Przeglądając archiwum bloga zauważyłem brak w Necie następującego tekstu: Szkoda go stracić. Nosił tytuł: Aby zostać kierowcą trzeba zdobyć prawo jazdy, aby zostać ojcem wystarczy chwila nieuwagi…
12 października 2008
Wracam do treści poprzedniego opowiadanka o pobycie w Krakowie. Napisałem tam o naukach, jakie przy tej okazji otrzymałem od życia i zapowiedziałem kontynuację. Oto i ona.
Wróciliśmy do domu naszej Ani, Piotrusia oraz miesięcznej już Marysi pełni wrażeń z długiego dnia pobytu w kościele, w lokalu na Jałowcowej Górze i wreszcie w uroczym domku Beaty i Bogusia – dziadków Piotrusia, bohatera uroczystości. Ponieważ w mieszkaniu, gdzie jest małe dziecko i gdzie nie ma zbyt wiele wolnej przestrzeni, żyje się w rytmie wyznaczanym przez malucha, wcześniej niż zwykle położyliśmy się spać. Marysia jest wyjątkowo spokojnym dzieckiem, więc jedynie odgłosy dochodzące z sąsiedniego pokoju wskazywały na fakt dokonującego się karmienia, przewijania i dalej panowała cisza. Niedzielny ranek dla wielu ludzi jest okazją do odespania braków z całego tygodnia, czy choćby ostatniej nocy. Ja budzący się wg. biologicznego zegara o zwykłej, jak dla pracującego porze, miałem potrzebę zajęcia się czymś, aby nie przeszkadzać domownikom i nie burzyć ich rytmu życia. Podszedłem do regału z książkami. Przeglądając tytuły książek odnotowałem wiele interesujących pozycji, ale jakoś nie były one na ten czas, na nierozbudzoną jeszcze do końca poranną porę. Zatrzymałem się przy pozycji: Jak budować udaną rodzinę Barbary i Wiesława Lipców. Cieniutka, w sam raz na te 2-3 godziny, jakimi dysponowałem. Zajrzałem do środka. Wydane przez Centrum Formacji Odnowy w Duchu Świętym „Wieczernik”. Pierwsza myśl – odłożę, też nie na tę porę. Zajrzałem jednak do wstępu. Zgrabnie zarysowane tło i potrzeba nauki świadomego i odpowiedzialnego budowania rodzin, a w nim zdanie: Nie możemy traktować małżeństwa i rodziny jako dodatku do udanego, pełnego sukcesów życia zawodowego, spodziewając się, że wszystko samo się ułoży i bez większego starania uda się dobrze wychować dzieci. Wszyscy poświęcamy wiele czasu i energii, by podnieść swoje kwalifikacje zawodowe i stać się profesjonalistą w jakiejś dziedzinie. Dlaczego jednak tak mało wysiłku wkładamy w to, co jest najważniejsze, a więc budowanie trwałych i głębokich więzi rodzinnych, naiwnie wierząc, że jakoś to będzie. Te zdania sprawiły, że pozostałem przy tej lekturze. Tym bardziej, że w spisie treści obok tytułowego pytania zapowiadano zamieszczenie odpowiedzi na inne nurtujące mnie pytania. Dla przykładu: O roli ojca w rodzinie, jak kochać, karcić i wychowywać. Ciekawe wydały mi się również rozdziały: Dwaj przyjaciele – ojciec i syn oraz Niezwykła więź – ojciec i córka.
Zagadnieniom, które omawia cytowana książka poświęcam bardzo dużo uwagi. Jestem synem swoich rodziców i relacje z nimi już zarysowałem w pierwszych postach tego bloga. Po ślubie zamieszkałem u rodziców mojej żony, gdzie miałem okazję poznać relacje wytworzone pomiędzy rodzicami żony, a nią i pozostałym rodzeństwem. Sam jestem ojcem dwóch bardzo różniących się co do natury, samodzielnych już córek. Jestem poza tym nauczycielem i wychowawcą poświęcającym tym zagadnieniom szczególnie dużo miejsca. W każdej z ról, o jakich tu piszę, dużo przeżyłem i mam dużo do opowiadania. Najwięcej pytań stawiam jednak samemu sobie. Czy byłem dobrym synem? Jednakowo dobrym dla Ojca jak i Mamy ? Z samego faktu, że oboje z siostrą zapewniliśmy im godną opiekę aż po kres ich życia, ba – po kres naszego życia – ma wynikać ta ocena ? Czy byłem dobrym zięciem? Niby, jak to powszechnie się mówi: – zięć (teść) to nie rodzina, ale gdy mieszka się razem, przez kilkadziesiąt lat i spełnia się identyczną rolę, jak wobec własnych rodziców – to jest się za angielskim słownikiem: son-in-law?- czyli synem w prawach w tłumaczeniu na nasze? Czy byłem i jestem nadal dobrym ojcem? Tu chyba należałoby podzielić poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie, na dwa okresy. Podsumować okres miniony – to już szmat czasu, bo to dzieciństwo, okres dojrzewania i dorosłość, które należałoby rozważać według znaczenia ojca w życiu dziecka w tych okresach. Wnioski płynące z tej oceny wypadałoby zastosować w życiu – jeśli to jest jeszcze możliwe. Wszystko po to, aby wyeliminować popełnione błędy, za winy przeprosić i starać się zasłużyć na miano dobrego ojca w przyszłości. Czy wreszcie jako nauczyciel i wychowawca dobrze spełniłem swoją rolę, polegającą na uzupełnieniu być może roli ojca w życiu każdego z tych młodych ludzi, których Opatrzność wprowadziła w strefę moich oddziaływań?
Wielokrotnie wskazywałem młodym ludziom na paradoks tu występujący. Tak, jak w tytule, retorycznie pytałem: – Dlaczego tak jest, że aby zostać kierowcą trzeba odbyć długie szkolenie teoretyczne, odbyć naukę jazdy i wreszcie zdać egzamin – często wielokrotnie do niego podchodząc – podczas gdy, aby zostać ojcem wystarczy chwila nieuwagi? Przecież tu też chodzi o życie w sensie dosłownym, jak i o jakość życia ofiar tej lekkomyślności. Czytałem te książeczki – wydanie ma dwie części i szukałem, jak zawsze zresztą, odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Nasuwały mi się przy tym wspomnienia z lektury książki List do ojca, będącą relacją z prowadzonej przez Gazetę Wyborczą akcji medialnej Powrót taty, która zresztą trwa nadal. Przeczytałem kiedyś kilka listów pisanych do swoich ojców przez dorosłe, a nawet podstarzałe już dzieci. Listy będące swoistym rozrachunkiem ze swoim ojcem, porównaniem takiego taty, jakim go postrzegały dzieci, w konfrontacji z wymarzonym ideałem. Były poruszające. Nie można nad nimi przejść do porządku bez postawienia i sobie pytań, jakie ja tu sformułowałem. Wszak jesteśmy tacy, jakimi widzą nas inni. Nasze własne zdanie o sobie należy zatem ukryć głęboko.
Gdy przy śniadaniu zapytałem córkę: – Czy mogę wypożyczyć te książki, aby spokojnie i do końca je przeczytać? Oprócz zgody dostałem spóźniony prezent kupiony na moje lipcowe imieniny. Zgadniecie co to było? To było wydane przez Gazetę Wyborczą opracowanie książkowe Listu do ojca. Te same listy, które zrobiły na mnie tak duże wrażenie. Na imieniny wręczyli mi MP3, a książka czekała na tę okazję. Czytam ją na raty. Jest to lektura, której nie da się czytać do zaczytania. Po każdym liście, czy to dobrym, czy gniewnym można przerwać i podumać… i porównać czyjeś słowa z własnymi obrachunkami. Każdy przecież je ma i mimo, że nie pisze listów do ojca, to jednak prowadzi z NIM wewnętrzny dialog. To finał podróży z której opowiadanko nazwałem tytułem: Podróże kształcą. A co Państwo sądzicie o tych sprawach? Czy to są realne, czy wydumane problemy, z którymi każdy musi sobie poradzić sam? Będę wdzięczny za komentarze.