Wszyscy żyjemy w czasach zarazy, stąd pierwsze skojarzenie z tytułem zekranizowanej powieści „Miłość w czasach zarazy”, napisana przez Gabriela Garcię Marqueza. Opinia krytyków, na jaką natrafić można w Internecie pod tym hasłem wskazuje na to, że: „… pisarz z ogromną czułością, humorem i wyrozumiałością stworzył niezwykła powieść o miłości, która okazuje się silniejsza od samotności, od fatum i od śmierci…”
Piękny film, chociaż ze względu na tematykę porzuciłem jego oglądanie w pierwszych dniach obecnej zarazy. Kiedyś do tego wrócę.
Dzisiaj postanowiłem opowiedzieć historię wciąż istniejącej przyjaźni, jaka zadzierzgnęła się w czasach zarazy właśnie pomiędzy moją wnusią Emilką, a nieco od niej starszym sąsiadem Piotrusiem.
Emilka wraz z rodzicami i starszą siostrą Marysią przyjechali do nas zaraz na początku pandemii korona wirusa, aby opiekować się dziadkami i w dobrych wiejskich warunkach wspólnie przeżyć ten czas.
Wszyscy bardzo dbaliśmy o atrakcje dla dzieci, pozwalające jakoś łatwiej przeżyć to, co było dla wszystkich niewiadome i wciąż jeszcze będące przed nami.
Marysia łatwo weszła w nową z konieczności, bo zdalną formę nauczania, a nasz przedszkolaczek Emilka stawała się tym bardziej osamotniona.
Podwórko z piaskownicą, huśtawką, hamakiem, zabawki, warzywnik wszystko było ciekawe przez pierwsze dni, a później…
– Mamo… Baję…
Kto ma w domu małe dzieci, ten wie jak łatwo rozwiązać problem nudów dając dziecku telefon mamy, czy tablet. Pozostaje jednak problem popadania w uzależnienie i wątpliwej wartości filmiki, czy gry, jakie pozostają do jego dyspozycji. Malowanie farbkami, rysowanie, kolorowanie, czytanie dziecku książek… To wszystko było w użyciu, ale stawało się coraz mniej atrakcyjne. Już nie wiedzieliśmy, co mamy robić, aż wreszcie u sąsiadów pojawił się na podwórku chłopiec. Emilka natychmiast podeszła do ogrodzenia z siatki ogrodzeniowej osłoniętej w znacznej części żywopłotem i przyglądała się zabawie braci – Piotrusia i sporo od niego starszego Mateusza. Kibicowała im, gdy biegali za piłką, lub gdy bawili się z pieskiem, wciągała Piotrusia w rozmowę, a ten okazywał jej zainteresowanie. Nie trzeba było długo czekać, bo już następnego dnia Emilka podeszła do siatki i zaczęła nawoływać:
– Przyjacielu, wyjdź do mnie… Przyjacielu…
Chłopiec będący w drugiej klasie, całe do-południa siedział w domu na zdalnie odbywających się lekcjach, a dopiero po południu mógł wyjść na podwórko. Trudno nam było wytłumaczyć Emilce, że Piotruś nie może być dostępny o każdym czasie. Wybiegała z domu co jakiś czas i wtedy do naszych uszu dobiegało to tęskne wołanie. – Przyjacielu…
Z czasem dała się przekonać do tego, aby nazywać sąsiada jego imieniem, a Piotruś znalazł w tych spotkaniach coś interesującego dla siebie i tak spotkania przy siatce nabierały z dnia na dzień coraz to nowych form. Dla nas wszystkich było to sporym dylematem, bo jak zapewnić izolację przestrzenną, gdy dzieci sporo czasu stały naprzeciw siebie i podawały sobie przez siatkę różne rzeczy wykorzystywane z zabawach. Zakazy stosowane z obu stron nie dawały żadnego skutku. Taki stan zawieszenia trwał jakiś czas, aż dzieci wzięły sprawę w swoje ręce i…
pewnego dnia zobaczyliśmy Piotrusia z Emilką na naszym podwórku. Usiedli na fotelach pod parasolem i rozmawiali. Popatrzyliśmy po sobie i szukaliśmy odpowiedzi na pytanie.
– Jak on tu wszedł? Czy przez furtkę z ulicy? Czy jego mama o tym wie?
Odpowiedź była prosta jak drut. Drut z siatki ogrodzeniowej oczywiście. Piotruś odkrył sposób i oboje zaczęli rozplatać siatkę od dołu wyciągając z niej pojedynczy drut. Pracowali dotąd aż powstająca dziura pozwalała im przechodzić w jedną, czy drugą stronę.
Dzieci wyręczyły nas w rozstrzygnięciu dylematu, co z tym fantem zrobić…


Przypomniała mi się pioseneczka, której niedawno uczyłem Emilkę
Wysokie płoty tato grodził,
Żeby do Kasi, do Kasi żeby, żeby do Kasi, nikt nie chodził.
Ale ta Kasia sprytna była
i dziurę w desce i w desce dziurę wywierciła…
Już wiele ograniczeń zniesiono, a wkrótce miejmy nadzieję na to, że zniosą kolejne i wykroczenie, jakie tu opisałem nie będzie już wzbudzać dreszczyku emocji. Na wszelki wypadek powstałą dziurę zastawiamy czymś, aby obce pieski nie latały po naszych podwórkach. Dzieci mają dzięki temu pełniejszy kontakt, a ich przyjaźń – mimo zarazy kwitnie