emigrowałem… Nie , nie będzie tu piosenki Budki Suflera „Jolka, Jolka” chociaż wiele pań dotkniętych emigracją mogło nosić to imię. Tamten facet emigrował codziennie rano, a w nocy znów wracał… Pamiętacie?
Jolka, Jolka, pamiętasz lato ze snu,
Gdy pisałaś: „tak mi źle,
Urwij się choćby zaraz, coś ze mną zrób,
Nie zostawiaj tu samej, o nie”.
Żebrząc wciąż o benzynę, gnałem przez noc,
Silnik rzęził ostatkiem sił,
Aby być znowu przyTobie, śmiać się i kląć,
Wszystko było tak proste w te dni.
Teraz jest podobnie, ale ja nie o takich sposobach na życie myślę.
Emigracja stała się naszą rzeczywistością. Dwa miliony, a niektórzy twierdzą , że nawet trzy wyemigrowało w poszukiwaniu lepszego życia dla siebie i dla rodziny. Pozostawili rodziny, biedne dzieci, które często stają się euro sierotami i szukają nowych możliwości. Intencje dobre, ale życie często przynosi im często niedobre rozwiązania. Każdy zna wiele dobrych skutków takich działań, ale też i złych, a nawet bardzo złych dla wszystkich z emigrantami włącznie. Nie tylko rozpad rodzin, przeżycia graniczące ze skrajnym upodleniem, bezdomność w której bijemy rekordy w Niemczech , a pewnie i nie tylko tam.
Ja też kiedyś emigrowałem i opisałem tu na blogu swoje doświadczenia. Ja tam, a żona tu tęskniliśmy za sobą i marzyliśmy o tym, aby ta rozłąka się kiedyś skończyła. Tematem poruszanym nieustannie w naszych listach było pytanie : Kiedy wracasz? Oboje wypowiadaliśmy różne argumenty za powrotem jak i za pozostaniem jeszcze na jakiś czas, bo praca dobra, bo pieniążków przybywa, bo planowane cele życiowe stają się coraz bardziej realne… Tak zeszło nam ponad dwa i pół roku. Wróciłem w 1989 r. przed Wielkanocą. Raczej zadowolony z tego co udało się osiągnąć. Rozstanie nie zaszkodziło naszemu małżeństwu. Dzieci podrosły, zmieniły się nasze relacje, ale i to w dłuższym czasie udało się nadrobić. Jednego nie przewidzieliśmy. Zmian jakie wprowadzono w 1989 roku uwalniając ceny i kurs dolara. Nasze oszczędności walutowe, o których mieliśmy wysokie mniemanie stopniały do rozmiarów bieżącego zapasu gotówki. Nie było już możliwości budowy nowego domu, lub rozbudowy domu rodziców, a więc na co się zdało tyle wyrzeczeń?
Wciąż dręczyło mnie pytanie skąd na mojej drodze życia bierze się takie nagromadzenie przeciwnych wiatrów i piętrzących się trudności? Pech i tyle…
Dzisiaj rankiem otworzyłem Facebooka na informacji mojej sympatycznej Eweliny, którą miałem przyjemność spotkać na swojej nauczycielskiej drodze. Podała komunikat :
– Kilometry za nami, wiele jeszcze przed nami… Deutschland zbliżamy się kochani, do zobaczenia jesienią
Zapytałem: – Na podbój świata? Powodzenia…
Ewelina odpowiedziała natychmiast: – Wie Pan jak to jest Panie Czesławie, a przy okazji może uda nam się coś podbić huhu Pozdrawiam cieplutko – – – Czesław : – Zawsze razem, bez względu na pogodę…- Śpiewano kiedyś . To ważna okoliczność. Nowsza wersja: „Każdy sukces, każdy dół dzielę z tobą pół na pół…”
– Ewelina – Panie Czesławie trafione w punkt ☺ trzeba dzielić ze sobą te dobre jak i te gorsze chwile
– Czesław – Trzeba, Doświadczyłem i wiem. Powodzenia
– Ewelina: – Dziękuję bardzo za słowa otuchy i dobrą radę
Podczas śniadania, z naszego radyjka dobiegała miła dla ucha piosenka śpiewana przez wczesną Edytę Górniak. Początek – jakby na rozkręcenie się brzmiał dość łagodnie, aby po chwili, jak to u Edyty nabrać siły niemal krzyku :
Nie proszę o więcej niż możesz mi dać…
Żona zareagowała nerwowo dysponując..:
– Czego ona się tak wydziera, głowa mi zaraz pęknie. Wyłącz to zaraz, albo włącz coś spokojniejszego…
Wyłączyłem, bo wiem co to znaczy ból głowy, ale zacząłem się przekomarzać:
– Pomyśl tylko – mówię , jak ona biedna ma przemówić do niego jeśli nie krzykiem? Przecież tak niewiele chce. On może to spełnić, ale jakoś się z tym ociąga więc krzyknęła. Z chłopami tak już jest, że czasem trzeba krzyknąć…|
Żona uśmiechnęła się ale nie chciała rozszerzać tej rozmowy. Piosenka przebrzmiała, jak i następujące po niej inne piosenki. Nasze życie toczyło się normalnym rytmem, typowym dla dwojga starszych ludzi, którzy TE sprawy mają już dawno uregulowane i nie zanosi się na radykalne zmiany, a więc i podpowiedź Edyty jak upominać się o swoje nie budzą emocji. Żona zapewne zapomniała o tym incydencie, ale ja postanowiłem sprawdzić o co właściwie tej Edycie chodziło. Znalazłem piosenkę, wysłuchałem jej brzmienia czytając podczas tego tekst napisany przez inną Edytę: Tekst piosenki: Edyta Bartosiewicz. Muzyka i wykonanie : Edyta Górniak http://www.tekstowo.pl/piosenka,edyta_gorniak,nie_prosze_o_wiecej.html-
Nie mów, że dzisiaj nie kończy się świat,
Że ból kiedyś minie, zagoi rany czas
Nie mów, że jeszcze przede mną jest wciąż
To, co najpiękniejsze
Jak mam uwierzyć w to? Nie proszę o więcej niż możesz mi dać !!!
Czy jeszcze kiedyś powtórzy się
Co zdarzyło się nam…
Jeśli znam się na tekstach współczesnych piosenek, to babka została porzucona i cierpi tęskniąc za nim. Rozpamiętuje miniony czas i nie chce aby ktoś opowiadał jej jakieś bzdury typu: Ból minie, czas leczy rany, nie trać nadziei na to, że wszystko co najpiękniejsze wciąż jest przed tobą itd. itd… Ona wie, że było jak było, ale trzeba walczyć o tę miłość i dlatego gotowa mu wszystko wybaczyć woła w przestrzeń z całych sił: Wróć miły w te strony: https://www.youtube.com/watch?v=-pVs95whkNM (proszę wysłuchać również następnej piosenki pod tym linkiem) Wróć do mnie wróć, całą sobą cię pragnę… Nie proszę o więcej niż możesz mi dać
Czy jeszcze kiedyś powtórzy się
Co zdarzyło się nam
Nie proszę o więcej, zbyt dobrze Cię znam…
Czy jeszcze kiedyś, kochany…
Kochany, kochany…
Gdy skończyłem odsłuchiwanie piosenek śpiewanych przez dziewczyny i facetów mających ten sam problem, to w jakimś programie informacyjnym TVN omawiano przypadek pewnego Słowaka, który udając Włocha tak rozkochał w sobie jedną z dziewczyn wołających jak Edyta: Wróć miły, że nie bacząc na elementarne zasady bezpieczeństwa oddała mu nie tylko siebie ale i cały swój dobytek – około 800 tys. zł. Oprzytomniała w samą porę. Faceta ujęto i będzie miał sprawę o dość wysoko ustawionym wyroku odsiadki. Przy okazji wspomniano inne wyczyny takich zuchów wypełniających pustkę po byłym, czy byłej nie omieszkując wspomnieć naszego „Tulipana”, który w latach schyłkowego PRL-u uszczęśliwiał kobiety oczyszczając ich konta i zasoby. Odsiedział swoje i twierdzi, że niczego nie żałuje. Czynił wszak dobro i spełniał marzenia.
Mema udostępniła jedna z moich znajomych na swoim koncie Fejsbuka. Treść ma głęboki sens, bo została napisana przez wybitnego autora i chyba nikt nie będzie kwestionował jej słuszności. Ja również się z nią zgadzam, tylko że ktoś połączył w całość treść z nie pasującym do tego przesłania zdjęciem. Ten osiłek i bokser jest niby symbolem owego „każdego”?, a do tego założył słuchawki żeby nie słuchać rozmówcy? Rękawice bokserskie sprzyjają dobrej rozmowie? A może to ona przyszła do niego aby pogadać i nawiązawszy nim full kontakt czołami nawet nie zadbała o to, aby on zdjął te słuchawki?
Ponieważ lubię tę moją znajomą to postanowiłem ją zapytać:
– On, mając słuchawki na uszach chyba tylko mówi, co?
– Może to on właśnie potrzebuje się wygadać – odpowiedziała
– W rękawicach bokserskich łatwiej trafić … do przekonania – pytałem dalej
– Dokładnie – odpowiedziała bez zwłoki
– Bo według niego bardziej liczy się argument siły, a nie siła argumentu, co?
Tu nasza rozmowa się przerwała i tylko lajk przy ostatniej zaczepce potwierdzał, że trafiłem w sedno.
Powie ktoś, że się czepiam, a ja tylko zgłaszam swoje wątpliwości do ważnego społecznie problemu jakim jest dobra, szczera i oczyszczająca rozmowa. Każdy chce mieć kogoś z kim… Dlaczego jednak nie każdy może sobie to zapewnić? Chcemy się tylko wygadać? Tak jak w zasłyszanej kiedyś opowieści, z której wynikało, że w pewnym mieście funkcjonuje pewna pani, która przychodzi do kawiarni i stawia na stoliku ogłoszenie : – Jestem gotowa cię wysłuchać. Okazuje się, że na brak zajęcia nie narzeka. Kolejek nie było, ale zawsze ktoś czekał aż zwolni się miejsce obok tej pani. A może jednak ta rozmowa ma czemuś służyć, np. wyjaśnieniu wątpliwości, znalezieniu kompromisu, a potem nawet zażegnania jakiegoś tam kryzysu i wypracowanie warunków do zgody?
Aby zilustrować tok moich myśli posłużę się przykładem.
Podczas ostatniej mojej wizyty u mojej Ani nasza rozmowa zeszła na aktywność w zakresie konwersacji jaką przejawia moja wnusia Marysia. Ona – co chyba typowe dla dzieci w jej wieku – może zamęczyć pytaniami, stawianymi opiniami, domaganiem się tego, co akurat wydało się jej najpotrzebniejsze i atrakcyjne. Ania mówi, że to jest bardzo ciekawe, ale – jak to mawiał pewien góral – bywa menconce. Przy takim właśnie spędzania czasu w oczekiwaniu na autobus Marysia bawiła mamę rozmową, której przysłuchiwali się również czekający tam ludzie. Jeden z panów będąc wyraźnie poruszony treścią rozmowy odezwał się do Ani następującymi słowami:
– Przepraszam ale tak mimo woli przysłuchuję się waszej rozmowie i zupełnie przypomniała mi się moja córka. Jest w podobnym wieku i podobnie reaguje na rozmowę. Tylko, że moja żona odeszła ode mnie i zabrała za sobą córeczkę, a teraz uniemożliwia mi kontakt z dzieckiem. Bardzo mnie tym skrzywdziła… Tu dało się zauważyć, że ten człowiek był lekko pod wpływem, co może było czynnikiem sprzyjającym otwarciu się wobec obcej osoby. Nie był jednak pijany. Był wyraźnie przygnębiony i jakby zainteresowany okazją do wygadania się. Ania odpowiedziała pocieszająco, że może nie wszystko stracone, że trzeba szukać okazji do porozumienia się w tej sprawie, a gdyby nawet nie dało się tego załatwić w rodzinie, to niech pamięta, że nie jest sam. Zawsze może np. pójść do kościoła, bo tam jest Ktoś, kto wysłucha każdego, i nawet może podsunąć jakieś rozwiązanie…
Rozmówca Ani bardzo jej dziękował i niemal płakał. Pożegnał się całując ją w rękę i zauważył, iż dziwny to przypadek, że akurat los go zetknął z nimi na tym przystanku. Ot przypadkowe spotkanie, prawda?
Napisałem wczoraj do Ani:
– Zapamiętałem Twoją opowieść o spotkanym na przystanku facecie, któremu podpowiedziałaś, aby poszedł do kościoła i tam opowiedział Bogu o swoich rodzicielskich problemach. Nie wiem czy skorzystał z Twojej rady? Jak myślisz?
– Oj myślę że tak. Płakała jego dusza cała. Oczekiwał Spotkania. A to był tylko pretekst. Jego oczy…. ON BYL GOTOWY. A Pan posyła takich jak ja. To Jego dzieło, nie moje.
– Jak będziesz u nas, to sobie zapiszę kilka takich opowieści , dobrze?
– Sure. Mogłam ja zapisywać. Pamięć jest ulotna – odpowiedziała.
– Ja bym to rozpowszechniał u siebie na blogu przy okazji kolejnych opowieści.
– A, to super. To zaczniemy współdziałać 🙂 A jak Pan tego chce, Papa, to będzie więcej takich sytuacji
– Nie masz nic przeciw temu abym nazywał mego rozmówcę „Moja Ania”?
– Nie. Jestem Twoją Anią.
– Tak też myślałem…