Dzień Migranta i Uchodźcy

Dawno nie zaglądałem do kalendarza świąt znanych i nieznanych i przegapiłem styczniowy Dzień Sprzątania Biurka (8.01.) Dzień Wegetarian (11.01), chociaż powinienem te święta włączyć do swojego kalendarza. Dla zaprowadzenia ładu na biurku i uporządkowania mojej diety, niestety niezbyt racjonalnie skonstruowanej.

Dzisiaj będąc w kościele na niedzielnej mszy św. usłyszałem o jeszcze jednym dniu. To właśnie dzisiaj, 15 stycznia ,kościół obchodzi Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy. Z omówienia idei tego święta wynika, że… dzień ten jest pomyślany jako „okazja dla pobudzenia wspólnot chrześcijańskich do odpowiedzialności wobec braci migrantów oraz do obowiązku współdziałania w rozwiązywaniu ich różnorakich problemów”.

   To dobrze, że kościół zajmuje się rodakami na emigracji, bo to jest wciąż ogromna liczba ludzi decydujących się na rozstanie z rodziną po to, aby załatwić jakieś tam życiowe sprawy. Trudy emigracji przeżywa nie tylko ok. 1,5 mln naszych emigrantów, ale również ich rodziny martwiące się o los bliskich. Modlitwy w ich intencjach są więc jak najbardziej na miejscu. I to nie tylko u nas w kraju, ale może przede wszystkim w krajach gdzie nasi migranci przebywają. Tam kościoły z językiem polskim są nie tylko domami modlitwy, bo wokół nich gromadzi się często lokalna Polonia, świadcząc sobie pomoc w różnych, choćby adaptacyjnych problemach. Chyba wszyscy wiedzą co to jest Jackowo, czy Władysławowo w Chicago, czy inne takie miejsca w europejskich współczesnych centrach emigracji.

Gdy słyszę o emigracji, to moje myśli zawsze wędrują do owych „…różnorakich problemów” jakie stanęły na mojej drodze gdy sam byłem w takiej sytuacji.

Byłem migrantem, czyli emigrantem w Polsce, a równocześnie imigrantem w USA, gdy w 1984 r wyjechałem do USA na pół roku( na tyle przyznawano wizę turystyczną). Niestety, jak się tam okazało, po połowie roku poszukiwań jakiejkolwiek pracy wciąż nie miałem żadnych pieniędzy, a więc nie miałem z czym wracać. Już pisałem na tym blogu o rozterkach jakie w oddaleniu od rodziny musiałem przeżywać. Przerobiłem na własnej skórze różne zawirowania i dobrze wiem ile przykrości i upokorzeń musi przeżyć niemal każdy pracujący u pracodawców – swojaków. Tam na obczyźnie okazywało się na ogół, że to Polak właśnie, znający jako-tako język i zasady funkcjonowania na tamtejszym rynku pracy, bywał znacznie gorszym pracodawcą niż obywatele kraju przebywania.

Obecne kierunki migracji od czasu wstąpienia do Unii Europejskiej uległy zupełnej przebudowie. Dzisiaj wyjeżdżający za pracą na ogół mają w kieszeni kontrakty, ich praca jest legalna, mają ubezpieczenie i zasiłki socjalne. W tym obszarze naszym emigrantom jest coraz lepiej. Pozostaje jednak do uwzględnienia wiele innych zagrożeń czyhających na obczyźnie. Papież Benedykt XVI przypomniał o tych zagrożeniach w swoim orędziu na ten dzień podkreślając, że:


http://ekai.pl/wydarzenia/temat_dnia/x50354/oredzie-na-swiatowy-dzien-migranta-i-uchodzcy/

„… Ludzie poszukują lepszych warunków życia lub uciekają przed groźbą prześladowań, wojen, przemocy, głodu i klęsk żywiołowych. To doprowadziło „do nie mającego precedensu wymieszania osób i narodów, rodząc nowe problemy z punktu widzenia nie tylko ludzkiego, ale także etycznego, religijnego i duchowego”.

Przypomniał o obowiązku jaki spoczywa na wspólnotach chrześcijańskich, które powinny szczególną troską otoczyć pracujących migrantów oraz ich rodziny poprzez modlitwę, solidarność i chrześcijańską miłość, a także wprowadzanie nowych programów politycznych, ekonomicznych i społecznych, które będą sprzyjały poszanowaniu godności każdej osoby ludzkiej, ochronie rodziny, będą zapewniały godziwe mieszkanie, pracę i opiekę. Natomiast kapłani, zakonnicy i zakonnice, świeccy, powinni pomagać migrantom w przezwyciężaniu trudności integracyjnych…”

Warto więc wiedzieć, że gdziekolwiek jesteśmy, to wśród chrześcijan powinniśmy się czuć jak w rodzinie, która przecież niejedno przeżywa i daje sobie radę. Czy jednak sięgamy po wsparcie wśród współbraci w wierze? To wiedzą najlepiej ludzie, którzy taką przygodę mają już za sobą lub aktualnie przebywają za granicą.

   Zaglądam dość często do działu listów pisanych do tygodnika „Angora”. Wiele z nich jest pisanych przez emigrantów właśnie. Znajdziemy tam zarówno pozytywne jak i negatywne doświadczenia naszych ziomków. Ponieważ wiele złych doświadczeń wynika jednak z naszych własnych win i zaniedbań, postanowiłem zacytować na zakończenie fragment listu Łucji Jurys, która po powrocie z 20 letniego pobytu w Kanadzie, już na emeryturę w Polsce napisała takie słowa: (Angora nr 1 z 8.01.2012)

…Mówiąc o moim losie emigranta, podkreślam, że kraju, do którego się jedzie nie wolno traktować jak wroga!!! Jest to trudne, bo jesteśmy często tam niezrealizowani zawodowo, rozbici rodzinnie i pełni wątpliwości w wyborach życiowych. Ale to trzeba przełamać. A najlepiej zrobić to swoja pracą. Czyli dać coś temu krajowi, a nie tylko brać. To brzmi może gazetowo, ale my Polacy, nie powinniśmy być tak roszczeniowi w obcym kraju, powinniśmy natomiast mniej pić ze smutku, mniej narzekać i więcej się uśmiechać. Moje dzieci są tam szczęśliwe, choć bardzo kochają także Polskę. Ja tu jestem szczęśliwa, ale lubię też Kanadę i zawsze traktuję ją jak drugą ojczyznę. Życzę wszystkim sfrustrowanym rodakom zdrowia do ciężkiej pracy tam, także daleko, a po pracy jak najmniej zapijania smutków. Chwile zadowolenia przychodzą dopiero po pewnym czasie, a obcy kraj staje się przyjazny. A potem to już się obcina kupony od podjętych decyzji…

Nie chcę prowokować ataku myślących inaczej, ale wydaje mi się, że ta pani wie o czym pisze. Pomagajmy sobie wszyscy ale wpierw pomóżmy również sami sobie, co?

Z badań Głównego Urzędu Statystycznego z października 2011 r. wynika, że czasowo za granicą przebywało w 2010 r. prawie dwa miliony Polaków. Liczbę migrantów w całym świecie szacuje się na ponad 200 mln.