Kamienie milowe – Szwajcaria

Na Instagramie do którego codziennie zaglądam nasiliła się w ostatnim czasie reklama cudnych widoków Szwajcarii. Klikam codziennie pod wszystkimi zdjęciami i filmikami jakie prezentują, a w głowie przewija się fala wspomnień z tego cudnego kraju. Mieliśmy przepiękne wakacje jakie zafundowali nam mieszkający tam przyjaciele Marianne i Peter. To dla nas był jeden Kamieni Milowych naszego życia. Dziś podążam za wspomnieniem wraz z żoną Elżbietą i córkami Małgorzatą i Anną

Tatulowe opowieści

Marianne w różowej czapeczce i ciemnych okularach
Za nią Jej mąż Peter. W tle przepiękny szczyt Matterhorn

W moim pierwszym, wygranym zresztą na loterii samochodzie Syrena 105 miałem naklejoną na desce w pobliżu prędkościomierza kolorową, samoprzylepną naklejkę: STOP ! STONES MILES.
Wybrałem ją spośród wielu oferowanych w sklepie Motozbytu nalepek kierując się atrakcyjnym kolorem, kształtem i krojem liternictwa. Nie wiedziałem wtedy co oznacza ten napis. Tego dowiedziałem się od żony, która jedyna w rodzinie znała język angielski dzięki rocznemu wyjazdowi do wujka w Kalifornii , co jak się okazało bardzo wpłynęło na jej późniejsze życie. STOP! KAMIENIE MILOWE.

View original post 1 264 słowa więcej

Hej, wakacje to rzecz miła…

Pan minister Czarnek też się cieszy, chociaż nie ma wakacji…

Jak na belfra przystało – mimo, że od 10 lat na emeryturze – dzisiaj będzie o szkole i wakacjach.
Hej wakacje to rzecz miła, wyśmienita rzecz
Już nauka się skończyła, książki poszły precz…
– Czy pamiętamy jeszcze słowa tej piosenki?

  Od samego rana w moim radio ”Jedynka” tematem dyżurnym był ostatni dzień roku szkolnego. Wywiady z dziećmi – najlepiej małymi, bo to takie wdzięczne i spontaniczne wypowiedzi – podnoszą atmosferę oczekiwania na ten ostatni już dzień, po przeżyciu którego będzie już samo szczęście. Tylko się pławić w tym – legalnym już nieróbstwie – które młodzi wolą nazywać zasłużonym wypoczynkiem.  
Wyłączam oczywiście tych, którzy pracują zarobkowo, lub pomagają w domach.

  W dniu zakończenia roku szkolnego, tak jak zawsze w ostatnich latach, musiałem jakoś pogodzić obecność na dwóch imprezach, w dwóch odległych o 12 km szkołach. Szczęście mi sprzyjało, gdyż z racji różnego czasu rozpoczynania Mszy świętych otwierających uroczystości szkolne, mogłem rozpocząć świętowanie w kościele Ducha Św. w Staszowie, razem z Ekonomikiem. Koncelebra trzech księży katechetów zapowiadała uroczysty charakter spotkania. Najbardziej uroczyste i ważne było jednak, w moim przynajmniej odczuciu, kazanie.
Nasz katecheta, ks. Tomasz, którego pracę przedstawiałem już przy okazji opisu Rekolekcji Wielkopostnych, rozpoczął jak zwykle z humorem, ale i z głębokim przesłaniem. Oto główne wątki jego nauki:
– Każdy z nas otrzymuje od Stwórcy czas do wykorzystania. Dzielony jest on na pewne okresy. Są to okresy dzieciństwa, czasu nauki szkolnej,  czasu dojrzewania i dalsze
– Otrzymaliśmy też od Stwórcy wolność w zakresie wykorzystania tego danego nam czasu.
– Dzisiejszy dzień, to dzień obrachunku dokonywanego przed samym sobą.
– Każdy z tu obecnych, czy to uczeń, czy nauczyciel, czy ksiądz katecheta, czy dyrektor szkoły dokonuje dzisiaj takiego obrachunku. Pytamy sami siebie: 
– Czy należycie wykorzystaliśmy dany nam czas? Czy zrobiliśmy wszystko, aby dane nam szanse wykorzystać? Przekazać wiedzę, skorzystać z tej wiedzy, popracować, aby zdobyć jakieś przydatne doświadczenie i odpocząć sensownie.

   Poruszony treścią tej nauki rozejrzałem się po kościele, aby zobaczyć ile osób z obecnych równie mocno poruszą te słowa. Niestety rzeczywistość poraża. Gdyby bowiem odliczyć dzieci ze szkół podstawowych – dla których ten przekaz mógł być nie do końca zrozumiały – to kościół świeciłby pustkami. Gorzko wspomniałem słowa dwu dziewczyn, z którymi wchodziłem do kościoła, mówiących o koleżance, która jako Świadek Jehowy zrozumiała, że Pasterka u chrześcijan polega na chodzeniu wokół rynku, w czasie gdy z kościoła dobiegają kolędy (kościół jest tuż obok rynku). Takie poczyniła obserwacje.

   Ja, jak na refleksyjnego belfra przystało, zadałem sobie pytania sugerowane przez kolegę z pracy ks. Tomasza. Co wyszło z tych przemyśleń? Pozostawię jednak dla siebie większość z osiągnięć, jakie sobie przypisuję, a tym bardziej z niedociągnięć do jakich się przyznaję. Mam tu na uwadze mądrość Alberta Hubbarta, który powiedział:
– Nie tłumacz się – przyjaciele tego nie potrzebują, a wrogowie i tak nie uwierzą.

   Wspomniałem też na okoliczności pracy w szkole, w ostatnich tygodniach nauki. Większość uczniów walczyła o lepsze oceny niż to wypadało ze średniej. Nie po to jednak, aby lepiej umieć, więcej zrozumieć, czy dalej zajść w drodze do poznania. Próbowali innych, znanych pewnie od wieków uczniowskich metod. Uśmiechem, prośbą czy nawet oskarżaniem o brak sprawiedliwości… bo Kasia, Zuzia, Mania… mają takie same oceny cząstkowe, a otrzymały wyższe oceny końcowe? W takim razie proszę do odpowiedzi, zapraszam zadąsane panny.
– Ale ja dzisiaj nic nie umiem! – słyszę w odpowiedzi.
– A czy wiesz jakie oceny stawia się takim co nic nie umieją? – pytam.
– Wiem – odpowiadały, – ale panie profesorze, przedmiot się nam kończy, a ja nie chcę mieć na świadectwie maturalnym trójki, czy czwórki!
– Przecież uprzedzałem o tym fakcie jeszcze w ubiegłym roku, a i w obecnym przypominałem o tym aż do znudzenia – ripostuję.
– Ale panie profesorze, nie dałoby się poprawić?
– Ależ to ty poprawiasz, a ja tylko zapisuję wynik – dodałem objaśniająco

   Ile takich rozmów każdy z nas, nauczycieli przeprowadził w ostatnich tygodniach? Ja miałem setki takich rozmówców, i zawsze starałem się wyjść naprzeciw zapotrzebowaniu. Czy wszyscy odeszli z zadowoleniem? Nie wiem i chyba nikt z nauczycieli tego nie wie.
Łatwiej zidentyfikować niezadowolonych, gdyż ci już w ostatnim tygodniu nie poznają nas na korytarzach i traktują jak powietrze. Taki los!

   Miniony rok szkolny dla mnie, to obok pracy na półtora etatu w dwóch szkołach – co jest dość męczącym i stresującym obciążeniem – jeszcze inne zajęcia szkolne i domowe. W tym pisanie bloga. Podsumowując, jak kazał ks. Tomasz,  zrobiłem sporo – mam nadzieję dobrej, belferskiej roboty. Mam więc i ja prawo do należnego wypoczynku. I zamierzam to prawo dobrze wykorzystać.

   Cały rok działamy pod przemożnym wpływem czyjegoś przekleństwa:
Abyś cudze dzieci uczył.
W wolnym wakacyjnym czasie zajmę się wreszcie własnymi dziećmi – i ich dziećmi, a naszymi wnukami.

  Hej wakacje to rzecz miła, wyśmienita rzecz…

Wszystkim uczniom i nauczycielom życzę udanego wypoczynku.
Pamiętajmy, aby nie dać się nudzie – bo:
Gdy się ktoś sam ze sobą nudzi, niech pomyśli czym jest dla innych ludzi.

Pozdrawiam

Sentymentalna podróż w czasy kolejek… sklepowych

Czasy PRL dawno i słusznie minęły, a rozwiązania jakie stosowano dla utrzymywania pozorów istnienia sprawiedliwego systemu rozdzielnictwa towarów na kartki zacierają się w pamięci starszych, a młodym są już zupełnie nie znane.
Stąd potrzeba wspominania

Tatulowe opowieści

Wystawa fotogramów: Polska 1974 – 1990 w Muzeum Polskim w Ameryce Chicago

 

„…Zajrzałem do Muzeum Polskiego w Ameryce, a w nim kolejna wystawa, zdawać się mogło, tak samo zakurzona jak wiele wspaniałych eksponatów. Nie tym razem! Co mnie poruszyło? “
Na marginesie… Polska 1974–1990. Fotografie Stanisława Kulawiaka i Grupy Twórczej SEM”. Wystawa ta w Muzeum Polskim w Ameryce, czynna była od 16 maja do 30 czerwca 2015. ” – napisał w tekście pod tytułem „Kolejka” – Dariusz Lachowski. Załączam link i zapraszam do przeczytania całości: http://www.transcendentphoto.com/2015/05/27/kolejka/   

   Autor swoistej recenzji dotyczącej wystawy fotografii o tematyce zawężonej do kolejek, tak dobrze znanego każdemu, kto przeżył tamte czasy zjawiska opisuje swoje wrażenia następującymi słowami: . Prezentacja tego materiału w muzealnej przestrzeni, pośród szeregu dzieł artystycznych przedstawiających wydarzenia historyczne w połączeniu z czarno-białym światem peerelowskiej rzeczywistości czynią tę drugą nierealną, utopijną. Jak pocztówki z krainy absurdu, opisują świat fantastyczny, karykaturalnie rozciągnięty…

View original post 634 słowa więcej

Pisałem kiedyś o Franciszkach. Pora ich przypomnieć

Bieda ma różny wymiar i zależy od bardzo wielu czynników, ale ma również jeden wspólny mianownik. Biedakom nie wystarcza na pokrycie swoich, nawet bardzo ograniczonych potrzeb i wtedy są uzależnieni od innych. Starają się dostępnymi środkami zabezpieczyć swoje elementarne potrzeby bez sięgania po zasiłki, czy pomoc życzliwych sąsiadów, czy nawet krewnych dopóki sił im wystarcza.

   W latach mojej młodości poznałem smak biedy i różnych niedostatków. Brakowało na wszystko, bo rodzina wyszła z zawieruchy wojennej bardzo zubożona i wszystko było podporządkowane jednemu celowi jakim było zbudowanie domu. Taki los spotkał niemal wszystkich ludzi wracających do naszego wypalonego i zniszczonego działaniami wojennymi miasteczka.
W tamtych czasach można było jednak spotkać ludzi, którzy nie narzekali na los i nie domagali się pomocy od innych, ale tak jak potrafili radzili sobie sami. Zapamiętałem szczególnie parę starszych ludzi, mieszkających kątem u kogoś w zamian za pomoc w gospodarstwie. W wolnym dla nich czasie lata i jesieni wybierali się wspólnie do lasu, aby tam zbierać gałęzie chrustu i po związaniu ich w duże wiązki taskać je na grzbietach do ich jednoizbowego, drewnianego domku jako opał na zimę. Zawsze razem, bez względu na pogodę … jak byśmy dzisiaj zanucili. Zawsze byli pogodni i chętni do rozmowy podczas przystanków jakie sobie brali na odpoczynek, bez zdejmowaniu z pleców ciężkich wiązek szurających po ziemi patyków. Nazywano ich Franciszkami. Myślę, że od imiona pana Franciszka, bo ona była Franciszkowa, a nie Franciszka.
Od tamtych czasów minęło jakieś 60 lat, a bieda symbolizowana przez „moich” Franciszków cofnęła się gdzieś za sprawą wprowadzania przez Państwo pomocy społecznej. Dzisiejsi biedacy jakich widuję w moich stronach mają karnety na obiady w prowadzonej przez gminę jadłodajni, otrzymują znaczącą pomoc społeczną i stać ich często na papierosy i piwo.
Oczywiście, że mam w pamięci zakaz generalizowania i nie zamierzam dochodzić przyczyn tego stanu rzeczy. Wszystkim władzom we wszystkich państwach zależy na tym, aby biedę ukryć i jej przeciwdziałać, aby nie drażniła jadących wypasionymi furami włodarzy.
Nie chodzi mi również o to, aby poskramiać apetyty ludzi do osiągania coraz lepszego poziomu życia, albo do cofania ich do lat powojennych, kiedy nie miał kto pomagać biedakom w zabezpieczeniu elementarnych potrzeb ich rodzin.
Teraz jest jeszcze dobrze, ale kryzys puka do naszych drzwi i przedmiot powszechnych żartów z zapewnianiem opału na zimę, poprzez zbieranie chrustu w lesie może stać się realnym wyjściem. Skoro prominentny członek rządu to podpowiadał, to może warto się zastanowić nad tym problemem?
Węgiel zniknął z placów składowych, cena drewna opałowego szybuje w górę z dnia na dzień, a o gazie i elektryczności jako źródle ciepła w naszych mieszkaniach lepiej zapomnieć.
Do tego dochodzą obostrzenia klimatyczne nakazujące wymianę pieców i przejścia na paliwo bezemisyjne.
„Moi” Franciszkowie budzili mój i nie tylko mój podziw. Nie wiem jak odeszli, bo już wtedy wyjechałem do szkół i ten fakt umknął mojej uwadze.
Mam świadomość tego, że ich przykład nikogo teraz nie pociąga, a mimo tego postanowiłem wspomnieć tamte czasy. Życie potrafi płatać rożne figle…
PS.
Sprawa zbierania chrustu miała znacznie szerszy niż tylko polski zasięg. Dowodem na to są przepiękne obrazy malarstwa światowego ukazujące ludzi – zwykle były to piękne kobiety – niosące na plecach chrust na opał, lub ogrodzenie


Kamienie milowe…

Wymowne wyrazy twarzy…

   Przed 47 laty odbierałem w „Polmozbycie” Lublin wygraną szczęśliwie Syrenę 105. Nie miałem jeszcze prawa jazdy, bo nie planowałem, ani nie marzyłem o samochodzie. Trafiła mi się premia na założoną na nazwisko żony książeczkę oszczędnościową PKO, premiowaną udziałem w okresowych losowaniach jakiejś tam puli naszych rodzimych samochodów.
Gdy już przygotowano dla nas ten wylosowany egzemplarz i wydano go nam z przynależącym ekwipunkiem, to jakoś dziwnie wyglądała mi deska rozdzielcza z okrągłymi szkłami prędkościomierza i zegara, jakimś przełącznikiem i dużym placem wolnego miejsca. Postanowiłem kupić sobie jakąś naklejkę o tematyce motoryzacyjnej, aby to puste miejsce czymś przyozdobić. Wybór padł na kalkomanię przedstawiającą pędzący samochód i napisane po angielsku ostrzeżenie: Uwaga, Kamienie milowe…
Wtedy jeszcze nie wiedziałem co oznaczają te słowa, a gdy się dowiedziałem, to i poczytałem coś na ten temat. Kiedy utrwaliłem sobie tę prawdę, to myślałem o tych kamieniach milowych wielokrotnie, zwłaszcza siedząc za kierownicą. Studiowałem wtedy stacjonarnie i po części zaocznie w odległym o 120 km Rzeszowie i to był niewątpliwie Kamień Milowy mojego życia. Poza tym krótko po odbiorze samochodu przyszła na świat moja druga córka Ania, a w pracy pojawiały się coraz poważniejsze wyzwania z którymi musiałem sobie radzić
i to się udawało.
Każdy może swoje dokonania poszufladkować wynosząc na piedestał swoje „Kamienie milowe” – prawda?
Kamienie, od których wzięła się nazwa powstały w Cesarstwie Rzymskim. Były to starannie wykonane w dobrym i trwałym materiale słupy, ustawiane co milę na drodze z Rzymu do różnych miejsc. Dzięki trwałości i przydatności społecznej przetrwały wieki. Dały również początek dzisiejszemu systemowi oznakowywania dróg. Wszyscy widzimy podczas przejazdu tabliczki z numerem drogi, a na poboczach białe na ogół słupki ustawiane co kilometr. To dawne kamienie milowe pomiędzy którymi, co 100 metrów ustawiane są delikatniejsze, numerowane cyframi od 1 do 9 słupki hektometrowe.
W każdej chwili możemy sprawdzić to, czy jesteśmy na dobrej drodze do obranego celu i  w którym miejscu drogi się znajdujemy.
Słupki nie są trwałe, gdyż najczęściej wykonuje się je z plastiku, ale i to ma swoje praktyczne znaczenie, bo w razie zderzenia z takim znakiem uszkodzenia są minimalne.
Wszyscy to wiemy, a więc… do brzegu, jak mawia moja znajoma.
Pojęcie „Kamieni milowych” przeżywa obecnie w Polsce swój renesans za sprawą sporu pomiędzy polskim rządem, a Unią Europejską na tle stosowanych u nas metod reformujących polski wymiar sprawiedliwości. Nasz rząd stosuje swoje pomysły na uczynienie z sądownictwa narzędzi umacniających władzę,
a Unia stosuje swoje powszechnie uznane zasady państwa prawa służącego obywatelom, a nie władzy. Odwracanie „kota ogonem” stosowane przez nasze władze nie przyniosło uznania prawa do samostanowienia o wewnętrznych rozwiązaniach systemowych, a jedynie ten konflikt zaostrzyło. Znaleziono więc sposób na przecięcie „wrzodu” nieporozumienia poprzez uzależnienie wypłaty środków na Fundusz Odbudowy od praworządności. Tu zamiast przyjęcia do wiadomości nieuchronnej klęski forsowanego przez ministra Ziobrę sposobu zapewnienia nietykalności funkcjonariuszom koalicji rządzącej dalej uprawiano swoją taktykę „Odwracania kota ogonem”. Ziobro 07 utrzymał siebie i swoich paru prominentnych ludzi na stanowiskach za cenę upierania się przy swoim.
Doszło więc do rozstrzygnięć prawnych, które nasi władcy odrzucili.
Wstrzymanie przelewu środków z Funduszu odbudowy i nałożenie kary 1 mln euro za każdy dzień zwłoki w wykonaniu postanowień UE nie przyniosło jednak efektu i przepychanka trwa nadal. Władza potrafi liczyć i doskonale wie jaką kwotę kar sprowadzają na Polskę swym uporem, ale to jednak nie działa. Znacznie ważniejsze jest dla nich utrzymanie koalicji niż praworządność.
Żarna sprawiedliwości jednak mielą… Powoli, ale skutecznie.
Prezydent wysmażył projekt ustawy normujący drażniącą kwestię Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i proces legislacyjny wreszcie ruszył z miejsca. W Unii uznano to za dobry prognostyk i zatwierdzono opracowany przez rząd Plan Odbudowy i Pani Urszula przyleciała, aby to osobiście ogłosić w Polsce. Delikatna z wyglądu, ale twarda w negocjacjach pani Ula nie pozostawiła tym razem nawet cienia wątpliwości wytyczając Polsce drogę do celu (pieniądze) stawiając przy owej drodze owe Kamienie Milowe.
https://www.rmf24.pl/raporty/raport-batalia-o-sady/fakty/news-kamienie-milowe-czym-sa-i-czy-polska-rzeczywiscie-je-wypelni,nId,6066481#crp_state=1
Teraz każde wiadomości, audycje publicystyczne, wywiady prowadzone z oficjelami koalicji i opozycji, a także ekspertów pełne są pytań o drogę do pieniędzy unijnych. Słuchając wyjaśnień nasuwa się jeszcze więcej wątpliwości niż mieliśmy dotychczas.
Pozostaje też pytanie:
– Czy zasługujemy na taki rząd, który właśnie rozpoczyna kampanię wyborczą jeżdżąc po całym kraju aby wręczać miejscowym notablom tekturowe czeki na pieniądze, które nam blokuje ta „parszywa” Unia?