Znaj proporcją, Mocium Panie…

W trakcie trwającej kampanii wyborczej do Europarlamentu jedna z moich wirtualnych znajomych zamieściła notkę:
Patrzę w ekran, a pan Kaczyński stoi na tle sadu , drzewa uginają się pod kwieciem, pogoda cudna tylko klęknąć i pomodlić się np. słowami – dziękuję, Panie Boże za zapowiedź urodzaju …
Pan Kaczyński wykorzystał jednak tę scenerię w tradycyjny dla siebie sposób mówiąc, że
:
– jeszcze nigdy tak źle na wsi nie było…. PO CO NAM URODZAJ skoro nie będzie go komu sprzedać ? Na wsi jest tak strasznie źle dlatego, że premier nie dba o wieś itd. itp. Czytaj dalej

Szkoła, to miejsce walki o swoje?

Gimnazjaliści właśnie ukończyli swój zewnętrzny egzamin i sukces mają zadekretowany w systemie, bo lepiej, czy gorzej, to zdać muszą. Uczniowie szkół średnich właśnie odbierają świadectwa ukończenia szkoły. Wszyscy przystępujący do matury muszą jeszcze popracować, ale generalnie mają już wakacje. Ci, którzy jeszcze pozostają w murach szkół muszą, a przynajmniej powinni popracować nad wynikami, aby z satysfakcją odbierać świadectwa i wtedy zakrzyczeć z radością:
Hej wakacje to rzecz miła
Taki właśnie tekst z 2011 r. chciałem dzisiaj przypomnieć państwu. Może się przyda ? Czytaj dalej

Czy rozprawka z języka polskiego w gimnazjum coś zapowiada?

Dzisiaj wielokrotnie słyszałem w Jedynce Polskiego Radia powtarzającą się informację o egzaminie zewnętrznym w gimnazjach. Jednym z zadań egzaminacyjnych z języka polskiego było napisanie rozprawki na temat: „Ciekawość pomaga, czy przeszkadza w życiu”. – Rewelacja!!! Pomyślałem. Zmieniło się wreszcie podejście do egzaminów skoro pytają o takie rzeczy i do tego w formie rozprawki. Słyszałem też wypowiedzi abiturientów wskazujące na wymogi czytania ze zrozumieniem i umiejętności analizy tekstu. Uznaję to za bardzo ważny element nawiązujący do dawnego stylu nauczania języka polskiego i oceny posiadanej wiedzy w tym zakresie. Czytaj dalej

Były święta, czas je podsumować

Pisałem już wielokrotnie o moim rodzinnym i religijnym przeżywaniu świąt i wszystko to można znaleźć w archiwum tego bloga. Ja miałem już wczoraj swoją chwilę wspominek związanych z minionymi świętami. Padał deszcz więc znalazłem czas na sięgniecie do tamtych tekstów. Bardzo różne to były Święta. Od tych przeżywanych jako młody tata w oczekiwaniu na narodziny mojej młodszej córki, która umyśliła sobie przyjść na świat w Wielką Niedzielę i to w czasie Rezurekcji, po te przeżywane w oddaleniu od rodziny w Chicago na „Jackowie”. Powiadają, że: Święta są jak zajazd przy drodze, w którym podróżny może się posilić i odpocząć aby nabrać siły do dalszej wędrówkiCzytaj dalej

Opowieść Wielkanocna – reaktywacja

„Tatul” opowiadał o swoich Świętach Wielkanocnych sprzed 5 lat, a opowiadanie jest jakby świeżutką  relacją z dnia dzisiejszego. Może pogoda troszeczkę bardziej przyjazna. Pojawili się nowi ludzie podtrzymujący tradycję strzelania podczas rezurekcyjnej procesji i nawet bęben (jeden w międzyczasie skradziono) był w obrotach. Nowina się nam przytrafiła. Był nią inauguracyjny i bardzo udany występ bogoryjskiego Chóru. Zapraszam do przeczytania:

Doczekaliśmy się Świąt Wielkanocnych. Przygotowani duchowo  rekolekcjami, jak i uczestnictwem w obrzędach tych najważniejszych  trzech dni poświęconych przypomnieniu Męki Pańskiej, Śmierci, złożenia do grobu doczekaliśmy dnia Zmartwychwstania Pańskiego. Dzisiaj w tłumie wiernych zaśpiewaliśmy podczas Rezurekcji Otrzyjcie już łzy płaczący, żale z serca wyrzućcie.

My z żoną przygotowaliśmy śniadanie świąteczne i już wieczorem nakryliśmy z pomocą Piotrusia stół świąteczny, aby po powrocie z Rezurekcji nie tracić na to czasu, a jedynie serwować dania. Ranek zaskoczył nas brakiem światła. Byliśmy zagubieni i jak to zwykle bywa w takich sytuacjach próżno szukałem latarki lub choćby świec. Zdążyliśmy na kwadrans przed rozpoczęciem, dzięki czemu mieliśmy miejsca siedzące. Ksiądz proboszcz zaskoczył większość zebranych inauguracyjnym wykonaniem odzyskanej linii melodycznej hymnu, granego ongiś przy odsłonięciu obrazu Matki Bożej Bogoryjskiej . Ktoś zachował fragmenty zapisu nutowego tego hymnu i właśnie teraz profesor muzykologii KUL ukończył pracę nad nim, udostępniając jeszcze robocze nagranie. Po ciszy, jaka zapanowała w kościele należy sądzić, że został on bardzo przychylnie przyjęty.

Cytowane przeze mnie przysłowie ludowe „Jaka Palmowa – taka Wielka” nie sprawdziło się, przynajmniej w naszych stronach. Jest zimno, a spory wiaterek jeszcze potęguje odczuwalność tego chłodu. Poszliśmy w procesji tuż za księdzem prowadzonym przez asystę strażaków poprzedzani jeszcze przez orkiestrę i chór parafialny. Bardzo żałowałem, że nie zabrałem aparatu fotograficznego, aby uwiecznić elementy naszej tradycji. Obawy o zanik tradycji strzelania okazały się być na wyrost. Strzelano z petard i to w sposób przypominający poziom strzelania z najlepszych lat. Cały czas procesji towarzyszyło bębnienie w dwa zabytkowe kotły. Mężczyźni grający na tych kotłach zmieniali się często, aby dać ulgę schylonym plecom. Tłum ludzi był tak duży, że zanikała granica początku i końca pochodu. Idąc w procesji postanowiłem podzielić się w kolejnej opowieści wspomnieniem innej procesji rezurekcyjnej sprzed 34 lat.

Wtedy, podobnie jak dzisiaj, żona przygotowywała dom na Święta Wielkanocne, które mieliśmy spędzać razem z rodzeństwem żony i ich rodzinami. Taka była tradycja tego domu. Mimo zaawansowanej ciąży postanowiła nie łamać zwyczaju i podjęła trud przygotowania. Pomagałem jak mogłem. Około północy położyłem się, aby rano wstać na Rezurekcję i jakoś funkcjonować w święta. Zasnąłem tak twardo, że nie słyszałem kiedy i czy w ogóle położyła się żona. Obudziła mnie koło czwartej słowami: – Czesiu, ja już jestem spakowana i muszę iść na Izbę Porodową. Chciałabym, abyś poszedł ze mną. Ubierałem się w pośpiechu. Poszliśmy o świtaniu do owej Izby Porodowej położonej o dwa domy od mojego domu rodzinnego w rynku. Dyżurowała salowa. Zatelefonowała po położną i otrzymałem komunikat od salowej: – Niech pan idzie sobie spokojnie do kościoła. Tu nic pan nie pomoże. Wszystko jest dobrze, bo żona ma dobra linię. Nie wiedziałem co owa linia znaczy. Pełen niepokoju wstąpiłem jeszcze do rodziców, aby powiedzieć im o nowinie. Mama uspokajała mnie i obiecała, że zaraz tam wpadnie, a ja powinienem faktycznie iść do kościoła i pomodlić się o szczęśliwe rozwiązanie zamiast denerwować się pod drzwiami. Poszedłem jak stałem. Było słonecznie, ale chłodno, bo święta przypadały wtedy na dzień 30 marca. Szedłem w procesji całkiem sam i modliłem się jak umiałem. Łzy napływały mi do oczu, wiec patrzyłem często w górę. Uświadomiłem sobie później, że nie dostrzegłem wtedy  nikogo znajomego. Ileż razy po tamtym zdarzenieniu szedłem w procesji? Trudno zliczyć, ale zawsze pamiętam tamten samotny spacer w tłumie. Po Rezurekcji poszedłem prosto do żony. Już się stało, co się stać miało. Miała rację doświadczona Pani Machniakowa oceniając tę linię żony. Matka i córka – „u chłopa zucha, druga też dziewucha” – czuły się dobrze. Żona bacznie obserwowała mnie jak przyjmę drugą córkę. Miarą tego przyjęcia był mój stosunek do dziecka. Oczekiwała, że wezmę ją na ręce i podniosę wysooooko, a ja bałem się brać w ręce taką kruszynę, w godzinę po urodzeniu. Stało się jednak tak jak życzyła sobie żona. Pobyłem z nią jakiś czas i dostałem dyspozycję, aby udać się do domu i wziąć udział w śniadaniu świątecznym u siostry żony, Anny. Tak też się stało. Pamiętam, że trzyletnia Małgosia przechodziła właśnie spastyczne zapalenie oskrzeli, miała gorączkę, suchy kaszel i nic nie chciała jeść. Ona była teraz moją główną troską w tamtym dniu. Punktem zwrotnym tamtego śniadania było pragnienie dziecka, aby napić sie pepsi-coli. Odradzano mi podawanie dziecku takiego napoju po dłuższym okresie głodówki, ale ja ustąpiłem jej prośbie. Parę łyków napoju utrzymało się w żołądeczku, a później powrócił apetyt i upragniona poprawa zdrowia. Po kilku dniach, gdy żona wróciła do domu z Anią, wzbudziła zachwyt zdrowej już Małgosi. Zachwyt trwał do wieczora. Gdy przyszła pora kąpieli dziecka, nie mogła jednak pogodzić się z tym, że Mama jest nie tylko dla niej, bo nowy członek rodziny płaczem przywołuje ją do swojego łóżeczka. Proces zwany uspołecznianiem jedynaka trwał dość długo. Zakończył się sukcesem.

Ania urodzona w Wielką Niedzielę obchodzi swoje urodziny dwukrotnie. Raz 30 marca i drugi raz w każdą Wielka Niedzielę, która jak wiemy jest świętem ruchomym. Aby było ciekawie dodam, że Ania urodziła swoja córeczkę również w niedzielę, 31 sierpnia, który to dzień będzie w naszej parafii Świętem, gdyż jest to dzień Matki Bożej Pocieszenia, a ten tytuł ma Matka Boża Bogoryjska w swym znaku słynącym łaskami i patronująca Bogorii od ponad 400 lat. Wtedy to decydowała się sprawa uznania naszego kościoła za sanktuarium maryjne. Dla nas historia sanktuarium, to historia życia Marysi. I jeszcze jeden szczególik. Ania została matką mając 33 lata – to jak wiemy wiek Chrystusa. Jej dziadek, a mój Ojciec Zimowit zakładając rodzinę, też miał 33 lata. Tak mogą błądzić myśli jakiegoś dziadka, w czasie procesji rezurekcyjnej, w jakimś prowincjonalnym grajdołku.

A życie sobie płynie…

PORA ODEJŚĆ OD STOŁU i  WYJŚĆ NA SPACER!!!

Z palmą, czy bez palmy?

Mamy już święta – powiedziałem do żony, gdy dowiedzieliśmy się, że nasze dzieci i wnusia już w sobotę wieczorem przyjadą, aby z nami świętować to najważniejsze ze świąt

No tak, ale jutro jest niedziela palmowa, a my nie mamy palmy. Może zatelefonuję do Ani, aby po drodze kupiła taką gotową palemkę, co? Wiosna w tym roku tak wcześnie przyszła, że już nie uświadczysz żadnych bazi i innych roślinek nadających się na tę tradycyjną palmę – powiedziała zmartwiona żona.

-No pewnie, że tak. Pora już zaprzestać ciągłych improwizacji z suchatkami, wiechą trzciny lub trawy pampasowej, gałązkami bukszpanu, czy nawet domowej paprotki. Ludzie już od lat mają ciągle te same gotowe palemki i mają spokój, nie muszą po łąkach latać – odpowiedziałem.

Tak też się stało. Córcia kupiła palemkę w Delikatesach Centrum już w samej Bogorii. Żona dołożyła do niej coś zielonego, przewiązała ozdobną wstążeczką i w niedzielę poszliśmy z wnusią do kościoła. Palmę dumnie dzierżyła Marysia. Przyglądaliśmy się wszystkiemu co ludzie przynieśli ze sobą, a zwłaszcza palmie, z która nasz proboszcz prowadził procesję. Większość okazów to masówka różniąca się od siebie długością źdźbeł, rodzajem użytych roślinek, czy kolorem barwnika, w którym te roślinki wykąpano. Takie są dzisiejsze realia. Robiąc zdjęcia najbardziej okazałych palm szczerze podziwiałem tych, którym jak co roku jeszcze się chce robić wielometrowej wysokości konstrukcje palm szczelnie oplecionych zielonymi roślinkami z bukszpanem w roli głównej. Często wykorzystywany jest kwiatostan trzciny, a wszystko przyozdabia sztucznym z konieczności kwiatami. Niby tradycja, to rzecz święta, a więc palma musi być i jest. Gdzie tamte czasy, kiedy wierzono, że połykanie bazi zapobiega bólom gardła i głowy, a krzyżyki uplecione z palmowych gałązek, wetknięte w ziemię zapewniają to, żeby zboża ładnie rosły, a ziemniaki omijała zaraza oraz broniły pola przed gradobiciem i piorunami? Teraz palemka postoi sobie przez święta jako stroik, a później szczelnie zawinięta dla ochrony przed kurzem i wyblaknięciem poleży sobie do przyszłego roku, aby powtórzyć utrwalony ceremoniał. Trzeba być praktycznym nieprawdaż?

Oczywiście, że generalizowanie jest złym nawykiem i to w odniesieniu do wszelkich dziedzin życia. Wystarczy popatrzeć na przekazy telewizyjne, czy dokumentację zdjęciową stron parafialnych, muzealnych, czy domów kultury aby docenić znaczenie wszelkich warsztatów, konkursów na palmę, pisankę, ozdobę, dzięki którym ten rodzaj sztuki znajduje kontynuatorów i ma się całkiem dobrze.

Tak więc każdy działa według potrzeb i (chyba) możliwości.

Piekę ludziom chleby

Wiosna wypędziła mnie z domu do ogrodu, w którym trzeba było wykonać trochę nie cierpiących zwłoki prac. Ponieważ jednak w plecach łupie, w barku boli, a kark dziwnie ogranicza mi ruchy głową, zwłaszcza w lewą stronę, to postanowiłem skorzystać z pomocy znajomego …piekarza, który w dodatku piętnaście lat temu był moim uczniem. Piekarz w ogrodzie? Ano tak. Gdy się pracuje za pensję nieco tylko przekraczającą płacę minimalną, a ma się na utrzymaniu rodzinę, to trzeba dorobić chwytając się za to, co jest do zrobienia, prawda? Ja to dobrze rozumiem i zawsze z podziwem i uznaniem podchodzę do takich, którym się chce, i którzy w dodatku nie narzekają na los. Czytaj dalej

1 kwietnia … to także święto ptaków

Dzisiaj – wiadomo, nikt nie mówi niczego ważnego i poważnego, bo i tak narażony będzie na podejrzenie, że to kawał. Ludzie robią sobie różne żarty wkalkulowując w zabawę konieczność zamieszczania jutro jakiegoś sprostowania i podziękowania za wspólną zabawę. Ciekawe jak sprostują informację o tym, że straż miejska w moim Staszowie przesiada się na konie. Pewnie i tak nikt nie uwierzył.  Czytaj dalej