Pisałem kiedyś o Franciszkach. Pora ich przypomnieć

Bieda ma różny wymiar i zależy od bardzo wielu czynników, ale ma również jeden wspólny mianownik. Biedakom nie wystarcza na pokrycie swoich, nawet bardzo ograniczonych potrzeb i wtedy są uzależnieni od innych. Starają się dostępnymi środkami zabezpieczyć swoje elementarne potrzeby bez sięgania po zasiłki, czy pomoc życzliwych sąsiadów, czy nawet krewnych dopóki sił im wystarcza.

   W latach mojej młodości poznałem smak biedy i różnych niedostatków. Brakowało na wszystko, bo rodzina wyszła z zawieruchy wojennej bardzo zubożona i wszystko było podporządkowane jednemu celowi jakim było zbudowanie domu. Taki los spotkał niemal wszystkich ludzi wracających do naszego wypalonego i zniszczonego działaniami wojennymi miasteczka.
W tamtych czasach można było jednak spotkać ludzi, którzy nie narzekali na los i nie domagali się pomocy od innych, ale tak jak potrafili radzili sobie sami. Zapamiętałem szczególnie parę starszych ludzi, mieszkających kątem u kogoś w zamian za pomoc w gospodarstwie. W wolnym dla nich czasie lata i jesieni wybierali się wspólnie do lasu, aby tam zbierać gałęzie chrustu i po związaniu ich w duże wiązki taskać je na grzbietach do ich jednoizbowego, drewnianego domku jako opał na zimę. Zawsze razem, bez względu na pogodę … jak byśmy dzisiaj zanucili. Zawsze byli pogodni i chętni do rozmowy podczas przystanków jakie sobie brali na odpoczynek, bez zdejmowaniu z pleców ciężkich wiązek szurających po ziemi patyków. Nazywano ich Franciszkami. Myślę, że od imiona pana Franciszka, bo ona była Franciszkowa, a nie Franciszka.
Od tamtych czasów minęło jakieś 60 lat, a bieda symbolizowana przez „moich” Franciszków cofnęła się gdzieś za sprawą wprowadzania przez Państwo pomocy społecznej. Dzisiejsi biedacy jakich widuję w moich stronach mają karnety na obiady w prowadzonej przez gminę jadłodajni, otrzymują znaczącą pomoc społeczną i stać ich często na papierosy i piwo.
Oczywiście, że mam w pamięci zakaz generalizowania i nie zamierzam dochodzić przyczyn tego stanu rzeczy. Wszystkim władzom we wszystkich państwach zależy na tym, aby biedę ukryć i jej przeciwdziałać, aby nie drażniła jadących wypasionymi furami włodarzy.
Nie chodzi mi również o to, aby poskramiać apetyty ludzi do osiągania coraz lepszego poziomu życia, albo do cofania ich do lat powojennych, kiedy nie miał kto pomagać biedakom w zabezpieczeniu elementarnych potrzeb ich rodzin.
Teraz jest jeszcze dobrze, ale kryzys puka do naszych drzwi i przedmiot powszechnych żartów z zapewnianiem opału na zimę, poprzez zbieranie chrustu w lesie może stać się realnym wyjściem. Skoro prominentny członek rządu to podpowiadał, to może warto się zastanowić nad tym problemem?
Węgiel zniknął z placów składowych, cena drewna opałowego szybuje w górę z dnia na dzień, a o gazie i elektryczności jako źródle ciepła w naszych mieszkaniach lepiej zapomnieć.
Do tego dochodzą obostrzenia klimatyczne nakazujące wymianę pieców i przejścia na paliwo bezemisyjne.
„Moi” Franciszkowie budzili mój i nie tylko mój podziw. Nie wiem jak odeszli, bo już wtedy wyjechałem do szkół i ten fakt umknął mojej uwadze.
Mam świadomość tego, że ich przykład nikogo teraz nie pociąga, a mimo tego postanowiłem wspomnieć tamte czasy. Życie potrafi płatać rożne figle…
PS.
Sprawa zbierania chrustu miała znacznie szerszy niż tylko polski zasięg. Dowodem na to są przepiękne obrazy malarstwa światowego ukazujące ludzi – zwykle były to piękne kobiety – niosące na plecach chrust na opał, lub ogrodzenie


Wojenko, wojenko, cóżeś Ty za pani…

Od pierwszego dnia wojny w Ukrainie śledzę jej przebieg posługując się stacją TVN 24 i „Jedynką” Polskiego Radia. Mam więc jakąś średnią ocenę rozpiętą pomiędzy wersją koalicji rządowej i opozycji. Z radością przyjmuję jakieś, miejmy nadzieję na to że nie chwilowe, zbliżenie się tych obrazów. Rząd odzyskał nagle inicjatywę dyplomatyczną i miło patrzeć jak nasz premier pogania kanclerza Niemiec do czynnej pomocy Ukrainie, przy jednoczesnym osłabianiu Putina. Cieszy mnie fakt przebijania się do Europejskiej świadomości naszego podejścia do niezależności energetycznej, która powoli ale coraz skuteczniej doprowadza nas do uniezależnienia się od dostaw z Rosji.
Państwa potężniejsze od Polski, ale zbyt ufne w intencje Putina, jako dostawcy surowców energetycznych otrzymali nauczkę i muszą zweryfikować dotychczasowe podejście do wschodniego partnera.
Jestem jednak coraz bardziej przygnębiony tą wojną i wystraszony zarazem, bo Putin może okazać się nieobliczalny w swym zacietrzewieniu i przegrywając z teoretycznie słabszym  przeciwnikiem starcie na broń konwencjonalną może sięgnąć po broń nuklearną. Zaszkodzi więc nie tylko Ukraińcom, ale również swojemu narodowi i całej Europie.
Obserwując media społecznościowe co chwila natrafiam na „perełki” ukazujące zmieniające się gwałtownie nastawienie Rosjan i Europejczyków do dyktatora.
Napisał ktoś dla podkreślenia faktu zjednoczenie się Ukraińców wokół swojego prezydenta:
Nie obchodzi mnie jakie plany realizował Putin napadając na Ukrainę,
Ważniejsze jest to, czego nie planował, a zrealizował celująco…
Jakie recenzje zbiera przy okazji nasz prezydent, to już lepiej zamilczeć.
Wczoraj natrafiłem na filmik, w którym dwie cudne ukraińskie dziewczynki wyśpiewały swoje błaganie o zaprzestanie wojny i przywrócenie pokoju. Udostępniłem to natychmiast, aby mogły trafić do serc i umysłów innych. OTO Ta piosneczka
Jeszcze jedno bulwersujące zdjęcie z Facebooka.
Dziewczyna, czy może żona żegna chłopaka, czy męża idącego walczyć o niepodległość.
W podpisie słowa:
Ludzie, którzy idą na wojnę, nie chcą wojny
Ludzie, którzy chcą wojny, nie idą na wojnę…

Od razu nasuwają się sceny z pogranicza często pokazywane w naszej telewizji. Mąż, czy ojciec przywozi swoją rodzinę pod przejście graniczne, a sam wraca walczyć. Jak dramatyczne to muszą być chwile dla żony, matki, dzieci i samego żołnierza. Jaka niepewność jutra dla obu rozdzielonych części rodzin. Ile jest tam takich rodzin?
Wszystkim ludziom marzy się wdrożenie w życie jednego wezwania i dążenia wyrażanego we wszystkich językach świata: Nigdy więcej wojny!!!
Czy ktoś ze współczesnych dożyje takich czasów?
W czasie gdy trwała wojna w byłej Jugosławii, w naszej telewizji pokazywano program skierowany przeciwko wojnie. Zapamiętałem śpiewany przez wszystkich występujących artystów utwór do wiersza Wojciecha Młynarskiego „Odgłosy wojny”, którego fragment tu przytaczam:
Dłoń mej Córki piłkę chcąc chwycić nagle ściska się niespokojnie,
na ekranie ranni, zabici, córka pyta, czy będzie wojna ?
Fonia wzmacnia wystrzałów echo, wizja zbliża krew na ekranie,
mówię: Córko, to tak daleko i wiem, że kłamię…

Refren: Jak bolesne szkło pod powieką kaleczące źrenicę bystrą
wojna nigdy nie jest daleko, wojna zawsze jest bardzo blisko.

Blisko skroni i blisko serca, blisko mózgu, blisko sumienia,
blisko myśli, co mózg przewierca: gdzie jest rada, gdy rady nie ma ?
Blisko klonów na mej ulicy, skweru, co się może stać grobem,
blisko lęku i znieczulicy i skargi Niobe.

Refren: Jak bolesne szkło pod powieką kaleczące źrenicę bystrą
wojna nigdy nie jest daleko, wojna zawsze jest bardzo blisko…
  Już kiedyś używałem tego wiersza, aby podkreślić dramatyzm chwili, w której groźby stają się faktem i wróg pojawia się w naszym otoczeniu, aby nas zastraszyć, ograbić, pozbawić należnych praw, albo fizycznie wyeliminować. Mówiłem o tym w szkole, gdzie uczyłem przysposobienia obronnego. W reakcji na te słowa jedna z uczennic przyniosła na lekcje wykonane przez siebie portfolio z dokumentacją prasową przeżywanej wtedy na świeżo wojny w Jugosławii. Państwa Europy, choćby poprzez przynależność do Unii łączyły się, a Jugosławia na odwrót,  przeprowadzała proces krwawego podziału. Wtedy też byliśmy wystraszeni mimo, że było to dość daleko od naszych granic.
Ta dziewczyna skupiła się nad tym, aby ukazać dzisiejsze realia wojny prowadzonej przy udziale telewizji i mediów. Ludzie siedzący w fotelach, popijając ulubione drinki, dzięki telewizji mogą sobie oglądać sceny wojenne serwowane przez niemal całą dobę i pocieszać się tym, że to daleko.
Ona ten argument, że to daleko, ujęła w postać własnoręcznie napisanych wierszy. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i dlatego spopularyzowałem jej dzieło w pokoju nauczycielskim i w drugiej szkole, w której uczyłem na pół etatu.

Mówiąc o wojnie do uczniów w szkole średniej podkreślałem niewyobrażalne okrucieństwo na jakie narażeni są zwłaszcza ludzie cywilni, którzy tracą cały dobytek, tracą bliskich, a sami doznają skutków przemocy i poniewierki.
M. Rodowicz, w jednej z piosenek odwołuje się do kobiet śpiewając:
Niechaj każda w progu stanie,
Swoich chłopców na spotkanie śmierci nie dajcie,
Nie dajcie

No tak… Kobiety wiele mogą uczynić dla zachowania pokoju, tylko kto obroni ich dom, miasto, kraj?
Trudne to sprawy. Jest okazja się nad tym zastanowić

W kwestii języka naszego powszedniego …

Wielokrotnie zabierałem głos na temat Dnia Języka Ojczystego na łamach tego bloga. TU LINK. Dzień ten przypada na 21 lutego, tak jak w inne lata bywało. Ktoś to czytał, ktoś dodatkowo jeszcze komentował, a ja otrzymywałem zwrotną odpowiedź utwierdzającą mnie w przekonaniu, że poruszam temat ważny i coś z tego będzie wynikać, przynajmniej w sferze przemyśleń.
Czy faktycznie coś z tego, co proponowaliśmy lub tylko wskazywaliśmy na taką potrzebę zostało wprowadzone w życie???
Mieliśmy w tym czasie dwie radykalne reformy systemu oświaty, a nawet połączenie dwóch wcześniej samodzielnych resortów oświaty i wychowania z resortem szkolnictwa wyższego, a wszystko po to, aby wydobyć naszą oświatę z zacofania, unowocześnić ją i uczynić bardziej skuteczną.
Jeszcze nie znamy owoców tego oświatowego zawrotu nauczycielskiej i uczniowskiej głowy, ale oceny już są i to bardzo negatywne. Jak ta zreformowana szkoła przygotuje społeczeństwo do wyzwań jakie stoją przed naszym narodem? Zobaczymy. Miejmy jednak świadomość faktu, że eksperymentujemy na żywym społeczeństwie, a pewnych złych rozwiązań nie da się łatwo wyeliminować.
   Ostatnio, będąc w kościele, usłyszałem jedno z czytań Pisma Świętego jakie przewidziano na dzień 19 lutego 2022.
Słuchałem, słuchałem i pomyślałem sobie, że zrobię z tego użytek przy okazji kolejnego Dnia Języka Ojczystego. Oto ten tekst:
1. Czytanie (Jk 3, 1-10) Jeśli ktoś nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym
Czytanie z Listu Świętego Jakuba Apostoła

Niech zbyt wielu z was nie uchodzi za nauczycieli, moi bracia, bo wiecie, że tym bardziej surowy czeka nas sąd. Wszyscy bowiem często upadamy. Jeśli ktoś nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym, zdolnym utrzymać w ryzach także całe ciało. Jeżeli przeto wkładamy koniom wędzidła do pysków, by nam były posłuszne, to kierujemy całym ich ciałem. Oto nawet okrętom, choć tak są potężne i tak silnymi wichrami miotane, niepozorny ster nadaje taki kierunek, jaki odpowiada woli sternika.
Tak samo język, mimo że jest małym organem, ma powód do wielkich przechwałek. Oto mały ogień, a jak wielki las podpala. Tak i język jest ogniem, sferą nieprawości. Język jest wśród wszystkich naszych członków tym, co bezcześci całe ciało, i sam trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia.
Wszystkie bowiem gatunki zwierząt i ptaków, gadów i stworzeń morskich można ujarzmić, i rzeczywiście ujarzmiła je natura ludzka. Języka natomiast nikt z ludzi nie potrafi okiełznać; to zło niepohamowane, pełne zabójczego jadu. Za jego pomocą wielbimy Boga i Ojca i nim przeklinamy ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże. Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak być nie może, bracia moi!
Dodajmy do tego jeszcze rozważanie, a właściwie jego początek: https://niezbednik.niedziela.pl/artykul/3467/Damy-z-Bogiem-II-2022

– Ciekawe, czy ultra religijni przywódcy naszego kraju to samo usłyszeli co ja?
– A hierarchowie kościelnej nawy czytali może ten tekst przed wiernymi?
Każdy z nas, czy to wyznawca PiS-u, „czy totalnej opozycji” spotyka się z kierowanymi do „swoich” treściami , które nie służą budowaniu jedności wokół Polski i jej reprezentacji rządowej, czy choćby naszej racji stanu. Celem politycznych wystąpień jest podtrzymanie we władaniu tych, którzy walczą o utrzymanie się przy władzy lub tych, którzy walczą o zdobycie władzy tylko po to, aby nas, swoich wyborców uszczęśliwić.
Język propagandy jaki jest w tym „pożal się Boże” dialogu używany posługuje się jawnym kłamstwem, przemilczeniami, fake newsami  lub manipulacją (Słynna skrzynka e-mailowa Dworczyka).
Przyłapani na kłamstwie, czy dawniej niewyobrażalnych przypadkach nadużycia władzy przemilczają to lub bronią się  jak dziecko w piaskownicy podając przykłady podobnych przekrętów stosowanych przez poprzedników.
Ogromny okręt jakim jest Polska płynie po wzburzonych falach bezkresnego oceanu w nieznanym kierunku. Boję się tego, że nawet genialny sternik okrętu sam jeszcze tego nie wie.
On, wybraniec narodu, nie pyta suwerena o zdanie. On najlepiej wie w którą stronę pokręcić kołem sterowym, aby realizować swoją wolę.
Czy tak być powinno?

Narodowcy uczcili twórców Niepodległości…

   Co roku bywałem na lokalnych obchodach Święta Niepodległości.
Miałem poczucie obowiązku uczestnictwa, bo wydawało mi się, że nauczyciele to ludzie światli, wobec których powinno się stosować  niegdysiejszą zasadę: Noblesse oblige, czyli po naszemu „szlachectwo zobowiązuje”. Historia jest bogata w przykłady takich postaw członków elity, co by to nie znaczyło.
Z roku na rok coraz mniej osób widziałem wokół siebie na tych obchodach. Gdy robiłem zdjęcia dla dokumentowania tego wydarzenia, to starałem się tak kadrować wnętrze kościoła, czy sali szkolnej, gdzie była organizowana akademia ku czci, aby nie było widać pustych miejsc. Słuchałem przemówień na obchodach państwowych i kazań w kościele. Opisywałem też na blogu przebieg uroczystości i dzieliłem się wrażeniami i przemyśleniami z tych wydarzeń.
Udostępniałem te teksty na Fb i oczekiwałem na komentarze, których niestety było coraz mniej.
W tym roku coś mnie jednak odwiodło od rutynowo powtarzanych zachowań dobrze ułożonego Polaka i Obywatela. Nie poszedłem do kościoła na mszę za Ojczyznę i wolałem nie pytać co było treścią okazjonalnego kazania. Na zdjęciach jakie udostępniono widziałem poczty sztandarowe strażaków, niewielu podobnych mi obywateli i młodzież szkolną z klas o profilu wojskowym oraz aktywną drużynę harcerzy, którzy jako tako wypełniali kościół.

   Siedząc w domu mogłem więcej czasu poświecić na obserwację święta zadumy, czy raczej zadymy w wykonaniu narodowców uczestniczących w centralnych obchodach, które zorganizowano w … Krakowie, bo tam przeniosła się cała nasza elita rządząca. Warszawa została udostępniona niejakiemu Robertowi Bąkiewiczowi. To on kroczył na przedzie, przemawiał, a w przemówieniach wyznaczał kierunki działania na przyszłość. „Powiedział co wiedział” – mawiano kiedyś o takich mówcach, którzy zanim zabiorą głos nie sprawdzają, czy ich język jest podłączony do mózgu. Jaki będzie skutek tak buńczucznie uprawianej polityki?
Tego nikt nie wie. Wszystkich naszych tradycyjnych sojuszników mamy już poobrażanych na dobre. Zostajemy sami i to na własne żądanie.
Jeśli nam pomogą w kryzysie migracyjnym i ochronie granicy, to tylko dlatego że nasze problemy stają się problemami również naszych partnerów z UE, czy USA i NATO. Jak na razie mamy dość niepokojące wieści dobiegające ze wschodu i nikt nie wie jak to się zakończy.
Na swoim koncie FB udostępniłem zdjęcie Marszałka stojącego na naszym rynku i spoglądającego na wiązanki biało-czerwonych kwiatów jakie złożono u jego stóp. Pod, a właściwie nad zdjęciem z 2015 roku umieściłem słowa:

Tłumnie przybyli
Huku narobili…
Wieniec zostawił
Do zadumy mnie, zmusili…

Okruchy serca…

Nie potrzeba wiele się narobić, aby coś dobrego zrobić…
Podczas niedzielnego spaceru nad pobliski zalew, gdzie odbywał się festyn z okazji dożynek miałem sporo okazjonalnego kontaktu z ludźmi, których tak twarzą w twarz już dawno nie widziałem. Wśród nich byli moi dawni uczniowie, którzy przybyli tam z dziećmi, aby zapewnić im, a przy okazji sobie odrobinę rozrywki, o którą na wsi jednak jest dość trudno.
Pozdrowienia  z dołączonym uśmiechem, czasem chwila rozmowy potrafią staremu człowiekowi dać lub tylko odświeżyć poczucie przynależności do pewnej grupy ludzi, których coś w życiu łączyło i pewne (daj Boże pozytywne) skojarzenia pozostawiło). To niby nic cennego, a jednak potrafi zmienić nastawienie do innych i do siebie. Upewnić się w tym, że nasze działanie ma sens i komuś jednak służy.
Ostatnio dość często otrzymuję takie przyjazne sygnały od ludzi, dla których moje fotografie coś znaczą, bo dostarczają im informacji o tym, co u nas się dzieje, co się zmienia na lepsze. Docenia się to, zwłaszcza wtedy, gdy przebywamy z daleka od rodziny i kraju, a teraz takich ludzi nie brakuje.
Nie ustaję wiec w wysiłkach, aby być tam gdzie się coś dzieje i to co tam zobaczę udostępniać na swoim koncie Facebooka i innych stronach tego komunikatora. Poszerzam w ten sposób swoją sferę kontaktów i tym wypełniam swój emerycki czas.
Wczoraj miałem okazję posłuchania opowieści, która jeszcze bardziej zasługuje na potwierdzenie zdania zamieszczonego na wstępie.
Będąc w towarzystwie rozmawiającym o  grzybach, (aktualnie chyba najbardziej atrakcyjny temat do rozmów) usłyszałem jak znajoma starając się o zorganizowanie wyprawy na grzyby do miejsc gdzie mogłaby bez większego trudu ich nazbierać (wiadomo – kręgosłup boli, nogi nie chcą nosić) wpadła do znajomego, aby go o to poprosić. To leśny człowiek, który zna takie miejsca i chętnie podprowadzi, a jeszcze i swoimi zbiorami zasili.
Odwiedziła go i umówili się na jakiś dzień. Czekała w domu na sygnał do przyjazdu, a tu zamiast sygnału zadzwonił dzwonek do drzwi.
Otworzyła i co widzi? … Znajomy od grzybów stoi w drzwiach z koszem leśnych grzybów. Naturalne stało się w tym miejscu pytanie:
– To ty tak sam nazbierałeś? Miałeś dać znać abym podjechała pod twój dom i mieliśmy razem iść na grzybobranie…
– A wiesz, stało się tak, że mój wnuczek, który był u mnie wtedy jak ty mnie odwiedziłaś zapytał po twoim wyjściu o ciebie.
– Co to za pani – zapytał
– To moja znajoma z dawnej pracy, która wspomaga ciebie odpisem 1 procenta podatku na twoje leczenie i rehabilitację – odpowiedziałem. Pomyślał chwilę i zaproponował.
– Dziadzio, a może ja pójdę z tobą do lasu i uzbieramy dla tej pani grzybków, co?
Pojechali, a co uzbierali, to dziadzia podrzucił wprost do domu pani opowiadającej tę historię. Była wzruszona. Otrzymała swego rodzaju zapłatę za okazane serce i symboliczną przecież pomoc dla dziecka.
Któraś ze słuchających pań dodała:
– No popatrzcie, bywają jednak dzieci, które nie zagarniają tylko w swoją stronę, ale potrafią też coś od siebie ofiarować innym. Oby takich było jak najwięcej…


Wojskowa edukacja obywatelska – wspomnienia

Był rok 1968, to drugi rok mojej służby.
Już w marcu nadszedł pierwszy niepokój. Zatrzymali na nieznany okres rocznik, który właśnie miał przejść do rezerwy. Okazało się, że to w związku z tzw. Wydarzeniami marcowymi. Studenci zaprotestowali. Władze skierowały przeciw nim tzw. aktyw robotniczy, a w końcu oddziały MO. Pokłosiem była akcja represyjna wobec studentów polegająca na relegowaniu z uczelni i często przymusowym kierowaniu ich do wojska na: patriotyczną reedukację przez socjalistyczne wychowanie w dyscyplinie wojskowej. Do naszej jednostki przysłano kilku takich zbuntowanych studentów. Wśród nich dwóch kleryków z Seminarium Duchownego. Współczuliśmy im, bo oficerowie polityczni, jakich było po kilku w każdej jednostce, pilnowali ich każdego kroku i śledzili ich kontakty.
Ten sam rok przyniósł jeszcze jedno wydarzenie odciskające się mocno na mojej świadomości. Była nim rozpoczęta 20 sierpnia interwencja wojsk Układu Warszawskiego, w tym także Ludowego Wojska Polskiego, skupiona na przywracaniu ładu konstytucyjnego w bratniej Czechosłowacji. Nic nie wiedziałem o zagrożeniu dla socjalizmu wynikającego z tzw. Praskiej Wiosny trwającej tam od maja, mimo że godzinami słuchałem radia i czytałem prasę. Tak skuteczna była cenzura. Oto moje przeżycia z tym związane.  
Pełniłem służbę, jak codziennie bywało, w swojej radiostacji Dalszej i jak co dzień wybrałem sobie dyżur nocny pomiędzy 24.00 a 3.00 rano. Nadawano  wtedy mój ulubiony program Muzyka nocą. Siedziałem jak zwykle ze słuchawkami na uszach, ale mimo tego usłyszałem niepokojący hałas na zewnątrz naszej Budy – jak pieszczotliwie nazywaliśmy to miejsce. Otworzyłem drzwi i w brzasku wschodzącego dnia ujrzałem nad sobą olbrzymi, czterosilnikowy samolot i do tego z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach. Za nim następny i kilkanaście kolejnych, schodzących szerokim łukiem do lądowania w Radomiu. Stałem jak oniemiały. Nigdy nie było tam takich dużych samolotów i do tego rosyjskich. W radio ani słowa. Zadzwoniłem na lotniskową centralę telefoniczną Jagoda, gdzie służbę pełnił zaufany przyjaciel, a tam cisza. Łączność przerwana. Budzę swoich kolegów. Dyskutujemy nad tym, co się mogło wydarzyć, ale nic nie udało się nam ustalić. Dopiero po 3-4 godzinach koledze z Jagody udało się po kryjomu zawiadomić nas, że samoloty stoją w równym szeregu, daleko od budynków portu lotniczego. Ich obsługa rozlokowała się obok. Podjeżdżają kolejne samochody cysterny i trwa tankowanie. Około południa w programie radiowym pojawił się komunikat:  Rząd Polski, na prośbę rządu bratniej Czechosłowacji postanowił udzielić jej wojskowego wsparcia, aby wraz z wojskami Układu Warszawskiego pomóc jej przywrócić konstytucyjny porządek w obronie zdobyczy socjalizmu.

   Wszyscy wiedzieliśmy, że to Rosjanie postanowili zdławić w zarodku powstanie ruchu obywatelskiego domagającego się demokratyzacji życia. Aby wyglądało to ładniej przed światem użyli obok swoich wojsk również wojsk bratnich armii tworzących Układ Warszawski. W sumie 700 000 żołnierzy, tysiące czołgów i samolotów. Umieli interweniować. Nabrali wprawy w naszym Poznaniu i na Węgrzech w 1956 r., a później i w innych państwach. Te samoloty nad Radomiem, to był efekt przywracania owego ładu. Samoloty wracające z akcji w Czechosłowacji odleciały jeszcze tego samego dnia. My pozostaliśmy pełni obaw o to, co będzie z nami. Próbowano nam tłumaczyć na szkoleniu politycznym, że udział WP w tej akcji, to obrona zdobyczy socjalizmu przed warchołami i sługusami imperializmu zachodniego, ale z marnym skutkiem. My wiedzieliśmy już swoje.

   Tu trzeba wyjaśnić, bo nie wszyscy to wiedzą, że rota przysięgi, jaką my składaliśmy miała zupełnie inną treść niż ta, której używa się dzisiaj. My przysięgaliśmy m.in. … strzec dorobku socjalizmu i wykonywać rozkazy dowódcy wojsk Układu Warszawskiego. Był nim jak wiadomo marszałek wojsk Związku Radzieckiego. Odmowa wykonania rozkazu nie wchodziła w grę. Czesi  i Słowacy długo nam pamiętali tamtą „pomoc”.

   Gdy w 1984 roku leciałem samolotem z Pragi do Nowego Jorku, przyszło mi siedzieć obok Słowaczki wracającej z wakacji do swojej już Kanady. Otwarcie wyrażała dezaprobatę z powodu tamtego czynu. Tłumaczyłem jej, że my i oni jesteśmy w podobnej sytuacji i nie mamy nic do powiedzenia wobec potęgi ZSRR. Jakoś ją udobruchałem i przegadaliśmy po polsku i słowacku całą drogę rozstając się w przyjaźni. Wiem jednak, że i współcześnie mają do nas żal o tamtą „pomoc”.

  Świadomość faktu, że można w taki sposób wymuszać podległość demoludów, budziła strach w narodzie. Takiego scenariusza spodziewaliśmy się w 1970 roku na Wybrzeżu. Tam użyto jeszcze raz własnych sił milicji i wojska. Tego samego obawiano się i w 1981 roku, kiedy to „aby zapobiec interwencji wojsk Układu Warszawskiego gen. Jaruzelski, stojąc na czele Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego wprowadził 13 grudnia stan wojenny”, jak to tłumaczą do dzisiaj ludzie tamtego okresu. Zagrożenia były realne. Dla nas żołnierzy zawsze oznaczało to odwołanie urlopów i przepustek, zaostrzenie dyscypliny i przesunięcie na czas nieokreślony wypuszczenia do rezerwy dużej liczby najstarszych stażem żołnierzy. Nasilano też indoktrynację zwaną szkoleniem politycznym. Nie byłem widocznie „pewnym człowiekiem” LWP, bo mimo zapowiedzi, nie doczekałem się awansu do stopnia kaprala, jak i pominięto mnie przy przyznawaniu kolejnych odznak „Wzorowego żołnierza” z okazji kolejnego święta 22 lipca w 1969 roku. Pozostałem do końca służby starszym szeregowcem, z brązową jedynie odznaką przyznaną jeszcze w Grudziądzu.

Chińskie przysłowie: Obyś żył w ciekawych czasach, sprawdziło się w odniesieniu do mojego pokolenia. Na szczęście ja to obserwowałem i przeżywałem zajmując miejsce na samym dole drabiny społecznej. W tym samym czasie ludzie zaangażowani czynnie w walkę z ustrojem doznawali szykan, ale i budowali zręby swojej kariery. Dzisiaj są sztandarowymi postaciami przemian. A czy zwykli obywatele mają jakiś udział w przemianach?
Było nas kiedyś 10 milionów. Zwykłych, solidarnych (przez małe „s”) ludzi. Razem stanowiliśmy jednak Siłę Bezsilnych dających wsparcie liderom. Razem stanowiliśmy siłę, z którą musieli się liczyć ciemiężyciele. Ustąpili wobec potęgi ludów. Nie odważyli się użyć wojsk w bratobójczej walce o „zdobycze socjalizmu”. Dzisiaj mamy inną Polskę. Dla młodych tamta, którą wspominam, to jeszcze jedna, pewnie nudna lekcja historii.

Otrzymałem w wojsku pożyteczną lekcję wiedzy obywatelskiej, o jakiej nie mówiono w szkole. Służba wniosła pozytywny wkład w kształtowanie mojej postawy obywatelskiej i poglądów.

PS. W niedzielę 3 sierpnia 2008 roku odbyła się w Krakowie przysięga wojskowa, którą szumnie nazwano ostatnią przysięgą wojskową w starym układzie służby. Będziemy mieli zawodową armię. Czy to dobrze wróży wychowaniu obywatelskiemu młodych Polaków?

8 sierpnia 2008 roku, w dniu tego szczególnego układu, wyjątkowo szczęśliwych cyfr – jak mówią Chińczycy, otwarto kolejną olimpiadę. Tego samego dnia Armia Rosyjska rozprawiła się z krnąbrną Gruzją, aby „przymusić ją do zachowań pokojowych”.  W związku z tym mam pytanie:

– Czy moje strachy, jakie odczuwałem widząc rosyjskie samoloty nad Radomiem, to tylko historia?
Śpiewano kiedyś w jakimś antywojennym programie pieśń, której refren zapisałem dla cytowania na moich lekcjach PO.

Jak bolesne szkło pod powieką
kaleczące źrenicę bystrą
wojna nigdy nie jest daleko,
wojna jest zawsze blisko…

Sentymentalna podróż w czasy kolejek… sklepowych

Wystawa fotogramów: Polska 1974 – 1990 w Muzeum Polskim w Ameryce Chicago

 

„…Zajrzałem do Muzeum Polskiego w Ameryce, a w nim kolejna wystawa, zdawać się mogło, tak samo zakurzona jak wiele wspaniałych eksponatów. Nie tym razem! Co mnie poruszyło? “
Na marginesie… Polska 1974–1990. Fotografie Stanisława Kulawiaka i Grupy Twórczej SEM”. Wystawa ta w Muzeum Polskim w Ameryce, czynna była od 16 maja do 30 czerwca 2015. ” – napisał w tekście pod tytułem „Kolejka” – Dariusz Lachowski. Załączam link i zapraszam do przeczytania całości: http://www.transcendentphoto.com/2015/05/27/kolejka/   

   Autor swoistej recenzji dotyczącej wystawy fotografii o tematyce zawężonej do kolejek, tak dobrze znanego każdemu, kto przeżył tamte czasy zjawiska opisuje swoje wrażenia następującymi słowami: . Prezentacja tego materiału w muzealnej przestrzeni, pośród szeregu dzieł artystycznych przedstawiających wydarzenia historyczne w połączeniu z czarno-białym światem peerelowskiej rzeczywistości czynią tę drugą nierealną, utopijną. Jak pocztówki z krainy absurdu, opisują świat fantastyczny, karykaturalnie rozciągnięty na płaszczyznach kwadratowych szarości. W prezentacji dużą rolę odgrywa, zabierająca centralną część sali, wydrukowana w naturalnej wielkości, ludzka kolejka. Składa się z kilkunastu kadrów, a każdy z nich to odrębna historia ze swoim mocnym punktem. Złożone razem tworzą ludzką linię szarości, zgryzot, a przede wszystkim zmęczenia… 
Pomyślałem, że zaproszę Państwa do wirtualnych odwiedzin tej wystawy, abyście mogli przez chwilę pożyć tamtym czasem. Aby wpatrzeć się w twarze tamtych ludzi i spróbować wniknąć w ich myśli, aby popatrzeć na ich ubrania i posiadany przy sobie ekwipunek, aby sobie wyobrazić siebie żyjących w tamtych czasach…
   Przypominałem sobie teksty piosenek traktujących o tym fenomenie czasów PRL i pierwszą z nich pasującą do klimatu zdjęć jakie Państwo zobaczą pod wskazanym linkiem jest piosenka:
Psalm stojących w kolejce E. Brylla. https://www.youtube.com/watch?v=aU-3t8Wav7U

Za czym kolejka ta stoi
Po szarość, po szarość, po szarość
Na co w kolejce tej czekasz
Na starość, na starość, na starość

Co kupisz gdy dojdziesz
Zmęczenie, zmęczenie, zmęczenie
Co przyniesiesz do domu
Kamienne zwątpienie…

Bądź jak kamień, stój, wytrzymaj.
Kiedyś te kamienie drgną
I Polecą jak lawina
Przez noc, przez noc, przez noc.

   Faktycznie szarość króluje w strojach, w myślach i uczynkach. Jest wypisana na twarzach czekających na coś, co właśnie rzucili do sklepu, albo mają rzucić, często nie wiadomo co i kiedy, ale jak się nie postoi, to się nie kupi. Społeczny komitet kolejkowy zapisuje kto po kim przyszedł i żadne tam włażenie poza kolejką… bo ciąża, bo siedem nieszczęść, ósma bida! Tu jest porządna kolejka i sprawiedliwość musi być!

    Drugą z przypomnianych piosenek traktujących nie wprost o kolejkach, ale dobitnie na nie wskazuje jest piosenka Jacka Zwoźniaka „Babcia” https://www.youtube.com/watch?v=XrSD_ohUwSo

Tam w kąciku stoi wyrko niezasłane
Jeszcze piesek smacznie chrapie na tapczanie
A już cicho ktoś po domu chodzi w kapciach
Po omacku się ubiera dzielna babcia

 Tato wstanie za godzinę, bo mu płacą
Ale babcia też się musi przydać na coś
Choć rarytas, już w tym babci siwa głowa
By w łazience zawsze była rolka nowa

Szoruj, babciu, do kolejki, weź koszyczek
A uważaj, bo ruch wielki na ulicy
Do współpracy ruszaj z handlem detalicznym
Nie zapomnij też o maśle dietetycznym…

  Leć do sklepu, babciu, przywieźli banany
Zabierz tamtą setkę, jest pod ręcznikami
Jeśli Ci zabraknie, to dołożysz z renty
Wiesz, że wnuczek musi płacić alimenty

 Szoruj, babciu, do kolejki pięć po czwartej
Z mlekiem dzwonią już butelki – idź na wartę
Stań w ogonku cichuteńko jak ta myszka
Niech nie złapie Cię, serdeńko, znów zadyszka

 Babciu droga, jeśli nie ma mydła w kiosku
Ty wymodlisz je u samej Matki Boskiej
Ty wywalczysz świeży serek w sklepie mlecznym
Dzięki Tobie dziadek dostał Krzyż Walecznych…

    Przepiękny to tekst, a właściwie takim był w czasach, gdy powstał. Dzisiaj śpiewa się inne piosenki i wcale nie rozchodzi się w nich o tekst, o jakiś przekaz. Dzisiaj słuchacze decydują o tym co dobre, bo idą na koncerty, kupują płyty i nagrania na innych nośnikach, głosują na festiwalach przy pomocy systemu SMS i pod nich się tworzy. Młodzi wiedzą o kolejkach tylko tyle, że:
Były, bo babcia opowiadała, że po wszystko w kolejkach stała…

   Dzisiaj wszyscy narzekają na to, że jest co i gdzie kupować tylko nie ma za co. W tamtych czasach nie było ani towarów, ani pieniędzy, ani perspektyw na lepsze jutro, a jednak się żyło, własny kącik sposobiło, dzieci się rodziło i jakoś to było.

Dla jednych więc jest to podróż sentymentalna, a dla innych edukacyjna. O wrażeniach z wystawy niech najlepiej świadczy fakt robienia sobie przez zwiedzających oryginalnych pamiątek – zdjęć z wykorzystaniem tamtej scenerii. Zwiedzający ustawiają się do zdjęcia w taki sposób, aby stanowić przedłużenie kolejki i jakby przenieść się w czasie do tamtej epoki. Niektórym udaje się nawet dostosować własny ubiór, fryzury i miny do tła i stworzyć sobie pamiątkę – nie tylko z wystawy zresztą.

Oportunizm, to zarzut, czy tylko objaśnienie rzeczywistości?

Dawno temu, jeszcze w czasach szkolnych, kiedy szukałem objaśnień dla nowych pojęć w dostępnych słownikach, to słowo konformista, czy oportunista kojarzyło mi się jednoznacznie źle. Wiedziałem już o tym, że warto, chociaż nie łatwo być nonkonformistą, czy też ogólnie rzecz biorąc człowiekiem okazującym wszędzie i wobec wszelkich wyzwań stałą i niezłomną postawę charakteryzującą się poszanowaniem uznawanych zasad i wartości. Dzisiaj myślę już inaczej, bo w życiu obserwowałem wiele różnych postaw u innych, a i sam bywałem w sytuacjach, w których nie popisałem się nonkonformizmem. Ulegałem wobec sytuacji, oczekiwań otoczenia, czy w interesie konkretnych ludzi, bo gdybym powiedział: Nie, bo nie! to obie strony wiele mogłyby stracić. Co by komu przyszło z mojej nieustępliwości? Życie uczy… Czytaj dalej

Czytając dziecku codziennie sami wiele możemy się nauczyć…

Popularyzowałem w szkole, jak i tu na blogu szeroko zakrojoną akcję: Cała Polska Czyta Dzieciom, bo naprawdę wierzę w to, że czytanie rozwija i to nie tylko dzieci. Rozwija także nas, czytających dzieciom, ich rodziców i dziadków. Uzasadniałem to szeroko i wskazywałem na ideę przemycenia niejako w czytanych dzieciom starannie dobranych książkach, ważnych treści wychowawczych i edukacyjnych. Czytaj dalej

Sandomierz. Jak we Włoszech, czy w Meksyku…

Odwiedziłem po raz kolejny prastary, ale coraz piękniejszy Sandomierz. Tym razem byłem tam jako kierowca i w pewnym sensie reporter oraz dokumentalista działalności Legionu Maryi w naszej parafii. Okazją do spotkania się legionistów w Katedrze Sandomierskiej była 35-ta rocznica powstania Legionu Maryi w Polsce. Uczestnicząc w tej uroczystości przy boku zaangażowanej w ten ruch żony robiłem jednocześnie zdjęcia, a więc poruszałem się dość swobodnie, aby znaleźć dobre światło, czy ciekawsze element scenografii. Byłem uczestnikiem, ale i chłodnym obserwatorem tego wszystkiego co się działo w katedrze jak i na ulicach miasta. Czytaj dalej