Wakacyjne rozmyślania

Stoję w kolejce do kasy i przyglądam się młodej kasjerce która, tak jak  ma nakazane wita każdego klienta słowami : – Dzień dobry panu, czy skorzysta pan z torebki na zakupy? Tu uśmiech, chociaż nie koniecznie. Później już wykonywane z pośpiechem przesuwania towarów ponad czytnikiem, ważenie niektórych, wpisywanie jakichś tajemnych kodów, aby wreszcie wydać resztę i pożegnać klienta słowami: – Dziękuję, zapraszam do kolejnych zakupów. Miłego dnia … i     Bez zwłoki zwraca się do następnego: – Dzień dobry itd.. itp.
Pracę ma ciężką, bo towar to nie tylko torebka z zupką, batonik, ale też i zgrzewka wody, karton z 10 opakowaniami mleka, zgrzewka cukru itd. Jej wydajność śledzi komputer więc musi się ograniczać we wszystkim co potencjalnie może zmniejszać ową wydajność. Gdy jest mniej klientów kasjerka biegnie wykładać towar, czy wykonywać inne czynności „na sklepie”. Gdy przybywa klientów przed czynnymi kasami to jedna z kasjerek włącza dzwonek wzywający te z sali do obsługi wolnej kasy. Płaca raczej na poziomie minimalnej. Fluktuacja duża mimo, że to są często absolwentki wyższych studiów, które podejmują pierwszą pracę jaką udało im się złapać.

Stałem i przyglądałem się jej zręcznym ruchom zastanawiając się nad tym, co ona myśli o tej pracy. Za mną stał jakiś pan ok. 40- tki, a za nim trzech nastolatków, którzy wymieniali się uwagami na temat pracy:
– Wiesz, k…a, byłem w tej nowej pracy, ale k…a już więcej tam nie pójdę, Ja pie…dolę tak zap….ć cały dzień i to bez względu na pogodę
Jego kolega dopytuje się o szczegóły i on chętnie w swoim kwiecistym stylu opowiada. Ja zerkam w tamtą stronę i widzę, że facet stojący za mną jest również ubawiony tym dialogiem. Obaj spoglądamy na kasjerkę, która też zerka w kierunku rozmówców i widać, że nie jest ubawiona. Raczej chce interweniować, ale tego nie robi. Ja wtrącam swoje trzy grosze posługując się sentencją; – Robota to głupota, picie to jest życie…Pan się uśmiecha porozumiewawczo, chłopcy przerywają na chwilę, a pani przy kasie dodaje: – No właśnie… Otrzymuję paragon, resztę pieniędzy i życzenia miłego dnia oraz zaproszenie do kolejnych odwiedzin.

Wszyscy znamy takie scenki. Wiemy też jak wysokie są wskaźniki bezrobocia wśród absolwentów, którzy właśnie wylali się na rynek pracy wciąż jeszcze  sporym strumieniem. Wiemy też o tym, że w wielu krajach do których jeździmy jest podobnie albo jeszcze gorzej, jak choćby w Hiszpanii, Portugalii, Grecji. Jeśli nasi gastarbeiterzy dostają tam jakąś pracę, to tylko dlatego, że miejscowym nie chce się jej wykonywać. Takie same miejsca pracy są i u nas. Skoro nie będą obsadzane naszymi, to przyjdą tacy, dla których taka praca będzie opłacalna. Wystarczy poluzować przepisy i będzie ich tak dużo jak naszych w starych krajach Unii. Wtedy nasi patriotyczni młodzieńcy wyruszą gonić obcych, co to im pracę odbierają?
Spotkałem niedawno w Angorze przedruk artykułu dotyczącego ciekawej inicjatywy władz Hiszpanii, która zapewne nie zrodziła się z niczego. Czyżby tam, gdzie wskaźnik bezrobocia wśród ludzi młodych sięgał 50 proc. zdarzali się ludzie, którzy nie potrafią, nie chcą, bo nie lubią pracować?  Dla rodziców posiadających dorastające dzieci i zastanawiających się nad tym jak je  przygotować do realnego życia poza własnym domem załączam stare już, ale z dobrego źródła pochodzące i wciąż aktualne przykazania znawcy tematu dr Korczaka, pisane od strony małolata.
Wakacje są dobrym czasem do przemyśleń.

20 przykazań Janusza Korczaka dla rodziców:

1) Nie psuj mnie. Dobrze wiem, że nie powinienem mieć tego wszystkiego, czego się domagam. To tylko próba sił z mojej strony.
2) Nie bój się stanowczości. Właśnie tego potrzebuję – poczucia bezpieczeństwa.
3) Nie bagatelizuj moich złych nawyków. Tylko ty możesz pomóc mi zwalczyć zło, póki jest to jeszcze w ogóle możliwe.
4) Nie rób ze mnie większego dziecka, niż jestem. To sprawia, że przyjmuje postawę głupio dorosłą.
5) Nie zwracaj mi uwagi przy innych ludziach, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. O wiele bardziej przejmuję się tym, co mówisz, jeśli rozmawiamy w cztery oczy.
6) Nie chroń mnie przed konsekwencjami. Czasami dobrze jest nauczyć się rzeczy bolesnych i nieprzyjemnych.
7) Nie wmawiaj mi, że błędy, które popełniam, są grzechem. To zagraża mojemu poczuciu wartości.
8) Nie przejmuj się za bardzo, gdy mówię, że cię nienawidzę. To nie ty jesteś moim wrogiem, lecz twoja miażdżąca przewaga !
9) Nie zwracaj zbytniej uwagi na moje drobne dolegliwości. Czasami wykorzystuję je, by przyciągnąć twoją uwagę.
10) Nie zrzędź. W przeciwnym razie muszę się przed tobą bronić i robię się głuchy.
11) Nie dawaj mi obietnic bez pokrycia. Czuję się przeraźliwie tłamszony, kiedy nic z tego wszystkiego nie wychodzi.
12) Nie zapominaj, że jeszcze trudno mi jest precyzyjnie wyrazić myśli. To dlatego nie zawsze się rozumiemy.
13) Nie sprawdzaj z uporem maniaka mojej uczciwości. Zbyt łatwo strach zmusza mnie do kłamstwa.
14) Nie bądź niekonsekwentny. To mnie ogłupia i wtedy tracę całą moją wiarę w ciebie. 15) Nie odtrącaj mnie, gdy dręczę cię pytaniami. Może się wkrótce okazać, że zamiast prosić cię o wyjaśnienia, poszukam ich gdzie indziej.
16) Nie wmawiaj mi, że moje lęki są głupie. One po prostu są.
17) Nie rób z siebie nieskazitelnego ideału. Prawda na twój temat byłaby w przyszłości nie do zniesienia. Nie wyobrażaj sobie, iż przepraszając mnie stracisz autorytet. Za uczciwą grę umiem podziękować miłością, o jakiej nawet ci się nie śniło.
18) Nie zapominaj, że uwielbiam wszelkiego rodzaju eksperymenty. To po prostu mój sposób na życie, więc przymknij na to oczy.
19) Nie bądź ślepy i przyznaj, że ja też rosnę. Wiem, jak trudno dotrzymać mi kroku w tym galopie, ale zrób, co możesz, żeby nam się to udało.
20) Nie bój się miłości. Nigdy.

Przydatne?

27 uwag do wpisu “Wakacyjne rozmyślania

  1. Ja tu nic nie mogę dodac- podpisuję się pod artykułem obiema ręcami:)
    Przedruk z Angory bardzo mi się podoba- zawsze powinniśmy włączac dzieci do prac domowych.W przedszkolu- dzieci codziennie pracują, nie tylko się bawią i uczą, nie wiem i nie rozumiem, dlaczego w szkole to zostało zaniedbane? Co się stało z wychowaniem??? Nawet nie wiem, kiedy to się stało? Jak do tego mogło dojśc.

    Polubienie

  2. świetnie to ująłeś Tatulu i dobrze, że Korczaka nam przypomniałeś. Pokolenie następuje po pokoleniu, teraz akurat jest to które myśmy wychowywali i niestety mamy sobie co wyrzucać … to, co dla nas było najbardziej naturalne na świecie dla nowegio pokolenia nie jest. Chyba zbyt chcieliśmy dobrze dla dzieci a z samego chcenia niewiele wychodzi. Pewnie nasi rodzice chcieliby podobnie ale warunków nie było by nam wszystko daćl dla nas było naturalne jak słońce, że każdy w domu ma swoje obowiązki , rodzice pracują a pracując się męczą więc podłogi, naczynia zakupy i takie tam to musimy my. nic na głowę samo nie spada.

    Polubienie

  3. O empatii:

    „… Dawniej dłużej i częściej były na dworze, bawiąc się i wchodząc w bliskie relacje z rówieśnikami, co wpływało na wzrost empatii i rozumienia innych ludzi. W latach 1981–2003 czas zabawy na dworze z rówieśnikami skrócił się o przynajmniej 1/3, zaś dzisiaj dzieci głównie siedzą przed telewizorami i komputerami.

    Konrath i jej koledzy dowodzili również, że dzisiaj dzieci wychowywane są przez rodziców, którzy swoje problemy rozwiązywali w gabinetach terapeutów i teraz uczą swoje pociechy tego, czego sami się nauczyli: kochania siebie i dbania o własne uczucia. Ponadto gloryfikowany jest indywidualizm, a dzieci od najmłodszych lat przygotowywane są do ciągłej konkurencji i osiągania celu za wszelka cenę, a to może wpływać na obniżenie umiejętności empatycznego rozumienia innych ludzi….”
    Całość tu: http://www.psychologiawszkole.pl/o,791,Empatia_czyli_kwestia_przetrwania.html

    Polubienie

    • ~miral59 pisze:

      Wydaje mi się, że to nie do końca dotyczy Polski (ten artykuł)… Może teraz rodzice częściej korzystają z gabinetów terapeutycznych, ale kiedyś w Polsce pójście do psychiatry, czy psychologa było nie do przyjęcia. To był obciach. Łatka „wariata” na długie lata…
      Wydaje mi się również, że cały problem wychowania młodego pokolenia opiera się na braku czasu. Rodzice zabiegani, zapracowani nie mają czasu dla swoich dzieci. Nie ma tej więzi co kiedyś. Nie ma czasu na swobodną rozmowę i poznanie siebie nawzajem. Rodzice często nie mają pojęcia o charakterze swoich dzieci. Nie wiedzą co one lubią, a czego nie. Nie znają ich problemów, ani radości. Jakoś w tej pogoni za pieniądzem, karierą, zapomina się o potrzebie komunikacji w rodzinie. Często rodzicom się wydaje, że zaspokojenie potrzeb finansowych jest najważniejsze. Ale to nie jest tak…
      Gdy moje dzieci były jeszcze małe, ich problemy były śmieszne (z punktu widzenia osoby dorosłej) i mało ważne. Czasami wracałam z nocnej zmiany w szpitalu „utuptana w czarnoziem”. A tu mi przychodzi córka, czy syn, z tymi śmiesznymi problemami. Zawsze wysłuchałam, poradziłam i starałam się pomóc. Wiem, że gdybym tego nie robiła, dzieci znalazłyby kogoś, kto by je wysłuchał i skierował na manowce. Do tej pory mam z nimi dobry kontakt, chociaż są już dorośli (32 i 29 lat) i rozmawiamy na wszystkie możliwe tematy. Chociaż był taki czas, że syn mi się zbuntował 😀 Doszedł do wniosku, że jest już dorosły ( miał może z 16 lat) i sam o sobie może stanowić… Jak mi kiedyś powiedział, chce się uczyć na swoich błędach, a nie korzystać z naszych rad… Próbowałam mu wytłumaczyć, że czasami popełnia się błędy, które rzutują na całe życie i nie da się ich wyprostować… Rolą rodziców jest trzymać rękę na pulsie i zapobiec takim błędom… nie docierało… Fakt, nigdy nie odpowiedział mi niegrzecznie, a jak miał już dość mojego gderania, to brał rolki, czy rower i jechał „wydychać” nerwy… Wracał uspokojony, a ja nie wracałam tego dnia do tematu. Dorósł i zrozumiał. Nie ma teraz oporów, żeby mówić mi z kim i dokąd idzie, ani kiedy wróci. Rozumie, że to nie jest próba kontroli jego życia, ale troska. Moja troska o moje dziecko 😀
      To samo jest z kłamstwem. Nie zdarzyło mi się złapać na nim dzieci. Fakt, nie zawsze sprawdzałam prawdomówność, jedynie wyrywkowo… Ale dzieci wiedziały, że jeśli złapię na kłamstwie, mają przekichane. Wytłumaczyłam im (i nawet zrozumiały, chociaż były małe), że lepsza jest najgorsza prawda, od słodkiego kłamstwa. Nawet jeśli zrobiły coś źle, nie były karane, jeśli się do tego przyznały. Właśnie dlatego, że powiedziały prawdę. Najwyżej starałam się im wytłumaczyć, na czym ich błąd polegał i czego w przyszłości mają unikać. Do dziś nie złapałam ich na kłamstwie i mam do nich pełne zaufanie. Fakt, czasami nie chcą czegoś powiedzieć i żeby nie kłamać mówią mi po prostu, że nie chcą na ten temat rozmawiać. Szanuję to, bo uważam, że należy im się pewna prywatność.
      I jeszcze jedna sprawa. Obietnice. Do dziś pamiętam, jak rodzice obiecali mi kupić pianino, na którym koniecznie chciałam nauczyć się grać (nie umiem do dziś)… Obiecali mi, że jak będę miała dobre wyniki w szkole, to mi kupią. Cały rok pracowałam jak dzika. W dawnej skali od 2 do 5, miałam średnią 4,5. Byłam z siebie dumna i z tą dumą zaniosłam świadectwo swoim rodzicom… Dowiedziałam się, że nie mają pieniędzy na taki wydatek i pianina nie dostałam… Nie da się opisać mego zawodu… tak się starałam… Może dlatego nigdy nie obiecywałam dzieciom niczego, co nie było w moim zasięgu…
      Przed bierzmowaniem mojej starszej córki, moja mama stwierdziła, że wnuczka nie ma odpowiednich butów na taką uroczystość. Zaproponowała mojej córce kupno odpowiednich. Córka odmówiła. Powiedział, że mama jej obiecała, że kupi. Babcia miała wątpliwości… a może nie będzie miała pieniędzy i nie kupi? A moja córka na to ze stoickim spokojem – „skoro obiecała, że kupi, to znaczy – kupi”. Moja mam była w szoku. Ale dla mnie to był standard. Korzystając z własnego doświadczenia, nigdy nie obiecywałam gruszek na wierzbie. To też procentuje… Nie tylko ja mam do dzieci zaufanie, ale i one do mnie 😀
      I tak na koniec jeszcze jedna sprawa – konsekwencja. Mój szwagier kiedyś powiedział mi, że jestem jak kapo. A ja po prostu zawsze egzekwowałam ustalone przez nas prawa i obowiązki. Jak dla mnie, nie jest dopuszczalne, że dziś dziecko nie może czegoś robić, a jutro, jak nie mam czasu, to jest to dopuszczalne. „Nie” znaczy „nie” i nie ma innej opcji. A konkretne wymagania stawiane dzieciom tylko pomagają w wychowaniu. Też fakt, że nie sama je wychowywałam. Mąż zawsze był obok i zawsze staraliśmy się mieć jednakowe zdanie. Czasami zdarzało się, że mieliśmy różne 🙂 Ale to był ustalony rytuał. Dyskutowaliśmy z mężem na sporne tematy (bez udziału dzieci) i wspólne już wnioski ogłaszaliśmy jako naszą decyzję. Nie było tak, że któreś z dzieci biegało od mamy do taty, żeby coś uzyskać. Wiedziały, że jest to jednolity front. I na ten przykład, jeśli małżonek czegoś dzieciom zabronił, przedyskutowaliśmy, doszliśmy do wniosku, że można dzieciom na to pozwolić, to małżonek mówił dzieciom o zmianie decyzji, nie ja. Nie chcieliśmy, żeby wyszło, że tatuś jest niedobry, bo zabrania, a mamusia cacy, bo pozwala ( czy odwrotnie).
      Może się trochę wymądrzam, ale wydaje mi się, że skoro mam dorosłe dzieci i wychowałam je z mężem na porządnych ludzi, to mogę się swoim doświadczeniem podzielić. Wiem też, że wychowanie dzieci nie jest proste i łatwe. Człowiek nie jest maszyną (te też się psują) i nie jest w stanie być gotowy 24 godz. na dobę przez 7 dni w tygodniu. I też popełnia błędy… Ale jeśli się stosuje zasadę „kochasz – wymagasz”, to daje to efekty. Z tego co widzę wśród znajomych, dzieciom poświęca się wszystko. I potem taki dorosły już człowiek, nawet nie pomyśli o potrzebach rodziców. Tylko on jest w centrum uwagi i on jest najważniejszy… I co się dziwić, że młodzież tak często jest taka paskudna… Sami na to zapracowaliśmy…

      Polubione przez 1 osoba

      • Dziękuję Ci Miral za tak obszerną wypowiedź. To doskonale uzupełnia treść tego, co zawiera artykuł i to co ja powiedziałem. Mam nadzieję na to, że swoją wypowiedzią pobudzisz dyskusję

        Polubienie

      • ~miral59 pisze:

        Nie ma za co Tatulu 😀 Ja po prostu jestem straszna gaduła. Nie wiem też, czy komuś będzie się chciało czytać tak długie wypowiedzi. Tym bardziej, że piszę o rzeczach oczywistych…
        Pozdrawiam cieplutko

        Polubione przez 1 osoba

      • ~miral59 pisze:

        Niestety 😦 Duża część młodych ludzi myśli innymi kategoriami. Wydaje im się, że jak ktoś jest wystarczająco operatywny, to może być kim tylko zechce. A to nie do końca jest tak. Gdyby nie było personelu (tak zwanego) niższego, świat kiepsko by wyglądał. Ktoś musi posprzątać, pomóc starszym ludziom, czy zająć się czyimiś dziećmi. Hańbą jest tylko praca źle opłacana, a nie jej rodzaj…

        Polubione przez 1 osoba

      • My to wiemy Miral, ale nie jest to wiedza powszechna jak sądzę. Gdy szukałem pracy w Chicago, to pewna szefowa kuchni w polskiej restauracji podyktowała mi zapis fonetyczny angielskiego zwrotu: „Aj luking for dżap…” Na pytanie: „Jakiej pracy” radziła odpowiadać:-„Eny dżap” czyli każdej. Zapisąłem wtedy sobie te zdania na kartce i nauczyłem się ich na pamieć. To też nie pomogło, bo trafiłem na jesień i przez pół roku szukałem bezowocnie. Przyjąłem pierwszą jaka mi sie trafiła. Pracowałem kilka dni w miesiacu i czekałem na wiosnę.Miałem już na chleb

        Polubienie

      • ~miral59 pisze:

        Ja też przyjechałam bez znajomości języka angielskiego. Nie planowałam tutaj zostać i w Polsce nie chodziłam na żadne kursy. To był błąd… ale kto ich nie popełnia… Pracę znalazłam w serwisie sprzątającym. Same Polki. Po (chyba) roku doszłam do wniosku, że tak nie może być i poszłam do szkoły. Uczyłam się tego angielskiego, żeby nie być zależną od innych. Nie powiem, że to była łatwa nauka… miałam ponad 40 lat, a tym wieku umysł nie jest już tak chłonny. Poza tym, cały czas mieszał mi się ten angielski z niemieckim, którego uczyłam się w szkole. Ale dałam radę 😀
        Moje koleżanki z vana nie rozumiały po co poszłam się uczyć. Jak mi powiedziała taka Ewa, tu trzeba zarabiać i pracować, a nie latać po szkołach… Tylko ja nie chciałam do końca życia gnić w tym vanie. I to za tak małe pieniądze.
        W szkole słyszałam rady, żeby w domu rozmawiać z dziećmi po angielsku, to nauczę się dużo szybciej… nie chciałam. Bałam się, że co prawda ja nauczę się szybciej, ale moje dzieci zapomną polskiego. A to, moim zdaniem była za wysoka cena…

        Polubienie

  4. ~miral59 pisze:

    Poczytałam… Nie znałam tych punktów Korczaka (albo ich po prostu nie pamiętam), ale stosowałam je chyba wszystkie.
    Czytając opis scenki w sklepie, zobaczyłam tutejszy polski sklep. Młodzi (i nie tylko) rozmawiają często takim właśnie językiem. Razi mnie to niesamowicie i nie byłabym chyba ubawiona scenką. To się robi powszechne i wiele osób nie zwraca na to uwagi. Nie winię młodych, bo kulturę osobistą wynosi się z domu…
    Na samym początku pobytu tutaj, pracowałam w serwisie. Koleżanki miałam różne… Jedna z nich używała właśnie takiego języka. Te wszystkie „urwały” były na porządku dziennym. Traktowała je jako przecinek w zdaniu. Nie wytrzymywałam nerwowo i zwracałam jej uwagę. Ale ona nawet nie rejestrowała tego… to był odruch. Jej synowie – dokładnie to samo. Jak kiedyś usłyszałam: „matka, k…, już nie pamiętasz jak odpalić biegówkę”, to myślałam, że się przewrócę. Nie wyobrażam sobie, żeby któreś z moich dzieci do mnie tak powiedziało!!! A ona na to połączenie „matka, k…” nawet nie zwróciła uwagi. To czyja to jest wina? Kiedyś jej powiedziałam, że wstyd by było zabrać ją na imprezę do kulturalnego towarzystwa, a ona mi na to, że lekarze, czy „profesorzy” też tak gadają. Nie dało się jej wytłumaczyć, że wykształcenie a kultura nie zawsze idą w parze i nie jest to jednoznaczne. Równie dobrze może być kulturalny „robol”, jak i cham profesor…
    U swoich dzieci nigdy nie słyszałam takich wyrazów, nawet po angielsku. Jak mi kiedyś w rozmowie powiedzieli, nie przechodzi im to przez gardło, chociaż znają. Ostatecznie chodzili i do polskiej szkoły ( w Polsce) i do amerykańskiej, gdzie było sporo Polaków. Ale mój mąż, ani ja nigdy takich słów nie używaliśmy, nawet w chwili zdenerwowania. Też wynieśliśmy to z domu… Mój ojciec (prawnik) kultywował w domu język polski. I chociaż nieraz dostawałam lanie (byłam bardzo niespokojnym duchem), nigdy mnie w twarz nie uderzył. Podejrzewam, że za wulgaryzmy bym dostała…

    Polubione przez 1 osoba

  5. Bardzo mądre te przykazania Korczaka. Powstały kilkadziesiąt lat temu, a dalej wielu rodziców nie stosuje nawet części z nich..
    Co do pracy, to widzę to po swoich klientach. Wielu klientów woli dostawać zasiłki np. 600-700zł miesięcznie niż iść do pracy za 1200zł..
    Pozdrawiam:)

    Polubione przez 1 osoba

    • ~MariaR pisze:

      To, że ludzie wolą dostawać zasiłki 600-700 zł zamiast często „harować” za 1200 zł świadczy tylko o ich zdroworozsądkowym podejściu do życia. Bo te 1200 zł to nie jest tylko za „iść do pracy”, to często praca na granicy wytrzymałości psychicznej i fizycznej, w czasie daleko ponad owe oficjalne 8 godz./dniówkę. No i trzeba często bardzo wcześnie wstać, jakoś do tej pracy dotrzeć – jeśli trzeba dojechać, to przecież też nie za darmo. Poza tym można stracić dodatkowe bonusy (np. dodatki mieszkaniowe, jakieś stypendia itd.) po przekroczeniu dochodowości „na głowę” .
      Żeby ludzie mieli inną motywację, to najniższa płaca powinna być nie o 500 zł wyższa od takiego zasiłku, ale np. o 1500 zł. No i uważam także, że te zasiłki dla ludzi, którzy są zdolni do pracy nie powinny być „za nic”, powinny być jakoś społeczeństwu „oddawane” przez tych ludzi , np. poprzez prace społeczne na rzecz innych (np. starszych czy niepełnosprawnych) lub zwierząt czy też cele ogólnospołeczne.

      Polubione przez 1 osoba

      • tatul pisze:

        Jeśli podniosą płace minimalą o tak wysoką sumę, to wpłynie to na koszty wytwarzania , a zatem i na ceny . Spadnie popyt wewnętrzny a takze i zewnętrzny, a wtedy recesja gotowa.
        Nie takie to proste. Zdrowy rozsądek nakazuje nie brać ślubu, bo zasiłki dla samotnej matki są jekimś wyjściem. Zdrowy rozsądek nakazuje p[racować za granicą ale tu utrzymywać się w statusie bezrobotnego, bo zasiłek i darmowe leczenie ,a także staż do emerytury itd,. itd…
        Jesteśmy zdroworozsądkowi i podobno zaradni. Ci którzy jeszcze pracują mają coraz większy ciężar do dźwigania.
        To wszystko jednak jest niejako poza tematem ostatniej notki

        Polubienie

      • ~MariaR pisze:

        Korwin-Mikke jest za zniesieniem płacy minimalnej w ogóle. Wyobrażasz sobie Tatulu, ile wtedy może zarobić owa sprzedawczyni, o której piszesz wyżej w swojej ostatniej notce?
        Zapewne będzie miała uzasadnioną motywację, żeby w ogóle nie mieć dzieci, a wtedy i „Przykazania Janusza Korczaka” będą tylko „zapisem historycznym”! Nie do stosowania, bo wobec kogo?
        Pozdrawiam

        Polubione przez 1 osoba

      • tatul pisze:

        Ten pan jest ultraliberałem i należy do ostatnich, którym powierzyłbym stery gospodarki. Ja pracowalem w Chicago za 3,5o $/h podczas gdy minimalna płaca wynosiła 5$/h . Przed odjazdem do Polski
        w innej firmie zarabiałem 7,50 $/h, przy min. wynoszącym 7 $. Byłem bardzo szczęściwy, bo za tygodniówkę wynajmowałem mieszkanie., tygodniówka wystarczała na skromne życie, a 2 tygodniówki mogłem odłożyć.
        Po powrocie zostałe prezesem spółdzielni o poborach najwyższych w powiecie. Moja pensja równała się tygodniówce w USA. Dwa lata później było nasze szczęśliwe BUMMMM! Plan Balcerowicza. Strasznie mnie to dotknęło chociaż zarabialem przejściowo ponad 17 mln zł /mc.
        Wszystko co nam oferują, to skromny zarobek na regenerację sił. Kto bardziej pracowity ten ma trochę więcej.
        Pracować musi ktoś, by zarabiać mógł ktoś

        Polubienie

      • ~miral59 pisze:

        W tej chwili płaca minimalna za godzinę wynosi $8,25, ale trwają dyskusje na temat podwyższenia do minimum $10. Niektórzy proponują $15. Także te płace zmieniają się razem z cenami. I w sumie nie wiem kto na tym najlepiej wychodzi…
        Teraz nie wynająłbyś mieszkania za tygodniówkę. Chyba że miałbyś ją dobrze ponad średnią, albo mówimy o pokoiku z dostępem do wspólnej łazienki i kuchni. Co do wyżywienia za tygodniówkę, to się zgodzę. Teraz też jest to możliwe. Na trzy osoby wydajemy średnio $100 (tygodniowo). Oczywiście bez jakichś tam frykasów w postaci kawioru, czy innych takich ekstrawagancji… ale oczywiście z różnego rodzaju owocami, bo bez tego nie da się żyć 😀 Ale dwóch tygodniówek nie jesteśmy w stanie odłożyć. Widocznie inaczej to wszystko wygląda, gdy mieszka się tu na stałe, a inaczej, gdy się przyjedzie po prostu zarobić…

        Polubione przez 1 osoba

      • ~miral59 pisze:

        A tym panu, K-M, wolę się nie wypowiadać, bo musiałabym używać słów omijanych w słownikach, a tego nie robię z zasady 😀 Może napiszę tylko, że nie zgadzam się z nim w większość jego opinii i jego wypowiedzi omijam szerokim łukiem, bo nie chcę się denerwować.
        Pozdrawiam.

        Polubione przez 1 osoba

  6. Reblogged this on Tatulowe opowieści i skomentował(a):

    Wakacyjne zarabianie na swoje młodzieńcze potrzeby, na opłacenie kolejnego roku studiów, na…
    W tym roku odpada zrywanie owoców miękkich, gdyż ogrodnicy wywieszają przed sadami tablice: Proszę rwać za darmo…
    Gdzie zatem można popracować aby z nudów nie zwariować?

    Polubienie

  7. Podoba mi się te 20 rad. Do większości intuicyjnie się stosuję w wychowaniu synka, nad resztą muszę trochę popracować, ale jest ich na szczęście niewiele. może 2-3. Zwolennicy wychowania bezstresowego z większością by się nie zgodzili. W oczach pewnej zwolenniczki, jednej z najbliższych mi osób w rodzinie, ja jestem tyranem i Hitlerem w spódnicy, który krzywdzi swoje dziecko używając swojego autorytetu :/ Ale ja się nie ugnę. Mam swój rozum 🙂

    Nie wiedziałam, że młodych ludzi w Polsce stać na kręcenie nosem na ciężką pracę? Czyżby sytuacja kraju się poprawiła?

    Polubione przez 1 osoba

  8. Marek Jan pisze:

    Jestem wrogiem wszelkiego rodzaju rozdawnictwa, bowiem działa demoralizująco a redystrybucja tego co państwo z nas zedrze w postaci podatków i „rozda” według własnego uznania, generuje jeszcze dodatkowe koszty.

    Nierówności społeczne są nie do uniknięcia w normalnym kraju, bo
    mamy wprawdzie jednakowe żołądki, lecz głowy i ręce do pracy niejednakowe.

    Państwo zabawiające się w Janosika jest bardzo złym państwem, zwłaszcza jeśli to rozdawnictwo jest podszyte wyborczą ideologią a właśnie z tego rodzaju rozdawnictwem mamy do czynienia w naszym państwie.

    Do tego szczególna hańbą dla takiego państwa jest to, że pieniędzy starcza na różne propagandowe bzdety – przykładowo wspieranie grubymi milionami fundacji i „dzieł” o.Rydzyka by zyskać wyborcze poparcie tzw. rodziny Radia Maryja,a nie starcza ich dla rzeczywiście potrzebujących wsparcia, czego wyrazem było to, jak obecna władza potraktowała protestujących w sejmie niepełnosprawnych i ich opiekunów.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.