Jak Ci smutno – idź na cmentarz…

Wieczór 012.Od młodzieńczych lat ciągnęło mnie do oglądania kościołów i cmentarzy.  Nie umiem tego wytłumaczyć. Byłem i jestem introwertykiem. Czy nastrój tych miejsc mnie urzekał, czy późniejsze zainteresowanie rzeźbą już wtedy się objawiało w ten sposób? Dość powiedzieć, że gdzie tylko byłem to odwiedzałem również te obiekty.    Sporo wspomnień związanych z wędrówką po cmentarzach opowiadałem znajomym i moim uczniom. Podczas pobytu w Szczecinie w 1965 r, dzięki mojej przemiłej kuzynce, opiekunce i przewodniczce Ali zwiedziłem również cmentarz, który mnie oszołomił swymi rozmiarami. Piękne, szerokie aleje, drzewa i zadbane trawniki przypominały park. Ala pokazała mi też poniemiecki budynek z czerwonej cegły, gdzie było, jeszcze „za Niemca”, krematorium. Wtedy jeszcze go nie używano, gdyż musiało jeszcze wiele czasu upłynąć, aby nasze społeczeństwo zaakceptowało tę formę pochówku. Na końcu alei, wstydliwie skryte w zdziczałych już zaroślach, stały ułożone jedna przy drugiej płyty nagrobne zapisane pięknym gotykiem, należące do dawnych obywateli miasta Szczecin – Niemców. Gdy pomyślałem, że te piękne aleje wytyczono na grobach przedwojennych mieszkańców, z których usunięto te płyty nagrobne, to przeżyłem wstrząs. Oto uczyłem się historii w systemie pozaszkolnym, z życia. W kolejnych latach przyszło mi przeżyć przyspieszoną edukację na przykładzie kirkutów – cmentarzy żydowskich, z których usunięte macewy służyły nam, Polakom jako płyty chodnikowe i kamienie do ostrzenia kos – tzw. ostrzaki. Ba, nawet plac przykościelny w jakiejś prowincjonalnej miejscowości wyłożono tymi macewami, odwróconymi napisami w dół, aby nie szokować ludzi. Wszyscy, z proboszczem tamtej parafii włącznie wiedzieli o tym, i…?
To tylko kolejny przykład naszego  chrześcijańskiego stosunku do zmarłych innych wyznań. A co się stało z ich cmentarzami? Czy ludzie mieszkający lub pracujący w domach wybudowanych na kirkutach odczuwają z tego powodu jakieś niepokoje? Myślą o tych, po szczątkach których, codziennie stąpają? A może myślą o nich w tych dniach,  kiedy odwiedzają wypielęgnowane groby swoich bliskich? Jeszcze jedno doświadczenie, tym razem ze Lwowa. Kilka lat temu byłem tam z wycieczką i obowiązkowo odwiedziliśmy Cmentarz Łyczakowski i Cmentarz Orląt. Nasza przewspaniała przewodniczka – Polka, którą słyszałem później w roli korespondenta radia w czasie pomarańczowej rewolucji – opowiedziała nam prawdziwą historię tego miejsca. Walka polskich patriotów i katolików o ocalenie cmentarza, na którym radzieccy przyjaciele urządzili wysypisko śmieci, to materiał na scenariusz filmowy. Mieszkający tam Polacy wynosili te śmieci w plecakach, walizach i w czym się tylko dało, i to w konspiracyjny sposób. Mieszkając u Polki pracującej jako położna w jednym ze szpitali lwowskich, przegadaliśmy niemal w całości dwie noce wypytując o tamte czasy i przeżycia Polaków, którym trudno było wtedy być Polakami. To kolejna lekcja historii z życia.

Po tym wstępie pora na scenkę z naszego, tym razem cmentarza. Kilka lat temu w czynie społecznym usuwaliśmy z cmentarza sporych rozmiarów pryzmę śmieci usypaną przez nas samych, na zaniedbanej i nie odwiedzanej jego części. Nikt nie wiedział kiedy ta piramida urosła. Wszyscy wiedzieli z czego była usypana. To ludzie porządkujący groby swoich bliskich mieli wygodę. Sprzątając groby swoich krewnych – śmieci wysypywali na groby innych. Trudno było nabierać na łopatę śmieci cmentarne, bo to i resztki wieńców i zniczy, ale kolejnego szoku doznałem, gdy wyszarpałem ze śmieci coś, co mi nie pozwalało zagłębić łopaty w pryzmę. Ze zgrozą dostrzegłem, że są to… czarne rajstopy, w których grzechotały kości nóg jakiejś zmarłej. Pokazałem znalezisko ludziom pracującym obok z pytaniem: – Jak można było kopiąc grobowiec na miejscu jakiegoś zapomnianego grobu nie pozostawić tych szczątków tam, gdzie leżały, tylko wyrzucić na stertę śmieci? Poprosiliśmy naszego kościelnego o zabezpieczenie tych szczątków i pogrzebanie ich w cmentarnej ziemi przy okazji kopania jakiegoś kolejnego grobu. Tacy jesteśmy. Przeżywamy odejście bliskich. Modlimy się za nich i nawet do nich. Czynimy z cmentarzy nie tylko miejsce okazjonalnych odwiedzin, ale również cel codziennych wędrówek i spacerów, a równocześnie stać  nas na kradzież kwiatów, albo zniczy z grobów, czy też metalowych ozdób z grobowców. Jacy właściwie jesteśmy?

   Dla poprawy nastroju historyjka z ubiegłego roku mająca związek z tytułem opowiadanka. Wieczorem, tak jak od zawsze czynimy to w naszej rodzinie, wybraliśmy się z żoną na wieczorne odwiedziny zmarłych leżących na naszym parafialnym cmentarzu. Nastrój wieczoru nie da się porównać z niczym innym. Blask dochodzący od kolorowych zniczów pozwala rozpoznawać mijanych ludzi niemal w ostatniej chwili. Sporo znajomych, w tym i młodzieży pozdrawiającej swoich belfrów. Spacerujemy powoli, przystając – z roku na rok coraz częściej – przy tych co odeszli, aby zmówić modlitwę. Wreszcie wracamy w kierunku głównej alei. Przystajemy jeszcze raz przy grobowcu moich Rodziców. Widzę przy nim jakieś dwie młode kobiety. Modlą się. Czekamy chwilkę. Widzę znak krzyża czyniony na zakończenie modlitwy i…

–  Dobry wieczór. Państwo mnie nie poznają? Magda jestem. Jako dziecko mieszkałam z rodzicami u pańskich rodziców. Na panią Marysię mówiłam babciu. Przyjechałam z koleżanką w tym wyjątkowym dniu, aby się pomodlić na grobie babci. Teraz rozpoznaję w niej Magdę jako byłą moją uczennicę. Idziemy wspólnie w kierunku wyjścia. Pytam:
– Co słychać?
– Oj sporo słychać. – Odpowiada. – Rodzice rozjechali się po Europie za pracą. Siostra wyszła za mąż i ma małe dziecko. Mieszkam zupełnie sama.
– Taka piękna dziewczyna jest sama? – pytam
– Tak wyszło.
– A gdzie pracujesz? – pytam.
– Jestem pielęgniarką w domu opieki, – odpowiada.
– To trudną masz pracę, mówię.
– Nie wyobrażam sobie innej. Jestem bardzo zadowolona z pracy, – mówi. Mam coraz więcej wspólnego z opieką zdrowotną, bo sama zachorowałam. Ziarnica. Rok leczenia. Radio i chemoterapia pomogły. Włoski mi wyszły, ale odrosły już nowe, nawet ładniejsze, bo się kręcą. O proszę – pokazuje ładną fryzurkę. – Teraz jestem już w czasie remisji. A sama jestem z tego powodu, że mój narzeczony zostawił mnie, jak się dowiedział o mojej chorobie. Ale nie skarżę się i nie płaczę. Lepiej, że się tak stało niż miałoby to później ważyć na naszych losach…
 Byłem oszołomiony. Żona też miała podobne odczucia. Ile można się dowiedzieć o życiu w ciągu kilkunastominutowej rozmowy? O ludziach także. To przecież młoda dziewczyna i tyle już przeżyła, a jaka postawa? Jakie doświadczenie ma już za sobą? Opowiedziałem o tym spotkaniu wielu osobom. Wykorzystałem nauki płynące z tego spotkania na lekcjach wychowawczych. Sam sporo się nauczyłem. Wtedy jeszcze nawet się nie domyślałem tego, że dokładnie za rok po przygodzie, jaką przeżyła Magda ja sam powędruję korytarzami tego samego szpitala, szukając ratunku dla swojego zdrowia. Opisałem to w poście „Rodzina”.

Wędrując po cmentarzu możemy wspominać, ale i uczyć się. Warto poddać się refleksyjnym nastrojom. Miłego spacerowania i głębokich refleksji życzę. Ja też wybiorę się na wieczorne „myślenice”. Jak co roku. Może się tam spotkamy…