Chłopaki nie płacą… Przestrzegałem dorastające dziewczęta w mojej szkole, gdy jeszcze pracowałem i wychowywałem….
Ależ proszę pana… To inaczej leciało. Chłopaki nie płaczą…
Czy na pewno nie płaczą, czy tak sie tylko mówi – pytałem.
Różne były opinie – słyszałem w odpowiedzi.
One dawno dorosły i założyły swoje rodziny. Mają wiec okazję sprawdzić na sobie i swoich facetach jak to właściwie wygląda.
Przypominając ten tekst zachęcam do rozmowy i to nie tylko byłe swoje uczennice
Dzisiaj rozzłościł mnie kuzyn, który zarzucił mi podejmowania się babskich zajęć, czym osłabiam pozycję mężczyzn w rodzinie. Babskie, chłopskie … Czy to tylko wiekowe już stereotypy?
Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka – powiadał ktoś mądry i to się przyjęło w obiegowej mądrości ludowej. Ano jest i jedni (panie)walczą o równouprawnienie, a druga strona (panowie) o wygodne dla nich Status quo. Już to się jakoś poukładało, aż tu jak diabeł z kapelusza wyskoczyła ideologia Gender, która poszerzyła dotychczasowy front walki o niemowlęta i małe dzieci.
Postanowiłem sprawdzić, co to za czort ten Gender i oto co znalazłem: Gender(czyt.dżender) – termin zaczerpnięty zjęzyka angielskiego, obecnie wykorzystywany wjęzyku polskim do określeniapłci kulturowejlubpłci społecznej– w odróżnieniu odpłci określanej jakopłeć biologiczna(ang.sex). W tym znaczeniugender oznacza tworzony w sposóbperformatywny (taki, który się dzieje na oczach obserwatora), tworzony na bieżąco…
W naszej parafii, ulokowanej w małym miasteczku Bogoria, 14 lat temu rozpoczął swoją pracę duszpasterską ksiądz Andrzej Wierzbicki. Dzisiaj z wielkim żalem go żegnamy. Przegrał walkę z chorobą trapiącą go od dłuższego czasu i chociaż śmierć nigdy nie przychodzi w porę, to jednak odczuwamy to jako wielką stratę dla naszego środowiska i lokalnego kościoła. Był nieco młodszy ode mnie, ale w naszym wieku to liczyło się najmniej. Jego przybycie do nas było poprzedzone wyczekiwaniem i zwykłą ludzką ciekawością. Od czasu, gdy jego poprzednik ogłosił zamiar odejścia do innej parafii czekaliśmy zniecierpliwieni. Wreszcie nadszedł ten dzień. Wprowadzenia nowego proboszcza dokonał dziekan z pobliskiego Staszowa i w krótkim wystąpieniu przekazał nam podstawowe informacje o nim samym. Resztę pozostawiono księdzu, bo to ON miał budować swoje relacje z parafianami i to niezależnie od wcześniejszych dokonań. W pierwszych wystąpieniach zaprezentował się jako spokojny i wyważony kapłan i człowiek. To wtedy dowiedzieliśmy się o tym, że w czasie naszego oczekiwania na jego przybycie on był w naszej parafii incognito i obserwował uroczystości odpustowe, jakie się właśnie u nas odbywały. Był to odpust na święto nazwane w tradycji ludowej świętem Matki Bożej Siewnej. Ma to o tyle znaczenie w moim wspominaniu, że nasz nowy proboszcz okazał się dobrym siewcą, ale po kolei… Ujął nas swoją relacją opartą na pierwszych kontaktach z naszą Patronką, Matką Bożą Pocieszenia. Podkreślił, nie przez każdego zauważany drobiazg zawarty w obrazie. Otóż oczy Maryi wędrują za każdym obserwatorem niezależnie od zmiany miejsca wynikającego z przemieszczania się w kościele. To sprawia poczucie nawiązywania z Nią kontaktu, a to jest bardzo istotne dla szukających w kościele u Matki Bożej pomocy i wsparcia. Te pierwsze reakcje stały się podwalinami do dalszego planu działania. Ten plan, to renowacja zabytkowego, bo wykonanego w stylu barokowym wnętrza kościoła na godną siedzibę dla naszej Patronki. Zamysł piękny, ale jak się okazało niezwykle trudny w realizacji. Nasze zabytki z wnętrza kościoła nie występowały w spisie zabytków tak diecezjalnego, jak i państwowego konserwatora zabytków. Należało wiec zacząć od inwentaryzacji konserwatorskiej i wprowadzenia wszystkich zabytków do wszelkich rejestrów zabytków. Równolegle prowadzone były działania związane z renowacją łaskami słynącego obrazu, a później uroczyste ponowne wprowadzenie tego obrazu na zajmowane od 400 lat miejsce w głównym ołtarzu. W tym czasie mocą decyzji Ordynariusza naszej diecezji biskupa Andrzeja Dzięgi kościół nasz został podniesiony do rangi Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia. Dla pozyskania środków niezbędnych do sfinansowania dalszych zamierzeń konieczne się stało utworzenie Fundacji Przyjaciół Sanktuarium Ku Czci Cudownego Obrazu Matki Bożej Bogoryjskiej. To poprzez nią możliwym było ubieganie się o pomoc finansową pochodzącą z funduszów unijnych, odpisy 1% podatku PIT dla Organizacji Pożytku Publicznego, czy dobrowolne wpłaty od parafian. Na prośbę księdza Andrzeja zgodziłem się przyjąć w fundacji funkcję prezesa. Proboszcz został wiceprezesem i to on załatwiał wszelkie sprawy w urzędach oraz opracowywał wymagane sprawozdania. Fundacja istnieje w dalszym ciągu i w dalszym ciągu stara się realizować zadania statutowe jakie na siebie przyjęła. Jednym z ważniejszych celów ujętych w planie naszego proboszcza, była poprawa komunikacji pomiędzy parafianami i kościołem. Najlepiej posłużyła temu celowi utworzona z pomocą miejscowego informatyka strona parafialna: TU LINK Zachęcam zainteresowanych do przeglądnięcia tej strony, a zwłaszcza jej archiwum i zakładki: „Z życia parafii”, do której dostarczałem dużo zdjęć i opisów z lokalnych wydarzeń i uroczystości. Praca nad tym zadaniem pochłaniała mi sporo czasu, ale cieszyło mnie zawsze to, jak ksiądz Andrzej szybko zamieszczał przesyłane mu teksty i zdjęcia. Nigdy nie podkreślano mojego wkładu w to dzieło, ale jeśli już, to cytowałem wtedy księdza Andrzeja właśnie, który kwitował wyrażane mu słowa uznania słowami: – To wszystko na chwałę Bożą… Nasze Sanktuarium jest już innym obiektem kościelnym niż ten, który zastał ksiądz Andrzej. Włożono w to ogrom pracy i środków materialnych, koniecznych aby odpowiednio zabezpieczyć budynek i jego wyposażenie oraz otoczenie. Zmiany jakie zaistniały w nas samych skupionych wokół księdza, dobrego przewodnika duchowego trudno oceniać, bo nikt nie zna takich narzędzi pomiaru. Zważywszy jednak na nasze warunki lokalne i zaangażowanie ludzi w sprawy kościoła należy uznać, że udało się księdzu Andrzejowi i jego następcom powstrzymać, albo chociaż opóźnić procesy, jakie zachodzą obecnie w kościele polskim. Ksiądz kanonik Andrzej Wierzbicki odszedł na emeryturę w okolicy święta Matki Bożej Siewnej, a więc kolejnego odpustu parafialnego w 2016 roku, nie osiągając nawet wieku emerytalnego. Podobno był w tej decyzji nieugięty. Jednocześnie zrezygnował z piastowania funkcji dziekana Dekanatu Staszowskiego, który sprawował przez kilka lat. Pozostał jednak z nami i jako ksiądz rezydent brał czynny udział w bieżącej pracy kościoła. Następca przejął obowiązki proboszcza również w czasie odpustu parafialnego, ale jego zapatrywania na sprawy kościelne odbiegały znacznie od tego, do czego przyzwyczaił nas ksiądz Andrzej. Nam też było trudno zaakceptować to odmienne podejście. Internetowa strona parafialna podupadła i dopiero kolejni następcy w probostwie utworzyli na koncie społecznościowym Facebook profil naszej parafii, gdzie zamieszczane są bieżące ogłoszenia parafialne. Zasmuciła nas wiadomość o ciężkiej chorobie księdza Andrzeja. Podejmowane były modlitwy w intencjach o potrzebne mu łaski. Wiadomość o Jego śmierci nadeszła w niedzielę, obchodzoną w Kościele jako dzień czytania Pisma Świętego. Jest w tym jakaś tajemna symbolika, bowiem praca nad upowszechnianiem zwyczaju studiowania Pisma Świętego w naszej parafii oprócz stosownych kazań, skupiła się na wprowadzeniu zwyczaju wystawiania przez siostry z Legionu Maryi przy wejściach do kościoła koszyczków z paskami zawierającymi jednozdaniowe urywki z treści Biblii z podaniem ich autora. Tu też zamknęła się jakaś pętla, bo gdy wychodziłem z kościoła po mszy odprawianej w intencjach księdza, to też sięgnąłem po karteczkę. Odczytałem ją dopiero teraz, na drugi dzień po ogłoszeniu jego odejścia do Pana. Oto, co było do mnie skierowane: Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. MT 5,5 Jutro pogrzeb. Będzie pochowany na naszym cmentarzu. Przechodząc obok będziemy mogli wspomnieć jego postać, jego liczne dzieła i zwyczajnie pomodlić się… Ja osobiście przeżywając ten czas pożegnania mam pewien żal do siebie. Żal o to, że nie udało się nam więcej czasu poświęcić na rozmowy, na skorzystanie z Jego wiedzy i przemyśleń w czasie, gdy działy się różne sprawy i wtedy właśnie trzeba było rozmawiać. To słynne „Kiedyś…” kończyło zwykle nasze spotkania, a teraz już wiem, że słowo „kiedyś” jest siostrą bliźniaczą słowa „Nigdy”… Rację miał ks. Jan Twardowski pisząc ten słynny apel: Spieszmy się kochać ludzi... https://www.youtube.com/watch?v=V3xiWRhnZu0 W tym samym wierszu mamy inne słowa często używane przez ks. Andrzeja Nie bądź pewny że masz czas, bo to pewność niepewna…
Pociecha w tym, że kiedyś obaj będziemy mieli czas i wreszcie pogadamy do syta…
Pracując w szkole zawodowej uczyłem między innymi towaroznawstwa. Wspominałem tu na blogu przygodę z uczniem, który zaliczał przedmiot i nie miał pojęcia skąd się biorą tkaniny lniane, a nawet sam len. Co dopiero mówić o pozyskiwaniu włókna lnianego i wytwarzaniu z niego tkanin. Posłużyłem się wtedy bajką „Jak to ze lnem było”. TU LINK Zajęcia z towaroznawstwa żywności nasuwały inne okazje do refleksji. Słuchacze na ogół nie wiedzieli jak i z czego produkuje się na przykład wędliny, czy wyroby wędliniarskie. Zwykłe objaśnienie tego procesu przynosiło reakcje typu: – Niech pan przestanie, bo nigdy nie wezmę tego do ust!!! – To co mamy jeść, aby nie truć się ulepszaczami, wypełniaczami i temu podobnymi świństwami??? Tematy związane z fałszowaniem żywności lub nie przestrzeganiem zasad technologii i dobrych praktyk mobilizowały do pytań typu: – To nikt tego nie kontroluje? – Nie ma kar dla takich producentów? Oczywiście wyjaśniałem jak mogłem najlepiej z podkreślaniem zasady: – Obywatelu, nie wierz zwodniczej reklamie, sam zapewnij sobie zdrową żywność. Uprawiaj warzywa i pozyskuj owoce z własnych ogródków lub kupuj u znanych i sprawdzonych producentów. Czytaj etykiety, sprawdzaj skład produktu i datę przydatności do spożycia. A jak cię mimo tego oszukają, to postaraj się o to, aby to był ten ostatni raz… Klient może zwolnić z pracy każdego producenta, wystarczy, że będzie kupował u sprawdzonej konkurencji – jak mawiał tuz amerykańskiego biznesu. Całe to nawiązanie do tematu ma posłużyć pewnym skojarzeniom. Wszyscy wiemy, że kuchnia nie jest najlepszym miejscem, do którego zaprosimy swoich gości. Mielibyśmy splątane ręce, a nogi pewnie same by się nam plątały, gdyby goście widzieli jak pracujemy, jak smakujemy i doprawiamy potrawy itd. Co wszyscy robimy? Ukrywamy starannie nasze tajemnice i ewentualne pochwały kwitujemy słowami: spécialité de la maison – co znaczy po naszemu tyle co specjalność zakładu.
Pomijam – podobno narodową cechę naszych pań nie znoszących pochwał przy stole, gdyż to one pierwsze powiedzą gościom co im się nie udało, że to nic szczególnego, lub w inny sposób pomniejszą swoje zdolności, zasługi itd. Kuchnia jest zatem pase i to wszędzie. Nawet w polityce. Zdjęcie rozbawionego prezesa na wstępie pochodzi z 2015 roku i miało być aluzją do podsłuchanych w restauracji „Sowa i przyjaciele” rozmów prowadzonych przez przedstawicieli ówczesnej władzy, a dzisiejszej opozycji, którzy nie zdając sobie sprawy z zamontowanych podsłuchów gadali sobie nie zawsze prywatnie, posługując się swoim (knajackim – jak to mawiał pan prezes) językiem. Czy tylko wulgaryzmy były celem podsłuchu? Na pewno nie. Celem było przejrzenie sekretów tzw. kuchni rządzenia. Wszystkie podsłuchane informacje wykorzystano w kampanii wyborczej, aby totalnie pognębić konkurenta i wygrać wybory. I wygrali jak wiemy, lub dowiemy się wkrótce (?) z nowego przedmiotu wprowadzonego do szkół, o wdzięcznej nazwie: HIT, czyli Historia i teraźniejszość.
Aktualnie HIT -em są emaile z otwartej skrzynki Michała Dworczyka szefa kancelarii premiera, z których dowiadujemy się jak wyglądała kuchnia rządzenia w wykonaniu PiS przed dwoma laty. Wstydliwe materiały powstały rzekomo w jednym z krajów bliskiego nam Wschodu i służą imperialnym celom Rosji. Śmiechu warte są te tłumaczenia. Nie tylko te przecież, bo sprawa programu szpiegującego Pegasus jeszcze ciekawiej się zapowiada. Czy zostanie kiedyś wyjaśniona??? Śmiem wątpić.
Gdy pisałem udostępniany dzisiaj tekst był rok 2014.
Powstała w 2009 roku nowa forma urządzania znanych wcześniej jasełek z wykorzystaniem zwyczaju wspólnego kolędowania niezwykle dynamicznie opanowywała kraj. Dzisiaj Orszaki Trzech Króli przemaszerowały ulicami prawie 700 miejscowości angażując w to radosne świetowanie ogromne rzesze ludzi. Jedynie panująca pandemia stanowiła naturalne ograniczenie liczebności uczestników. Wiele dobrego dzieje się między ludźmi już w czasie przygotowań Orszaku, jak i w czasie jego realizacji.
Politycy też znajdują radość we wspólnym świętowaniu, bo mają okazję przemówić i zaapelować o kultywowanie młodej jeszcze tradycji. W końcu trzeba docenić ten walor, jako że prawie już nie ma spraw jednoczących ludzi we współczesnym świecie rosnącego różnicowania, a nawet wrogości plemion żyjących w Polsce
Zmieniając w dniu 1 stycznia kalendarz wybraliśmy egzemplarz nadesłany przez Wydawnictwo Artystów Malujących Ustami i Nogami „AMUN”. Dla m-ca stycznia umieszczono w nim obraz trzech króli podążających na wielbłądach za gwiazdą. Mnie zainteresował jednak dołączony wiersz ks. Jana Twardowskiego. Święty Józef załamał ręce, Denerwują się w niebie świeci, Teraz idą nie trzej Mędrcy Lecz uczeni, doktorzy, docenci… Przeczytałem i postanowiłem, że w Dniu Trzech Króli wykorzystam ten obrazek wraz z wierszem i wkleję go na Fb ze stosownym przesłaniem. Zobaczę jaka będzie reakcja – pomyślałem Dzisiaj w Dniu Trzech Króli byłem w kościele i wysłuchałem jak zwykle bardzo mądrego kazania. Po powrocie do domu zastałem swoje dzieci szykujące się do wyjazdu na uroczyste obchody święta Trzech Króli do pobliskiego Staszowa. W telewizji obejrzałem relację na żywo z przebiegu uroczystego przemarszu Trzech Króli w wybranych miastach Polski. Posłuchałem z zaciekawieniem narratorów i wypowiedzi znanych osób, które całymi rodzinami przychodziły na…
W poprzednim opowiadanku zawarłem przedświąteczne przeżycia i wywołane nimi refleksie z emigrantami i emigracją w tle. W czasie świąt i w okresie dzielącym nas od Nowego 2022 roku okazało się, że temat jednak nie zszedł z wokandy, chociaż na pograniczu z Białorusią coś się wyraźnie zmieniło. Niemal ustały ataki migrantów na polską granicę i nad tematem zapadła cisza. Może dzięki przykryciu jej nowymi rzucanymi „|ludziom na pożarcie” tematami jak Lex-TVN oraz śledzeniem obywateli będącymi przeciwnikami politycznymi obecnej władzy przez oddane jej służby specjalne z użyciem systemu PEGASUS. Były jeszcze inne przykłady takich przykrywek, ale nie o tym chciałem pisać. Moja wnusia Marysia spędzająca z rodzicami święta u nas w domu, cały czas intensywnie pracowała kontynuując naukę w stylu zdalnym i przygotowując się do olimpiady przedmiotowej z języka polskiego jaka ma się odbyć na początku stycznia w jej okręgu szkolnym. Przeczytała w tym czasie kilka wybranych książek, a jej tato zadbał również o materiały filmowe, które mogą się przydać w przygotowaniach. Do tematów związanych z losami Polaków rozrzuconych po całym świecie należała rozmowa z dziadziem, czyli mną, który na emigracji w Chicago przeżył dwa i pół roku, wzbogacona wspólnym oglądaniem jednej z najbardziej znanych sztuk Sławomira Mrożka „Emigranci”, w interpretacji Kazimierza Kutza. Dodam tylko, że sztuka należy do Złotej Setki Teatru Telewizji, a kreacje bohaterów Zbigniew Zamachowski i Marek Kondrat to istne mistrzostwo aktorstwa. Scenariusz równie genialnie odzwierciedlał życie polskich emigrantów. Dla mnie było to duże przeżycie. Po wielu latach od powrotu, w czasie których rzadko wracałem do wspomnień, wszystko odżyło z dawną ostrością. Już w czasie oglądania zaskakiwało mnie trafne uprzedzanie wypowiadanych przez aktorów kwestii i interpretacja ich zachowań, co robiło wrażenie na współoglądających. Postawienie mnie w roli „konsultanta” tego fragmentu z życia emigrantów zobowiązywało mnie do próby wyjaśnienia wnusi zawiłości związanych z czasem przedstawionym w sztuce. Okazało się, że wyjaśnienie dzisiejszej nastolatce samej przyczyny masowej przecież i nie zawsze samodzielnej emigracji w latach słusznie upadłego PRL nastręczało mi trudności, a co dopiero wyjaśnienie innych kwestii. Robiłem co mogłem i mam wrażenie, że jeśli spotka się z takim pytaniem, to poradzi sobie z odpowiedzią.
Ja pozostałem jednak we wzburzeniu myśli i emocji ogarnięty własnym rozpamiętywaniem swoich doświadczeń. Dodam tylko, że nie tylko stuka „Emigranci” była tego przyczyną. Sięgnąłem jeszcze do innych materiałów, w tym do filmu pt. „Szczęśliwego Nowego Jorku” LINK Film zrealizowano w1997– w tandemie Edward Redliński Janusz Zaorski, przy czym scenariusz oparty został na „Szczuropolakach” Redlińskiego. Tu pokazano równie realistyczny obraz losu naszych ludzi próbujących znaleźć sobie miejsce w realiach Nowojorskiego Greenpointu, aby zrealizować plany z którymi tam przyjechali. Tego nie da się opowiedzieć w sposób sucho przedstawiający opis zdarzeń, czy losów poszczególnych bohaterów. To trzeba opowiadać w kontekście ich poziomu intelektualnego, kulturowego, czy socjalnego osiągniętego w Polsce i wpływów środowiska w jakim się znaleźli w nowym, zwykle wrogim otoczeniu.
„Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono…” – Napisała niegdyś Wisława Szymborska i te słowa stały się definicją człowieczeństwa. Początkowo zadziwiają nas swą przemyślnością i błyskotliwością, aby po chwili wywołać w nas pewnego rodzaju niepokój o nas samych. Bo zdanie to uzmysławia nam, że w ogóle nic o sobie nie wiemy. Takiego odkrycia doświadcza prawie każdy emigrant przymuszony przez okoliczności do dziwnych, a bywa że i wynaturzonych zachowań. Chyba nigdzie tak ostro jak w książkach poświęconych życiu na emigracji nie ukazano różnic i kontrastów zachodzących pomiędzy ludźmi, którzy dobrali się tam w jakieś zespoły ludzkie, aby wspólnie zamieszkać, bo to taniej, bo bardziej bezpiecznie, bo … Może się komuś udaje przeżyć bez większej traumy czas pobytu za granicą, ale równie wielu wraca poranionych z bagażem przeżyć wystarczającym do wspominania na całe pozostałe życie. Bywa, że nie wracają w ogóle, bo nie mają z czym wracać, albo i do kogo wracać, bo dotychczasowe związki się rozpadają, a tam powstają nowe konfiguracje.
Trudne jest życie. Wielu chce tylko poprawić swój los, a ta próba przynosi jedynie komplikację życia swojego i swoich bliskich. I dotyczy to nie tylko Polaków