
Parę dni temu, gdy odwoziłem żonę samochodem do jej zajęć, to przejeżdżałem wijącym się odcinkiem drogi, w pobliżu której rośnie duży orzech włoski. Nic dziwnego, że właśnie teraz odwiedzają go wiewiórki spieszące z robieniem zapasów na zimę. Zawsze cieszy mnie ten widok, bo to bardzo ruchliwy, ale wdzięczny do fotografowania rudzielec. Tym razem nie zabrałem ze sobą aparatu, ale to może i dobrze, bo scena jaką zastałem nie należała do ciekawych. Wiewiórka leżała na jezdni i zrozumiałem, że któryś z poprzedzających mnie samochodów nie zdążył wyhamować i ją potrącił. Zrobiło mi się przykro, bo nie raz ostro hamowałem, aby ocalić jakiegoś zwierzaka i nigdy jeszcze, przez kilkadziesiąt lat prowadzenia samochodów nie potrąciłem żadnego.
Gdy po paru minutach wracałem tą samą drogą wiewiórka leżała nadal na jezdni. Przystanąłem, pomimo przebiegającej tam linii ciągłej i łapiąc ogonek przeniosłem ją na pobocze. Miała zakrwawioną główkę, a jej ciało wstrząsały konwulsje.
Podejrzewałem, że jej szanse na życie są bliskie zeru, ale ratowałem ją choćby tylko przed rozjechaniem na krwawy placek. Teraz gdy tamtędy przejeżdżam , to spoglądam w miejsce gdzie ją zostawiłem i niestety widzę ją tam nadal.
Parę dni po tym doświadczeniu spotkałem w innym miejscu podobnego rudzielca i to w podobnej sytuacji. Co za pech, pomyślałem. Żywe nie mogą mi przebiegać drogi? Ja bym im nie odbierał życia, chociaż też lubię orzechy, zwłaszcza teraz gdy są świeże.
Może kogoś ostrzegę tym opowiadaniem?