Spotkanie na lunchu…

Panią Betty poznaliśmy przed wielu już laty. Opisywałem tu kiedyś lunch w stylu Hawai, na którym występowaliśmy w strojach z elementami ubioru hawajskiego, albo przynajmniej w barwnych naszyjnikach z kwiatów. Do dzisiaj pamiętam część ludzi jakich tam spotkałem, rozmowy tam prowadzone i świetną zabawę, chociaż nie byliśmy na całości przygotowanego perfekcyjnie spotkania. Zapraszam do tamtych relacji: https://tatulowe.wordpress.com/2009/07/28/hawajskie-spotkanie/

Tym razem było inaczej.
Przypadkowy telefon pani Betty wykonany do domu Małgosi odebrała żona. Wzajemne przedstawianie przerodziło się w dłuższą i serdeczną rozmowę, która zakończyła się propozycją spotkania na lunchu właśnie, po to aby swobodnie porozmawiać i pobyć ze sobą. Panie doprecyzowały daty i w uzgodnionym dniu przed nasz dom zajechał biały Mercedes (taki  jak mój, ale znacznie młodszy i w innej klasie). Zabraliśmy ze sobą chłopców Małgosi i podjechaliśmy pod młody wiekiem lokal Fogo de Chao – Brazylian SteakHouse w Rosemont. http://fogodechao.com/

Wnętrze lokalu było dość ciemne i bardzo ciekawie zaaranżowane. Oczy szybko dostosowujące się do natężenia światła dostrzegły nowe dla nas, a interesujące akcenty. Obsługę stanowili panowie o urodzie typowej dla Indian . Ciemna cera, kruczoczarne włosy i ubiory w stylu gauchos złożone ze  spodni typu „pompki” jak je nazywaliśmy, koszuli z zawiązaną pod szyją czerwoną apaszką i coś na kształt kamizelki. Zajęliśmy zaproponowany stolik i wysłuchaliśmy powitania oraz informacji o zasadach funkcjonowania lokalu. Każdy z nas otrzymał dwubarwny żeton z instrukcją aby obok nakrycia eksponować właściwą jego stronę. Czerwona zawierała napis: „No thanks” i dawała wytchnienie od biegających wśród stolikow gauchos oferujących prosto z rożna różne gatunki mięs odcinane bardzo ostrymi i długimi niczym maczety nożami. Zielona strona żetonu stanowiła zaproszenie sformowane w napisie: „Yes, Please” i wtedy kelnerzy jeden po drugim zjawiali się jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki. Mieliśmy zatem możliwość poznania nieco egzotycznej kuchni poczynając od oferty baru sałatkowego, poprzez dania główne aż po desery. Trzeba jednak powiedzieć, że nie tylko po wrażenia smakowe tam zawędrowaliśmy. Wspominaliśmy to dawne spotkanie w stylu hawajskim i dopytywaliśmy się o los ludzi tam poznanych, prosiliśmy o informacje na temat realizacji życiowych pasji pani Betty zaangażowanej w wiele projektów społecznych realizowanych na zasadzie wolontariatu, o sukcesy jej chóru, w działalność którego mocno się angażuje, a także o wiele innych spraw. Urocza rozmówczyni odpowiadała nam na zadawane pytania, a przy okazji na zasadzie dygresji  poszerzała swoje opowieści o wrażenia z wielu podróży do Brazylii oraz Argentyny gdzie poznawała kulturę no i kuchnię tamtych krajów. W trakcie pobytu w lokalu robiłem zdjęcia, a przy wyjściu poprosiliśmy jednego z gauchos o wspólne zdjęcie, na co przystał bez zastrzeżeń.  Będę mogł je udostępnić dopiero po powrocie do kraju. W drodze powrotnej mieliśmy okazję posłuchać pięknej muzyki dobiegającej z pokładowego radia. Na moją uwagę, że nagranie przypomina mi niegdysiejsze koncerty noworoczne muzyki Sztrausa nadawane niegdyś przez TVP wprost z Wiednia, pani Betty odpowiedziała:
– Tak, to jest muzyka Straussa. Wraz z mężem byliśmy wielokrotnie na takich koncertach, a zarazem balach organizowanych jeszcze w pałacu należącym do rodziny Jego Cesarskiej Mości. Były perfekcyjnie przygotowane i prowadzone. Dbano o każdy szczegół i wszyscy czuli tam powiew wielkiego świata i to sięgających samych szczytów europejskiej i światowej elity. Tamte czasy bezpowrotnie minęły. Dzisiaj tamte bale są tylko wspomnieniem zanikającego świata…
Dojechaliśmy szybko na miejsce i opowieść pani Betty musiała być przerwana. Dziękując za to spotkanie, za świetne jedzonko, opowieści różnej treści, w czasie których przewędrowaliśmy wspólnie kawał świata usłyszałem…
– To ja panu dziękuję za pomoc jakiej udzielił mi pan w czasie przygotowania wystawy katyńskiej w Polskim Muzeum w Ameryce. Mieliśmy wtedy bardzo napięte terminy i pańska pomoc okazała się bezcenna…
–   Bardzo lubię takie niespodzianki – odpowiedziałem z trudem, bo zapomniałem na chwilę języka w gębie. Małgosia prosiła o wsparcie, mówiła jakie to ważne i że splecione terminami z innymi projektami
o podobnej treści, no i że Pani za tym stoi organizując i finansując przedsięwzięcie. Bardzo się cieszę, że mogłem z oddali w tym uczestniczyć…

Do zobaczenia na muzealnym balu. Do miłego spotkania…