Na szczęście istnieją rozwody…

Tej właśnie treści wypowiedź spotkałem niedawno w przeglądanej w poczekalni gazecie. Miałem nawet wyrwać ten artykuł, aby go wykorzystać do szerszego cytowania, ale zwyciężyła przyzwoitość – przecież to nie moje, a o zgodę na przywłaszczenie pytał się nie będę. Pamiętam tylko wymowę artykułu zachwalającego takie właśnie rozwiązanie problemów małżeńskich. Po co się męczyć z kimś, kto przestał nam odpowiadać, jest pijakiem, okrutnikiem, leniem patentowym, niechlujnym grubasem i czymś tam jeszcze? Na szczęście są rozwody.
Są też inne sposoby rozwiązywania podobnych trudności, ale tu tradycyjny ślub jest jednak dużą przeszkodą, więc po co go brać i generować przyszłe kłopoty?
Jakiś miesiąc temu pojawił się materiał omawiający tło znacznego spadku liczby zawieranych ślubów kościelnych, później ukazała się ponura statystyka dotycząca spadku liczby praktykujących katolików, a dzisiaj mamy na świeżo podany wynik naszej skłonności do rozwodów. Już wstęp do artykułu poraża swoją wymową:
Jeszcze nigdy w historii polskie małżeństwa nie rozpadały się tak powszechnie.
… w ubiegłym roku na 181 tys. zawartych związków rozstało się 66 tys. par. Oznacza to, że wskaźnik rozwodów (czyli ich proporcja w stosunku do nowo zawartych małżeństw) wyniósł 36,4 proc. Okazuje się, że współczynnik ten z roku na rok rośnie. Jeszcze dekadę temu sięgał 25 proc., a w 2010 r. przekroczył 26,6 proc. (61,3 tys. rozwodów na 230 tys. małżeństw) Całość tutaj: http://polska.newsweek.pl/rozwody-swiat-rozwodzi-sie-na-potege-a-polacy-mapa-newsweek-pl,artykuly,344134,1.html

Mamy jednak i my swoje rekordy. Jeszcze nie na skalę europejską, ale przecież gonimy stare demokracje w nadzwyczajnym tempie, przynajmniej jeśli brać pod uwagę te najgorsze statystyki. W dzietności na kobietę w wieku rozrodczym jesteśmy już potęgą światową –„ in minus” oczywiście. Podobno jako społeczeństwo zmieniamy się niezwykle dynamicznie. W podejściu do tradycyjnych wartości jak rodzina również. Oto w Rzeczpospolitej z 26 czerwca br. http://www.rp.pl/artykul/107684,1120558-Jak-cos-sie-psuje–nie-naprawiamy-tego.html  przeczytałem „Rozmowę dla „Rzeczpospolitej” przeprowadzoną z ks. Pawłem Dubowikiem, krajowym duszpasterzem wspólnoty trudnych małżeństw SYCHAR, któremu stawiano ciekawe pytania. Ot np. takie:
…Polacy mają coraz bardziej swobodne podejście do seksu i coraz częściej dopuszczają się zdrad. Po co właściwie brać ślub? Są różne rodzaje związków, nie tylko małżeństwo, nie tylko monogamiczny związek kobiety i mężczyzny. Jak ktoś nie lubi nudy, to może poliamoria?
    W odpowiedzi możemy przeczytać co następuje: Pytanie, co dla nas jest wartością. Jeśli ktoś uważa, że człowiek powinien się kierować wyłącznie popędami i że to ich zaspokojenie może nas uszczęśliwić, to wtedy nie widzi wartości w wierności, odpowiedzialności za drugą osobę, uczciwości wobec niej. Wtedy można nie liczyć się z konsekwencjami, jakie niesie ze sobą bliskość z drugą osobą. Nie liczą się dla nas jej uczucia, jej dobro, nie czujemy się także odpowiedzialni za poczęte przez nas życie. Dużo osób ma dziś takie podejście do życia?
Zaczynamy podchodzić do życia w bardzo konsumpcyjny sposób. Cały czas zadajemy sobie pytanie: co ja z tego mam? Pierwszy lepszy problem powoduje w nas zniechęcenie. Usłyszałem kiedyś ciekawe porównanie – że starsze pokolenia były nauczone, iż kiedy się coś psuło, wtedy to naprawiano. Nieważne, czy była to pralka, telewizor czy związek. Dziś jak coś się psuje, wyrzucamy i kupujemy nowe.

Mam gdzieś w swoich szpargałach zapisaną odręcznie sentencję:
Brak przygotowania do małżeństwa jest dobrym przygotowaniem do rozwodu.
Coraz bardziej się skłaniam do przyznania słuszności jej autorowi. Przed podjęciem tematu postanowiłem wysondować opinię na temat materiału o rozwodach w Polsce i dlatego zamieściłem na swoim profilu Fb link do tego artykułu z przytoczonym tu fragmentem tekstu. Tytułem komentarza dodałem jeszcze: I przyrzekam ci, że cię nie opuszczę aż… do rozwodu – tak (podobno)  brzmi współczesna przysięga małżeńska…
Już po chwili odezwał się do mnie na fejsbukowym czacie, jak mi się wydawało szczęśliwy młody żonkoś w następujących słowach:
-Witam Pana. Napisałbym coś o tych rozwodach, bo sam jestem w trakcie przechodzenia przez piekło z kimś kogo uważałem za żonę, a okazało sie to wszystko fikcją
-Witam i ja. Czy przeczytałeś artykuł i dyskusję pod nim?- zapytałem
-Właśnie zaczynam, bo moja sytuacja, to się nadaje jako scenariusz do filmu. Po 2ch latach od urodzenia się naszej córki wyszło, że ojcem dziecka jest jakiś patologiczny typ, do tego żoneczka jak się okazało miała konto na portalach gdzie także kobiety ogłaszają się na sex za pieniądze i co najlepsze założyła mi teraz jeszcze sprawę o alimenty, bo chciałaby mieć stałe źródło przychodów..
-No to masz zagrychę bracie!!! – odpisałem. Pewnie już wiesz, że dziecko w związku jest dzieckiem tych dwojga, którzy związek tworzą – tak prawo chroni niewinne dzieci. Życzę Ci dużo siły w dochodzeniu swego.
-Powiem panu szczerze , że ciężko mi to idzie, bo chce to zakończyć jak najszybciej, ale z drugiej strony cholernie boję się o małą i o to co z nią będzie? Ta jej matka jest tak głupia i tępa, że głowa mała…
-To czym Cię tak oczarowała?
-Zastanawiam się czasem gdzie ja oczy miałem
-No to jak Ty wszedłeś w tę grę? Nic nie wskazywało na to, że coś kręci?
-Zajebista aktoreczka, razem z mamusią Oskara powinny dostać
-Mogę Ci tylko współczuć kolego. Jakoś się z tego wyplączesz…
-Muszę, ale droga dość długa…
-I wstrzymaj się z pokusą wchodzenia w kolejne związki.
-Broń Boże, ja już nie zaufam kobiecie. Kręcę czasem filmy na weselach i widzę co się dzieje. Kumpel kręcił 3 tygodnie temu film na takim weselu, że skończyło się przed oczepinami, bo jak się okazało się to w apartamencie małżeńskim między panią młodą, a jednym z członków orkiestry rozgrywała się scena niczym z amerykańskiego pornola
-No i co? – pytam dalej
-Pan młody się powiesił po 3 dniach, a jego ojciec wkrótce zmarł na zawał i pozamiatane – po 7 latach związku, więc jak tu teraz babie zaufać?
-A panna ma się dobrze?- pytam
-Zaginęła w akcji za granicą ponoć
-To faktycznie pozamiatane.
-Starsze pokolenie żyje inaczej, nawet to, co jeszcze ze mną wychodziło ze szkoły, a teraz …Zresztą, to co teraz dziewuchy wyprawiają na dyskotekach tam to już jest patologia dlatego przecież już nie gram jako DJ od ponad 2 lat,
-To jaka przyszłość nas czeka?
-Po tym debilu co wymyślił gimnazjum to już nie ma przyszłości…Przepraszam, że tak mówię, ale niestety w tej sytuacji nazywam rzeczy po imieniu, bo gimbaza to największa katastrofa i pomyłka polskiej edukacji.
-To nie Internet jest winny? – pytam
-Szczerze, to Internet nie byłby winny gdyby w gimnazjum nie było takiej swobody jaka jest
-Ta swoboda zaczyna się w domach, a nie w szkole
-Tak, zgodzę się, ale jest drugie dno. Jeśli rodzice nie reagują na to, co się dzieje w szkole, bo ona sama przymyka oko to tu zaczyna się łańcuch, a potem do szkoły średniej przychodzi element jak tworzy się w gimnazjum
-Tu też trudno szkołę winić
-No, ale młode pokolenie nauczycieli często po gimnazjum nie reaguje na pewne sytuacje i mamy stan faktyczny, taki jest matury coraz gorzej, a nauka to już nie mówię
-Rozgrzani wszechobecnym seksem reagują tak jak chcą. Rodzice udają, że nic się nie dzieje i z bańki. Będzie z tego dziecko, to wyda się za mąż i będą razem klepać biedę, a nie będzie im wychodziło, to zmieni się męża na inny model.
– Ale dziecko wtedy głupieje, bo myśli że ma 5 tatusiów
-Rodzina patchworkowa jest wynalazkiem amerykańskim, ale już jest powszechna i u nas
– No, teraz wszystko zaczyna być zamerykanizowane. Ja wiem przy kręceniu filmów ślubnych widzę, że czasem są głupie pomysły
-Pomysły na życie są najważniejsze – oświadczam
-No, oni niestety za późno zdają sobie z tego sprawę…
-Każdy sam płaci swoje rachunki, prawda?
-Tak.
-Życzę Ci pomyślnego rozwiązania tego problemu. Trzymaj się
-Nie dziękuje, to podstawa
-Oby się to rozwiązało szybko. I nigdy zbyt dużo ufności, co?
-No niestety…

Każdy z nas zna kogoś kto przeżył lub aktualnie przeżywa taki życiowy wiraż. Coraz więcej jest również rodzin patchworkowych i jak się okazuje to takie zlepki strzępów byłych rodzin mają podobno sporo plusów. Oto czytam co następuje:
… Cechą charakterystyczną rodziny patchworkowej jest fakt, że obecni partnerzy żyją w zgodzie ze swoimi byłymi partnerami i dbają o to, by dzieci z poprzednich małżeństw traktowały się jak prawdziwe rodzeństwo. Rodzina patchworkowa posiada następujące zalety:
Taki model rodziny uczy wyrozumiałości, pokazuje, że można zbudować dobre relacje z byłym partnerem-ojcem lub matką dziecka, nawet wtedy, gdy uczucie już wygasło.
Rodzina patchworkowa jest większa – na rodzinnych uroczystościach bywa wesoło i gwarno. Oprócz mamy, taty, jest jeszcze przybrany tata lub mama i liczne przybrane rodzeństwo.
Jak każdy patchwork jest też oryginalna, składa się z wielu różnych osobowości – bywają takie rodziny, których członkowie wyznają różne religie, mają całkowicie odmienne poglądy i kolor skóry. Np. biologiczny tata Kasi jest niepraktykującym Żydem, mama Polką, która wyszła za mąż za Hindusa, mającego syna z poprzedniego związku z Angielką. Prawdziwy tygiel narodowości i religii. Taka rodzina musi uczyć tolerancji, a także szacunku dla odmienności i innych kultur.
– Rodzice mają mniejsze problemy ze zorganizowaniem dzieciom ferii czy wakacji – część wolnego czasu dzieci spędzają ze swoją biologiczną mamą, część z tatą (niektóre patchworkowe rodziny są na tyle zgrane, że starają się planować wspólnie wakacje).- podkreślenia moje http://www.mjakmama24.pl/rodzice/psychologia/rodzenstwo/rodzina-patchworkowa-zalety-rodziny-patchworkowej,263_3902.html

 Całe szczęście, że są rozwody, że łatwiej młodym żyć w związku partnerskim niż małżeńskim, a rodzina patchworkowa jest wynalazkiem godnym upowszechnienia, prawda?

Czy godzicie się z taką interpretacją przytoczonych materiałów?

42 uwagi do wpisu “Na szczęście istnieją rozwody…

  1. Anonim pisze:

    Skóra cierpnie jak się to czyta. Ja mam szczęście, żyć w rodzinie gdzie póki co nie ma rozwodów. Staże małżeńskie dość pokaźne. Młodzi może późno się pobierają, ale są to związki stabilne, oparte na starych tradycjach. Mnie się wydaje, że podejście do małżeństwa w dużej mierze zależy od wzorców jakie dzieci czerpią z rodzinnego domu. Wiadomo w związku jest raz lepiej, raz gorzej, ale rozwiązuje się problemy we dwoje. Przy rozwodach najbardziej zawsze są poszkodowane dzieci, nawet jeśli rodzice się rozstają w zgodzie. Rodzinę mam bardzo dużą i nie ma rozwodów i dopiero sobie teraz to uświadomiłam! I co więcej młodych małżeństw coraz więcej, w tym roku był jeden ślub, na przyszły rok zapowiadają się następne dwa. Wcześniej też były dwa śluby. Mogę powiedzieć, że mój klan rodzinny oparł się ogólnym trendom. Instytucja małżeństwa ma się dobrze, oby tylko te młodsze pokolenia ją kultywowały.

    Polubienie

    • Mieszczka.com pisze:

      Po przeczytaniu wszystkich komentarzy dodam swoje trzy grosze.
      Każdy człowiek posiada próg psychicznej wytrzymałości. I nie nam jest rozsądzać o słuszności cudzej decyzji. Mityczne dobro dzieci nie byłoby dla mnie powodem dla którego miałabym się dusić w związku z osobą, która stałaby mi się obca,nie ważne z jakiego powodu. Gdybym była dzieckiem rodziców, którzy się rozwiedli, najważniejsze byłoby dla mnie, aby nie używali mojej osoby, jako karty przetargowej. Aby nadal okazywali mi swoją miłość.

      Polubione przez 1 osoba

  2. Bardzo ważny artykuł, jest się nad czym zastanowić….zmienia się model życia.Trudno się nam z tym pogodzić.
    Piękne to zdjęcie powyżej, ale muszę zgodzić się z tym, że dobrze, że rozwody istnieją, kościelne też.

    Polubienie

  3. ~Gosc pisze:

    Nie ma rozwodów kościelnych może to być tylko unieważnienie ślubu i Tyle !!!!! ale żeby to zrobić to trzeba mieć solidne podstawy do tego aby unieważnić malzenstwo zawarte w kościele.

    Polubione przez 1 osoba

    • ~miral59 pisze:

      Nie zgodzę się z Tobą. Nasze postępowanie nie zależy tylko od wieku. Mam pewne zasady i nie sądzę, żebym teraz, jako młoda, postępowała inaczej. Może tylko, mając obecne doświadczenie, uniknęłabym niektórych błędów i byłoby mi łatwiej rozwiązywać problemy…
      Przecież nie wszyscy biorą te rozwody. Są i tacy, którzy walczą o utrzymanie swoich związków… Wydaje mi się również, że kiedyś też masę ludzi było „pogubionych”, tylko nie mówiło się tyle o tym… Teraz ludzie opowiadają nawet o najintymniejszych sprawach bez skrępowania. Dzięki temu, wiele rzeczy wychodzi na jaw…
      Oczywiście nie jestem zwolenniczką takiego publicznego obnażania się. To jakaś nowa forma ekshibicjonizmu. W talk-show ludzie opowiadają o swoich łóżkowych przeżyciach, aż niedobrze się robi. Nie wiem jak można nawet to oglądać, a co dopiero mówić, w tym uczestniczyć!!! Obrzydlistwo!!! Co innego, gdy ktoś idzie do prokuratury zgłosić przestępstwo natury seksualnej. Takich bym karała z całą surowością, bo nie ma nic gorszego od skrzywdzenia dziecka. A o takich sprawach kiedyś nie było głośno. Zamiatało się to wszystko pod dywan. I nie chodzi mi tylko o kościelne afery, ale o wszystkie.

      Polubienie

  4. ~miral59 pisze:

    Dzień dobry.
    Powiedziałabym, że dobrze, że są rozwody. Oczywiście nie zgadzam się z teorią, że jak komuś zbrzydło w jednym związku, to może sobie wymienić na „nowszy model”, bo takie podejście jest nie do przyjęcia. Ale rozwód jest możliwością odejścia od kogoś, kto okazał się zupełnie innym człowiekiem, niż nam się wydawało. Mam trochę takich przykładów wśród znajomych.
    Koleżanka z pracy wyszła za mąż, urodziła córeczkę. Skarżyła mi się, że jej dziecko jest uczulone na wszystkie oliwki i zasypki, bo wiecznie ma zaczerwienioną pupę. Aż kiedyś przyłapała męża grzebiącego łapą pod pieluchą. Była w szoku. Wygoniła go z domu i podała o rozwód. Przed rozprawą jej mąż zapowiedział, że jeśli wspomni coś o tym grzebaniu, to ją zabije. Poradziłam jej, żeby go nie słuchała, bo sędzia nie wiedząc o sprawie ustali wizyty tatusia i będzie musiała dawać małą na spacery. A kto wie, do czego ten zboczeniec może się posunąć!!! Powiedziała. Nie zabił… Małą przebadał ginekolog dziecięcy, ale nie mógł stwierdzić w 100%, czy tatuś grzebał, czy nie. Sędzia ustalił wizyty tatusia, ale tylko w obecności osób trzecich. Czyli zboczeniec nie mógł sobie brać dziecka na spacerki. Dobre i to. Wyganiając męża, koleżanka była już w ciąży z drugim dzieckiem. Gdy urodziła, poszłyśmy z koleżankami w „odwiedki”. Gdy koleżanka wyszła do kuchni zrobić nam kawę, jej córeczka (miała może z 1,5 roku) ściągnęła majtki, pampersa, usiadła rozkraczona na wersalce i zaczęła zagiętym paluszkiem ciągać po intymnej części. Muszę przyznać, że jak tam siedziałyśmy, to zdębiałyśmy dokumentnie!!! Czegoś takiego jeszcze nie widziałam!!! Zapytałam: „Ewciu, co ty dziecko robisz?!!!” A ona nam na to: „Tatuś tak lobi.” Koleżanka usłyszała, przyleciała z kuchni, ubrała małą z powrotem i próbowała ją wstydzić… Ale to było malutkie dziecko, które nie rozumiało co robi źle. I też fakt, miałam ochotę tego „tatusia” udusić gołymi rękami. Dziecko podrosło i zapomniało o zabawach z rodzicem…
    I właśnie w takich przypadkach jestem za rozwodem. Trzeba chronić swoje dzieci…
    Pozdrawiam.

    Polubienie

  5. ~miral59 pisze:

    A teraz przykład z innej strony 😀
    W pracy miałam kilku przyjaciół. Jeden z nich miał problemy z dogadaniem się ze swoją żoną. W tym czasie (o którym piszę) mieli dwóch synów, w wieku 4 i 6 lat. Jego matka nigdy nie lubiła synowej i była przeciwna ślubowi. Mieszała więc w ich małżeństwie jak się tylko dało. Ten mój przyjaciel skarżył mi się, że jego żona ma głupie pomysły i w ogóle nie da się z nią dogadać. I jak mi to powiedział, „kopnie ją w d..ę”, bo ma dość. Dodatkowo, koledzy z pracy (tacy od kieliszka) to samo mu doradzali. Pewnie, żona nie lubiła, jak wracał podcięty do domu…
    Nie potrafię powtórzyć, co miałam temu przyjacielowi do powiedzenia. Ale dałam mu do wiwatu równo. Zapytałam, ile pomysłów żony się nie sprawdziło i faktycznie okazało się, że są głupie? Żaden, bo nigdy tego nie realizowali… jako głupie. Nakrzyczałam na niego i tłumaczyłam, że tego „kopa w d…” zawsze dać zdąży, ale najpierw niech spróbuje się dogadać. Zapytałam też, po co właściwie się żenił? Skoro po kilku latach ma już dość!!! Powiedział mi, że kochał… To co zrobił z tą miłością? Gdzie ją po drodze zgubił? To nie jest coś, co jest nam dane na wieki!!! O to trzeba zadbać…
    Muszę przyznać, że te moje krzyki pomogły i jestem z tego dumna 😀 Zaczęli ze sobą rozmawiać. Tak normalnie, na spokojnie… Po dwóch latach urodziły się im bliźniaki (jego matka była wściekła), a jeszcze rok później – córeczka. Jak teraz z nimi rozmawiam, to mój przyjaciel mówi, że nie wie co by bez swojej żony zrobił. Są udanym, szczęśliwym małżeństwem.
    I dlatego wydaje mi się, że wiele małżeństw rozpada się głównie dlatego, że ludzie nie umieją ze sobą rozmawiać. Nie rozumieją istoty małżeństwa. Zamiast rozwiązywać problemy, walczyć z kryzysami małżeńskimi (które są normalnym zjawiskiem), po prostu się rozchodzą… bo tak jest wygodniej… Tylko czy na pewno lepiej?

    Polubienie

  6. ~miral59 pisze:

    Nie jestem specjalistką, ale wydaje mi się, że większość małżeńskich problemów powstaje w wyniku nieumiejętności porozumiewania się. Jestem już kilka lat po ślubie (33) i mamy pewne zasady, które stosujemy nawet jak jesteśmy zdenerwowani. Przede wszystkim, nigdy nie wracamy (w sporze) do przeszłości. Czyli nie ma czegoś takiego jak: „a bo ty zawsze”, czy „a bo ty nigdy”. Nie ma też mieszania rodziny do naszych sporów. Dyskutujemy tylko na dany temat. Tak jest łatwiej się dogadać. Bo wypominanie małżonkowi (czy małżonce), że jego matka/ojciec/siostra/brat, coś tam kiedyś zrobili źle, wcale nie pomaga, a wręcz przeciwnie. Nigdy nie sprzeczaliśmy się w obecności dzieci. I nie było rozmów na ten temat z nimi. Czyli nigdy nie mówiłam dzieciom, jaki niedobry jest tatuś, bo mamusi nie słucha (małżonek też tego nie robił). Nie korzystaliśmy też z pomocy rodziny przy rozwiązywaniu naszych problemów. Pamiętam, jak niedługo po ślubie, małżonek poskarżył się mojej mamie, że już ze mną nie wytrzyma 😀 Mama przyleciała od razu i chciała być mediatorem. Nie chciałam z nią rozmawiać. Wyszła od nas obrażona, a ja zapowiedziałam małżonkowi, żeby nigdy więcej tego nie robił. Niech lepiej porozmawia ze mną, tak jak rozmawiał z mamą. To będzie bardziej pomocne i konstruktywne. Lepiej sięgać do źródła. Nigdy więcej nie latał na skargę i jakoś się dogadaliśmy. Nasz problem polegał na tym, że oboje byliśmy silnymi osobowościami i każde z nas chciało w małżeństwie rządzić. A tak się nie da. Także po kilku latach szarpaniny, doszłam do wniosku, że trzeba coś z tym zrobić. Wzięłam małżonka za fraki, posadziłam po drugiej stronie stołu i powiedziałam, że albo się dogadamy, albo rozejdziemy. Z tym, że wolałabym pierwszą opcję… powiedziałam mu też, że wiem co go najbardziej we mnie wkurza i wymieniłam to po kolei. Tylko kiwał głową. Trochę się skrzywił, gdy zaczęłam wymieniać to co mnie w nim najbardziej wkurza 😀 Ale też jakoś to przetrzymał. Potem ustaliliśmy z czego (z jakich wad) może każde z nas zrezygnować… Trochę było trudno, bo małżonek jest osobą skrytą, ale udało się!!! I to jest najważniejsze.
    Po tylu latach żałuję tylko jednego… że tak długo trwała ta szarpanina. Można było wcześniej się dogadać i we wspomnieniach byłoby więcej miłych momentów…

    Polubienie

    • ~MariaR pisze:

      No, umówmy się miral59, że takie rozwiązanie sprawy jak opisałaś – „wzięłam małżonka za fraki, posadziłam po drugiej stronie stołu i ” postawiłam ultimatum albo, albo! A on tylko kiwał głowa albo się krzywił… – trudno jest nazwać równoprawnym „dogadywaniem się”. 🙂 Po prostu go przemogłaś, zwyciężyłaś, a on się poddał Twojemu dyktatowi. Co byłoby, gdyby się jednak nie poddał? I ciekawe z jakich swoich wad naprawdę zrezygnowałaś, bo nie wątpię, że mąż ze swoich musiał… 🙂
      Najważniejsze jednak, że jesteście szczęśliwi w tym małżeństwie. Bo czasami jest tak, że się w małżeństwie tkwi, chociaż nie jest ono szczególnie udane zarówno w odniesieniu do całości związku jak i poszczególnych stron. Mimo, że istnieją rozwody….

      Polubienie

      • ~miral59 pisze:

        Albo nie napisałam tego wystarczająco wyraźnie, albo nie doczytałaś…
        Owszem, niemal zmusiłam małżonka do rozmowy i to ja wymieniałam rzeczy, które nas w sobie denerwują, ale z czego kto może ustąpić, ustalaliśmy razem. Mój małżonek nie należy do typu pantoflarzy i nie zgodziłby się na taki układ, że on rezygnuje ze swoich przyzwyczajeń, nie dostając niczego w zamian. Pisałam na wstępie, że oboje mamy silne osobowości… Małżonek jest bardzo uparty i nie jest łatwo zmieniać jego decyzje. Jak się uparł, że nasze dzieci do przedszkola chodzić nie będą – nie chodziły. I nie byłam w stanie przełamać jego uporu. Trzeba było szukać innych rozwiązań.
        I nie mogę powiedzieć, że zwyciężyłam, bo to było nasze wspólne zwycięstwo. Gdyby nie chciał się dogadać, niczego bym nie osiągnęła… W takich sprawach decydująca jest dobra wola dwóch stron. Jak to pisał Boy-Żeleński:
        „Z tym największy jest ambaras,
        Żeby dwoje chciało naraz”
        Ale gdyby nie chciał, to by znaczyło, że mu na mnie przestało zależeć…

        Polubienie

      • ~MariaR pisze:

        „…to by znaczyło, że mu na mnie przestało zależeć”. Niekoniecznie musiałoby to znaczyć, że na Tobie całkowicie mu przestało zależeć, ale że na sobie (swoich racjach, dumie itd.) zależy mu bardziej.
        Oczywiście sztuką jest tak „rządzić”, żeby obie strony czuły się dobrze w swoich rolach. Bo że jakaś hierarchia (jawna lub ukryta, może nie w całości, ale w poszczególnych obszarach współdziałania) musi być to jasne, inaczej rodzi się anarchia, niezgoda, rozkład związku itd.

        Polubienie

  7. Dzięki Miral59 za tak obszerną wypowiedź. Jesteśmy z tego samego obozu. Młodzi powinni być przygotowani do życia w związku i chcieć naprawiać to co ich wzajemnie drażni w ich postępowaniu. To jest rola mamusi , ale tylko na tym etapie. Później wara od młodych. Jeśli nie chcą się dla siebie i swojego związku wyzbyć złych nawyków, to już trudno.

    Polubienie

    • ~miral59 pisze:

      Pisałam, że jestem gaduła, więc na ogół moje wypowiedzi są dość długie 😉
      Wydaje mi się, że rolą rodziców jest nauczyć swoje dzieci szczerej rozmowy. Umiejętności przekazania swoich emocji. Ale też i umiejętności słuchania. I to ze zrozumieniem… bo nie wystarczy słyszeć, trzeba też zrozumieć. Obudzona empatia ma o tyle swoje dobre strony, że pomaga zrozumieć uczucia i emocje innych. To pomaga w życiu. Chociaż czasami przeszkadza, gdy ktoś próbuje to wykorzystać dla własnych celów. Ale to już inna bajka…
      A jeśli chodzi o wtrącanie się rodziców do życia młodych… już się wypowiedziałam na ten temat. Najgorzej, że w Polsce wiele młodych małżeństw mieszka z rodzicami. A to na pewno nie pomaga. Rodzice czy chcą, czy nie, uczestniczą w życiu młodych i często jest bardzo ciężko powstrzymać się od komentarzy, czyli wtrącania się. A to na pewno nie pomaga młodym w „docieraniu się”…

      Polubienie

  8. ~MałgosiaK pisze:

    « Ludzie wchodząc w związek małżeński spodziewają się, że ta druga osoba będzie jak ocean bez brzegów i bez dna. Nagle człowiek boleśnie zderza sie z rzeczywistością. Ta druga osoba jest jak jezioro. Ma brzeg. I wcale nie jest taka głęboka. I w tym momencie zaczyna sie szansa na miłość; życie, normalność, szarość. »

    Polubienie

  9. ~malgosiaK pisze:

    Zdziwilam sie czytajac ostani wpis. To moj cytat ale sprzed paru miesiecy , pamietam nawet ze z miesiecznika „W drodze”. Z tym ze ja dzis niczego nie wysylalam i nie komentowalam
    Skad wiec moj podpis pod powyzszym?
    pozdrawiam Malgosia

    Polubienie

  10. małgosiuK – przeszukiwałem wczoraj swoją pocztę i natrafiłem w schowku „szkice” Twój list sprzed dwóch lat i moją na niego odpowiedź. To z niego pochodzi ten cytat. Pozwoliłem sobie wkleić go pod tym tekstem jako, że świetnie oddaje tło sporu ludzi żyjących w zwiazkach tuż przed rozpadem. Liczyłem na zainspirowanie czytelników, ale to się nie udało.
    Na Fb poszło lepiej, gdyż jak dotąd pod tym cytatem widzę 10 lajków i kilka komentarzy
    Mam nadzieję, że się nie pogniewasz o to nadużycie, co?
    Pozdrawiam serdecznie i tak jak wtedy cieszę się z tego, że tu zaglądasz.
    Pozdrawiam

    Polubienie

    • ~malgosiaK pisze:

      Nie ma mowy o zadnym naduzyciu 🙂 wrecz przeciwnie – jesli ma to pobudzic ludzi do dyskusji to cytowac ile sie da:)
      Nawet nie myslalam ze ten „szkic ” z przed dwoch lat…Nie do pomyslenia:)
      pozdrawiam cieplo Malgosia

      Polubienie

  11. ~malgosiaK pisze:

    Tatulu
    zabij ale niczego nie pojmuje::)) co to znaczy „komputer ktory zapamietal wczorajsza dyspozycje”?
    A poza tym wszysko OK i moze pozostac:)

    Polubienie

  12. Małgosiu, wpis którym odpowiadałem Ci na pytanie ukazał się pierwotnie z moim avatarem i stąd moje przeprosiny. Po zatwierdzeniu komentarza krzycząca gęba zniknęła, ale moje przeprosiny już poszły, ot i całe zamieszanie.

    Polubienie

  13. ~malgosiaK pisze:

    ok
    przepraszam za zamieszanie:)
    W sprawie rozwodow : Obserwuje pokolenie trzydziesto- czterdziestolatkow ktorzy bronia sie przed malzenstwem bo sami sa dziecmi rozwodnikow i nie chca powatrzac tych samych bledow. Wola zyc w wolnych zwiazkach majac nadzieje ze w razie rozstania bedzie mniej klopotow.
    A to przeciez iluzja. Oszczedzaja tylko na tzw”kosztach obslugi prawnej” czyli adwokacie
    To trudny i bolesny temat .
    Poza tym nie widze zadnej roznicy w separacji czy rozwodzie : bol ten sam i klopoty te same.
    Przeszlismy z jednej skrajnosci w druga: od poswiecania sie i chorobliwego milczacego altruizmu do glosnego upominania sie o osobiste szczescie i samorealizacje kosztem chociazby wspolmalzonka.

    Polubienie

  14. a ja powiem tylko tyle: „nigdy nie mów nigdy”. owszem, można winić rozwodników za lekkomyślność i ich konsumpcyjny tryb życia. ale nigdy nie wiemy co sami zrobilibyśmy na miejscu niektórych z nich, gdyby przyszło nam się zmierzyć z ich problemami. a nie wszystkie sprowadzają się do popędów, niestety….

    Polubienie

    • tatul pisze:

      Witaj ~Amel. Ciekawe jak tu trafiłaś, czy przez wyszukiwarkę?
      Temat jest bardzo kontrowersyjny i przez to drażliwy. Staram się unikać uogólnień i nie zadrażniać sprawy. Chciałem stworzyć jakąś płaszczyznę do rozmowy i to się w małym stopniu udało.
      Pozdrawiam

      Polubienie

  15. Reblogged this on Tatulowe opowieści i skomentował(a):

    Każdy zna kogoś, kto żyje w kryzysie . Relacje małżeńsko – partnerskie nie są czymś szczególnie stabilnym. Rwą się, zmieniają swoje natężenie zarówno na plus jak i na minus dosłownie z godziny na godzinę. Czy nie za często i zbyt łatwo sięgamy po rozwiązania ostateczne?

    Polubienie

  16. Mam wrażenie, że to nie czasy się zmieniły, ale ludzie stali się dużo bardziej uświadomieni i starają się egzekwować to, co im się należy. Dlaczego kobieta ma się męczyć z mężem pijakiem, jeśli może go zostawić? W ten oto sposób kilka moich znajomych koleżanek zostawiło swoich pijących mężów.
    Można by się teraz pokusić o rozpatrzenie dobra dziecka:czy bardziej ucierpi ono przez rozpad rodziny, czy byłoby szczęśliwsze w rodzinie, gdzie ojciec wszczyna pod wpływem alkoholu awantury, a pomimo tego rodzina wciąż jest razem…
    Ku której opinii byś się przychylił?

    Młodzi są dużo bardziej wygodni. Ktoś nam się nie podoba, ktoś nie spełnia naszych oczekiwań – rozstajemy się i już. Dawniej, jeśli chciało się z kimś żyć/być, trzeba było zawrzeć związek małżeński. Teraz nagminne staje się życie na kocią łapę, bo nikt nie napiętnuje takiego stanu. Kiedyś wszyscy taką parę wytykaliby palcami…
    Młodzi korzystają z tego „przywileju”, a skoro nie trzeba przechodzić przez rozwodową procedurę, łatwiej im się rozstać.

    Znów nawiążę do czasów sprzed 40-50 laty, gdy starsze pokolenie uważało, iż brudy należy prać we własnym domu. Kobiety obrywały od swoich mężów i …nikt o tym nie wiedział. Cierpiały w samotności. W czasach współczesnych uświadamia się ofiarom, jak nie należy żyć i z czym się godzić. Ze znanych mi rozwiedzionych osób, żadna nie opuściła rodziny z powodu własnego „widzimisię”. W każdym przypadku chodziło o poważne zastrzeżenia w stosunku do drugiego partnera lub o totalne niedopasowanie, a pomimo tego „charakterologicznego rozjazdu”, trwanie w związku przez długie lata. Ktoś, kto rozwodzi się po 20/30-tu latach małżeństwa, na pewno nie czyni tego pod wpływem impulsu…

    Zwiększoną ilość rozwodów złożyłabym na karb większej świadomości ludzi – nie trzeba męczyć się w związku, który nas nie satysfakcjonuje, a wręcz przeciwnie – przynosi straty, przede wszystkim dla psychiki i naszego stanu ducha.

    Polubione przez 1 osoba

  17. Tatulu idzie nowe i nikt nie patrzy na nas, którzy żyjemy w jednym związku po 40 lat. Przetrwaliśmy i wichury i burze i trwamy, Młodzi szybko się nudzą i szukają w życiu ciągle czegoś nowego. Zdradzają mężczyźni i zdradzają kobiety i nie ma już nic świętego, mimo przysięgi w urzędzie, czy gorzej w kościele. Wszystko się zmieniło i nie ma już dawnych wartości!

    Polubione przez 1 osoba

  18. Na pewno wywoła Pan burzę tym wpisem 🙂 Zresztą już dyskusja nieźle wygląda 🙂

    Nie dajmy się zwariować. Wszystko jest dla ludzi. Wszystko ma swoje wady i zalety, złe i dobre strony. WSZYSTKO.
    Jeśli ktoś potrzebuje rozwodu, aby przerwać patologiczne małżeństwo, agresję, przemoc, ubliżanie i inne okropności, to całe szczęście (!), że istnieją rozwody. Ale tak, jak mówie- wszystko w granicach rozsądku. Większość ludzi jest po prostu tępa i bezmyślna i nie chce im się brać za nic, ani za nikogo odpowiedzialności. I to takie włąśnie osoby korzystają z czegoś, co jest dostępne, bo mogą i bo tak łatwiej. Wszyscy wiemy, co się dzieje, kiedy da się ludiom palec…

    I mówię to ja, mężatka, która do niedawna uważała ślub za samobójstwo 🙂 Do wsystkiego trzeba dojrzeć, a żeby dojrzeć, to trzeba myśleć, analizować, widzieć i rozumieć 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    • Tekst pochodzi sprzed kilku lat. Był polecany w Onet.pl i stąd wzrost zainteresowania i komentarzy. Trudny temat, bo i życie ogólnie jest trudne. Inaczej zaczynaliśmy będąc w wieku nowożeńców, a teraz przyjęły się inne zasady. Dawniej zawiązywano związki na życie całe, a dzisiaj na „Teraz – później się zobaczy”. Dawniej życie na kocią łapę było wielkim obciachem, a teraz jest na to przyzwolenie, a nawet działa poradnictwo typu : Po co się męczyć. To chciałem podkreślić w tekście, który ktoś odwiedził i przypomniał o jego istnieniu

      Polubienie

  19. Tu nie chodzi o wartości, zasady inne moralizatorskie wywody na temat, że my to mamy owe wartości a oni ich nie mają i idą na łatwiznę, bo nie ma niczego gorszego od łatwych uogólnień i szufladkowania.
    Każdy przypadek rozstania jest inny i czym innym podyktowany. Niejedno „sakramentalne” małżeństwo zamieniło się w „sakramenckie”, często nie bez udziału rodziny i osób trzecich i nie pozostało nic innego, jak sobie powiedzieć: żegnaj i więcej cie nie chcę znać ani widzieć.

    W tym węźle rzekomo nie do rozwiązania jest wiele faryzeizmu i zakłamania a za pieniądze niejedno sakramentalne małżeństwo przestało być nagle sakramentalne, choć rzekomo w czasie ślubu Bóg temu błogosławił.
    Gwarancji na ową usługę jak wiadomo Kościół nie daje, choć nieraz sutą kasę pobiera. Nieraz zatem nie pozostaje nic innego jak ów węzeł małżeński, który stał się węzłem gordyjskim, rozwiązać metodą Aleksandra Macedońskiego. Trwanie w toksycznych relacjach w imię „dochowania wartości” i „zasad” uważam za wybitnie szkodliwe zarówno dla samych małżonków jak i ich dzieci oraz bliskich.
    Trzeba znaleźć swoją polówkę jabłka i wtedy wszystko się skleja do kupy. Nie wszyscy jednak mają to szczęście by za pierwszym razem owa polówkę odnaleźć, nieraz trzeba długo szukać i wcale się nie dziwię młodym, że nie chcą się sakramentalnie wiązać, zwłaszcza gdy mają wątpliwości co do tego, czy rzeczywiście trafili. Te tzw. kursy małżeńskie organizowane w Kościele to drętwa mowa głoszona przez teoretyków, którzy żyjąc w celibacie nigdy tego nie zaznają czym jest współżycie na co dzień we dwoje.
    Już chyba pastorzy i popi mogą na ten temat o wiele więcej powiedzieć i mają do tego praktyczne podejście, bo u protestantów małżeństwo nie jest żadnym rzekomo przez Jezusa ustanowionym sakramentem ( podobnie jak kapłaństwo, w ewangelicznym nauczaniu Chrystusa nie ma o tym mowy). U prawosławnych nieudane małżeństwo można raz rozwiązać, bez żadnych sądów biskupich, kosztów i długotrwałych i kosztownych ceregieli, które z lubością uprawiają stosowne władze KK. Jak widać z Ewangelii można wyciągnąć różne wnioski i treści teologiczne.

    Polubienie

Skomentuj

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.