Jak w starym, dobrym kawale…

Mój blogowy znajomy postanowił podjąć próbę zaprowadzenia na swoim blogu obowiązujących przecież zasad dyskusji, czy też debaty, która byłaby kulturalną wymianą myśli, a nie hejtem do jakiego dochodzi na większości blogów poruszających problematykę społeczną i polityczną. Napisał więc notkę zaopatrzoną numerem kolejnym oraz tytułem: Odcinek 108 – czyli, czy umiemy się spierać? We wstępie napisał:

Zamiast pisać „choleryki”, zadawajmy pytania. Proste, sensowne pytania. Panuje przekonanie (i jest to przekonanie powszechne), że w sporze, dyskusji (nie tylko politycznej) powinno chodzić o przekonanie interlokutora. Problem polega na tym, że ów interlokutor uważa dokładnie tak samo. I obaj nie spoczną dopóki tego nie dokonają. W jaki sposób ów proces „przekonywania” może się powieść, gdy strony słyszą tylko swoje argumenty – nie mam pojęcia. Niestety od lat nasza klasa polityczna uprawia „dialog ” na takiej właśnie zasadzie. Nie mam takiej mocy sprawczej by to zmienić ale myślę, że na naszym blogu też jest jakieś poletko do popisu… Na przykład ja zadałbym stronom dzisiejszego sporu pytanie – „Czy akceptujemy monteskiuszowski trójpodział władzy”. Tu zapraszam do przeczytania całości, a zwłaszcza dyskusji jaką ta próba wywołała: http://leszek-moje-reflesje-blog-onet.blogspot.com/2016/09/okiem-emeryta-108-sokrates-dla-ubogich-1.html  Trudno tam znaleźć odpowiedź na postawione pytanie, ale za to łatwo dostrzeżemy wszelkie odstępstwa od zasad prowadzenia publicznej debaty. Zabrałem po dłuuuugiej przerwie głos w tej debacie. Gdy obaczyłem co się święci, to natychmiast zamilkłem aby Broń Boże nie sprowokować hejterów do walki ze mną, albo co gorsze zainfekować nimi mój spokojny dotąd  blog. Dyskusja trwa nadal i mam zabawę ze śledzeniem wypowiedzi tych, którzy podporządkowali się apelowi autora jak i tych, którzy uprawiają zwykłą już „naparzankę”.
No a jak to się ma do tytułu ten notki? Już spieszę z objaśnieniami.
Pewien pan miał dobrane towarzystwo, które jednak pozostawiało po spotkaniach dość niemiłe wspomnienia. Kac i to nie tylko alkoholowy towarzyszył mu zawsze i odbierał radość płynącą z biesiadowania. Po przemyśleniu całej sprawy postanowił to zmienić . Zakupił wytworne alkohole, zamówił wspaniały bufet z przekąskami i postanowił, że koniec z toastami, piciem na komendę, a później zwyczajnym już żłopaniem wódy. Zapraszając całe towarzystwo zadał sobie trud objaśnienia każdemu z osobna istoty i celu zmiany zasad przebiegu spotkań. Wszyscy okazali zrozumienie i ochoczo przystali na nowe warunki. Przybyli, pochwalili, ale jakoś nie każdemu pasowały wytworne alkohole i maczanie w nich „dziubka”. Atmosfera była dość sztywna. Rozmowy nie kleiły się gdyż dotąd nie było zwyczaju rozmawiania w parach, czy też węższych kręgach. Za stołem było lepiej . Jeden mówił, a reszta słuchała, aby wreszcie osiągnąć tak ulubiony stan, kiedy wszyscy mówili jednocześnie przekrzykując się wzajemnie. Brakowało jednego: Rozmownej wody. Postanowili odpuścić sobie wcześniejsze uzgodnienia. Ktoś wreszcie przemówił:… No polej stary, daj spokój z tym salonem, to nie dla nas… No i poszło. Koniaki pito jak czystą i nie poprzestano, aż skończyły się zapasy w bogato wyposażonym barku . Imprezę uratowano.
Tylko kac pozostał i to nie tylko ten alkoholowy