Emigracyjne wspomnienia świąteczne

Dzisiaj, gdy ponad 2 miliony naszych rodaków przebywa poza granicami kraju, to już niemal wszyscy znamy klimaty emigracyjnego życia. Bywa, że jest im tam bardzo trudno, zwłaszcza w porze takich świąt jak te, które przed nami. Nie łatwo przeżyć rozstanie również i tym, którzy pozostali w domach, ale chyba nie ma potrzeby prowadzić sporów o to, komu trudniej. Wystarczy postarać się o zrozumienie przemyśleń każdego, który zechce się otworzyć, aby opowiedzieć co przeżył. Ja przeżyłem sporo i napatrzyłem się jeszcze więcej, może dlatego mimo upływu tylu lat wciąż wracam do tamtych czasów? Dzisiaj znowu sięgam do archiwum, aby przypomnieć opowieść o swoich przeżyciach z historią kolędy „Cicha noc” w tle. Przy czytaniu zapraszam do wysłuchania tej jednej z najpiękniejszych kolęd o tytule Stille Nacht, heilige Nacht – Cicha noc, święta noc” w wersji oryginalnej, czyli niemieckojęzycznej i w wykonaniu Mireille Mathieu. Powstała bowiem w Austrii i w tym języku zachwyciła najpierw miejscowych słuchaczy, a później cały świat. LINK Przed paru dniami natrafiłem na blog „Mirka” LINK w którym zamieścił  tekst przywołujący historię powstania tej kolędy. Oto treść opowieści Mirka:
Mamy w skarbcu naszej narodowej kultury i pobożności wiele wspaniałych kolęd i pastorałek, którymi szczycimy się przed światem. Jest wśród tych naszych jedna obca, pochodząca z Austrii. Mowa tu o kolędzie „Stille Nacht, heilige Nacht – Cicha noc, święta noc”, która do Polski trafiła niedługo po jej narodzinach. Dziś przetłumaczona na ponad 60 języków, zadziwia pięknem słów i melodią. Warto poznać jej historię. W Austrii, wysoko w Alpach, leży niewielka miejscowość Obendorf. Było to w wigilijny dzień 1818 roku. Zima wspaniałą kołdrą śniegu pokryła góry i doliny oraz przycupnięte na górskich stokach wiejskie chaty, w których trwały przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Miejscowy wikariusz pastor ks. Józef Mohr też przygotowywał się do wygłoszenia kazania na Pasterce. Nagle ktoś gwałtownie zapukał do drzwi plebanii. Weszła uboga wieśniaczka, opatulona grubą wełnianą chustą, mówiąc, iż uboga żona węglarza urodziła dziecko i prosi kapłana do siebie, bo nie czuje się najlepiej, a chciałaby ochrzcić maleństwo i samej pojednać się z Bogiem przed śmiercią. Zabrał ksiądz Mohr wiatyk z kościoła, ubrał się i poszedł wraz z kobietą daleko na skraj wsi, gdzie zamieszkiwali węglarze – wypalający drewno na węgiel drzewny, wówczas bardzo popularne paliwo. Wszedł kapłan do ubogiej izby, w której ujrzał na prostym łożu, uśmiechniętą matkę tulącą do siebie śpiącą dziecinę. Odczuł wtedy dziwne wzruszenie, patrząc na tę scenę jakby żywcem wyjętą z kart Ewangelii. Przed oczami pojawił się obraz z Betlejem – Narodzenie Chrystusa. Tam było podobnie; też ubóstwo, a jednocześnie ogromna uśmiechnięta miłość Maryi. Powiła swego Syna Jezusa, by zbawił świat. Wszystko to stanęło w jednej chwili przed oczyma kapłana, cała prawda życia ludzi prostych i ubogich lecz kochających się nawzajem. Ochrzcił kapłan niemowlę, posilił Eucharystią matkę, pobłogosławił wszystkich domowników i już przy zapadającym zmroku wracał w dolinę Obendorfu. Jednak scena z domu węglarza stawała mu wciąż przed oczami. Chciał ją zatrzymać, jej piękno utrwalić na zawsze, a że miał zdolności literackie, zaraz po Pasterce usiadł przy stole i zaczął pisać wiersz o cudzie betlejemskiej nocy. Prosty, a jakże wzruszający wiersz kapłana – poety, zobaczył następnego dnia tamtejszy organista i nauczyciel śpiewu w szkole, Franz Xawer Gruber. Urzeczony utworem zaraz ułożył do niego melodię i jeszcze tego samego dnia zaczął śpiewać nową pieśń w kościele. Wszystkim podobał się nowy utwór księdza i organisty. Zapewne pieśń ta pozostałaby w samym Obendorfie, gdyby drogę do sławy nie utorował jej zwykły przypadek. Mała mysz kościelna, a może kilka, z braku innego pożywienia, dobrały się do skórzanego miecha w którym sprężano powietrze by dmuchało w piszczałki organów. Poproszono więc do naprawy organów znanego w całej okolicy organmistrza, Karola Maurachera. Gdy naprawił organy, poprosił organistę Grubera o ich wypróbowanie. Ten zaczął wygrywać różne melodie, by w końcu wykonać melodię „Cichej nocy”. Organmistrz, zachwycony utworem, poprosił o słowa. Przepisał je wraz z nutami i zabrał ze sobą w dolinę Zillenralu w Tyrolu, gdzie mieszkał. Tam zaczął uczyć miejscowe dzieci i dorosłych „Pieśni z nieba”, jak ją wówczas zwano. Szybko stała się bardzo popularna…
Zainteresowanych historią tej pięknej pieśni odsyłam do tekstu w cytowanym blogu, a jeszcze lepiej do bardzo obszernego materiału dostępnego w Internecie pod hasłem : Historia kolędy Cicha Noc. Dla mnie istotna jest ta część opowieści, którą zacytowałem wyżej, jako że do niej chciałem nawiązać. Na blogu @Mirka zamieściłem następujący komentarz:
Piękna opowieść, jak sama kolęda. Zdarzyło mi się kiedyś przebywać samotnie przez ponad dwa lata w Chicago, gdzie dwukrotnie przeżywałem Święta Bożego Narodzenia w oddaleniu od bliskich. W tym czasie w jednej z miejscowych gazet polonijnych przeczytałem tę historię w wersji znacznie zmienionej, ale nie mniej wzruszającej. Główne fakty były takie same. Austria, biedny pasterz żyjący z żoną w biednym domu, w górach, zamieć i spodziewane narodziny dzieciątka. Pasterz idzie w ciemną noc do miasteczka, aby sprowadzić lekarza. Wracają, otwierają drzwi i widzą… Gdy natrafiłem na tę historię, to ryczałem jak bóbr. Żałuję, że nie zachowałem tej gazety. Dzisiaj, gdy trafiłem na tę piękną opowieść, to odżyły we mnie dawne wspomnienia. Dziękuję. Jeśli można to chętnie zamieszczę tę opowieść na swoim blogu w porze śpiewania kolęd. Pozdrawiam.
Mirek nie miał nic przeciwko temu. Zamieściłem więc jego opowieść na Facebooku i na Nasza-klasa, a teraz staram się poszerzyć krąg wtajemniczonych tu na blogu licząc na to, że opowieść powędruje dzięki temu dalej, aby budować nastrój świąteczny przy naszych stołach.
Skąd takie poruszenie historią tej właśnie kolędy? Sam się nad tym wielokrotnie zastanawiałem, szczególnie wtedy, gdy w czasie śpiewania kolęd próbowałem opowiedzieć swoim bliskim o tym, czym były dla mnie Święta Bożego Narodzenia przeżywane na emigracji, z dala od rodziny. Jak łatwo zgadnąć kończyło się to zwykle jedynie na próbach przekazania tamtych, szczególnych dla mnie wspomnień, bo nigdy nie udało mi się zainteresować kogoś moimi przeżyciami. To, co ja wtedy czułem może zrozumieć jedynie ktoś, kto był w takiej samej sytuacji i do tego cechuje się podobnym typem wrażliwości.
Były to lata osiemdziesiąte. Łączność z rodziną zapewniały tylko listy, a te dość długo przemierzały ten ogromny dystans jaki nas dzielił. Biorąc pod uwagę zwyczajowy obieg korespondencji przebiegający według schematu: list – odpowiedź – list, to dystans czasowy pomiędzy listami wynosił dwa, trzy tygodnie. Nic więc dziwnego, że my, żyjący w rozłące tęskniliśmy za kolejnym przybliżeniem spraw z jakimi borykają się nasze rodziny. Do tego ta przedświąteczna atmosfera wywołana dekoracjami, kolędami rozbrzmiewającymi w sklepach oraz we wszystkich polskojęzycznych audycjach radiowych na przemian ze wspomnieniami świąt przeżytych na emigracji wywoływała wielką nostalgię. Można było ją utopić w alkoholu, albo tworząc namiastkę domów rodzinnych, podejmować próbę przeżywania świąt na domowy sposób z ludźmi nieraz przypadkowo zamieszkującymi wspólnie wynajęte mieszkanie.
Jakie to były święta?

– Na to pytanie najlepszej odpowiedzi może dostarczyć opis przeżytej w tamtym czasie mojej wigilii. Przygotowaliśmy ją wspólnie ze współmieszkańcami, na wzór naszych polskich wigilii. Ponieważ dla mnie zawsze obok wieczerzy wigilijnej obowiązkowym elementem Świąt Bożego Narodzenia była Pasterka, to i wtedy planowałem dochowanie tradycji w tym zakresie. Niestety, po skończonej wieczerzy okazało, że z kilku osób zasiadających przy wspólnym stole jedynie ja miałem takie pomysły. Nikomu nie chciało się przez ponad pół godziny iść pieszo do kościoła, zwłaszcza że na dworze panował duży mróz, a towarzyszący mu wiatr potęgował jego działanie. Gdy samotnie i z wielkim trudem przemierzałem drogę do kościoła, to nasuwało mi się skojarzenie z tymi ludźmi w Alpach, którzy nie bacząc na pogodę szli ciemną nocą do chaty w górach… gdzie przyszło na świat dziecię.
Gdy dotarłem na miejsce i wszedłem do wypełnionego po brzegi kościoła, a dzisiaj już Bazyliki Św. Jacka w Chicago i poczułem ciepło pochodzące nie tylko z grzejników, ale i z serc tych ludzi, to miałem kolejne skojarzenie związane z przeżyciami tamtych ludzi wchodzących do… ubogiej izby, w której ujrzeli na prostym łożu, uśmiechniętą matkę tulącą do siebie śpiącą dziecinę. Przed oczami pojawił się obraz z Betlejem – Narodzenie Chrystusa. Tam było podobnie,  też ubogo, ale jednocześnie była tam ogromna uśmiechnięta miłość.
Pasterka była przepiękna, jako że mnie, mieszkańca centralnej Polski zachwycały śpiewane tam przez ok. 2 tysiące ludzi nieco odmienne kolędy wywodzące się tak jak tamci ludzie z różnych stron Polski.
Powrót był jeszcze bardziej przykry, jako że wypadało mi iść pod wiatr, który niemal parzył w twarz i utrudniał oddychanie. Gdy wreszcie dotarłem do domu, to zastałem tam sielski widoczek: Rozświetlone mieszkanie, a w nim twardo śpiący współmieszkańcy, którzy „oglądali” jeszcze trwającą transmisję pasterki odprawianej przez Jana Pawła II wprost z Watykanu.
Ta scenka pochodząca z ciepłego i bezpiecznego miejsca, które uśpiło czuwających kolegów też kojarzyła mi się z cytowanymi tu opisami pochodzącymi  z Alp Austriackich.
Poszukując w Internecie prawdziwej historii cytowanej kolędy natknąłem się na wiersz biskupa Zawistowskiego, który jest także poetą. Oto ten piękny wiersz.
Patrz!
Bóg narodził się w ciszy.
Swoim cichym płaczem
nie naruszył niczyjego spokoju.
Takie narodziny oglądał Franz Gruber
w ubogiej chatynce
gdzie kwiliło dziecię.
I tak powstała kolęda, którą śpiewa
cały świat.
Miej kiedyś taką spokojną noc.
Będziesz tylko Ty i Pan wielkiego majestatu
co przyniósł odkupienie win.
Przeżyłeś to kiedy?

Dużo ciepła życzę Państwu na nadchodzący czas niezwykle dla nas ważnych Świąt Bożego Narodzenia. Choćby skromniej, ale  razem…

18 uwag do wpisu “Emigracyjne wspomnienia świąteczne

  1. ~Brzoza pisze:

    Milo u Pana I rodzinnie- jak zawsze. Zjawie sie wkrotce z moja przedwigilijna opowiescia, bo przeciez mieszkam za granica od bardzo dawna a temat ten jest mi bardzo bliski. Poki co – ogladalam bardzo piekne Jaselka. Zycze spokojnych, dobrych dni. Z zyczeniami jeszcze zawitam 🙂

    Polubienie

  2. ~KrystynaH pisze:

    Właśnie przeczytałam blog i jestem wzruszona wigilijną opowieścią.To już moje dwudzieste siódme święta w Chicago,a trzydzieste drugie poza Ojczyzną, ale nie samotne.Zawsze z rodziną i przyjaciółmi.Nigdy nie przeżyłam samotnej wigilii,miałam szczęście.

    Polubienie

  3. ~Brzoza pisze:

    No I nastal ten dzien … Bylo malzenstwo. Bezdzietne. Bez znajomych I przyjaciol, z ktorymi mogliby spedzic Swieta. Maz nie wyrazal zgody, aby ktokolwiek ich odwiedzal a oni takze nie byli nigdzie zapraszani. No I Swieta kazdego roku byly takie same- piekne, strojne, bogate, a oni sami jedli wigilijne potrawy w wielkiej ciszy przerywanej tylko koledami. No i niby bylo wszystko w porzadku, tylko jakos czegos im brakowalo … Ludzi ? Po latach maz na tyle zajal sie tylko swoim zyciem, ze z malzenstwa zostaly wspomnienia, kilka kolorowych ozdob na choinke I niesamowita wiara w normalnosc, ze jeszcze kiedys bedzie pieknie. Pojawil sie maz numer dwa a wraz z nim dzieci, dla ktorych Swieta byly czasem wielkiego oczekiwania. To dla nich tatus przebieral sie za Mikolaja, mama robila 12 tradycyjnych potraw a smiech I gwar goscily przez cale Swieta. Oczywiscie mozna bylo przyjmowac gosci, samemu do nich jezdzic, odwiedzac sie I zyc pelnia towarzyskiego zycia. Wigilie wygladaly teraz inaczej, a oni sami mieli to, czego im zawsze brakowalo- ludzi. Dzieci urosly, maz numer 2 znudzil sie codziennoscia, nie odpowiadaly mu ani Swieta, ani znajomi, ktorych kiedys lubil. Zapragnal zyc po swojemu, bez ograniczen I „opowiadania sie ” innym. Tak wiec w domu zapanowaly ciche przedswiateczne dni, a z dawnych Swiat znowoz zostaly tylko wspomnienia. Tym razem matka- zrobila w cichym domu, cicha Wigilie ( potraw nadal bylo 12 ), zaprosila meza do stolu, zawolala dzieci I nadal im czegos brakowalo … Maz nie zgodzil sie z nimi nigdzie jechac, dlatego ( zaproszona wczesniej do znajomych rodzina) zabrala przygotowane ciasta, oplatki I wyruszyla w podroz. I znowoz bylo wesolo, gwarnie, a dzieci jak kazdego roku przekrzykiwaly sie wzajemnie. Mieli to- czego im brakowalo. Ludzi.
    Mam kolezanke, ktora jest samotna I nie chce nigdzie na Swieta jechac. Woli przeplakac sama w domu- rozmawiac z „Polska” przez Skype’a, niz jak sama mowi ” widziec cale rozbawione w tym dniu rodziny”. Nie daje sie zaprosic. Cos jej jednak bedzie brakowalo … ludzi ?
    W tym szczegolnym Dniu – zycze Panu, Panskiej zonie I calej Waszej rodzinie- Swiat spedzonych w atmosferze milosci, przyjazni I zrozumienia. Niech zadne ciche chwile nie zakloca Waszego Swieta, a Wy sami badzcie szczesliwi. „Cicha noc, swieta noc ,,,”- niech brzmi najpiekniej jak tylko moze.

    Polubienie

  4. Twój komentarz przybliża nam przeróżne sposoby przeżywania świąt. Wszyscy mamy swoje indywidualne potrzeby w tym zakresie . Bywa tez tak, że na przestrzeni życia los, albo i partner narzuca nam nawet bardzo odległe od naszych upodobań scenariusze. Cóż na to począć?
    Na wszystko powinniśmy być przygotowani, prawda? Każdy ze sposobów można zaakceptować, a nawet uznać za swój i nie czuć się pokrzywdzonym.
    Dziękujemy z żoną za piękne życzenia i wzajemnie życzymy pięknie zorganizowanych i przeżytych według własnych upodobań świąt.
    Mamy do zaśpiewania wspólną kolędę. Cicha noc, święta noc, pokój ludziom niesie wszem…A wiec i nam, prawda?

    Polubienie

  5. Sam nigdy nie zaznałem tego losu tułaczego (szczęśliwie dla mnie), ale właśnie w tym roku bliska mi osoba wylądowała na święta gdzieś daleko od domu. Freelancer, to przepiękne słowo (tłumaczy się to, jako wolny strzelec, a dosłownie to wręcz wolny ułan – a więc jeszcze piękniej), ale przecież dla ludzi, którzy nie są przedstawicielami wolnego zawodu, oznacza nic innego, jak bezrobotny. Osoba bez pracy z dala od domu w czasie świąt… Szukałem jej na zdjęciach z wigilii organizowanej przez Oxford Polish Association (bo tam właśnie jest), ale zabrakło jej sił, by chociaż tam się pojawić…

    Polubienie

    • tatul pisze:

      Moje pierwsze święta w USA, to czas bez pracy i życie na kredyt zaciągany u znajomych, którzy mnie przygarnęli.Wyjechałem pod koniec października, a więc już wystarczająco długo szukałem, aby poznać uroki statusu bezrobotnego. Wigilię i pierwszy dzień świąteczny spędziłem ze znajomymi, a w drugim dniu , którego tam się nie świętuje trafiła mi się „fucha” . Praca przy drobnym remoncie mieszkania rodziny portorykańskiej. Na zewnątrz była temperatura – 30 stopni Celsjusza, a wewnątrz chyba + 30 stopni, a ja mokry od potu wnosiłem z drugim nieszczęśnikiem płyty kartonowo – gipsowe na piętro. Myślałem ze dostanę zapalenia płuc, bo wdychane powietrze aż zatykało oddech. Na szczęście nic mi się nie stało. Takimi fuchami dotrwałem do marca a później już miałem stałą pracę, aż do jej utraty. Wśród Polaków powtarzane było popularne zawołanie: „Ameryka, piękny kraj, jak masz pracę, to jest raj… Jak jej nie masz, to zdychaj”.
      Człowiek może dużo przetrzymać i wiele się nauczyć. Emigracja to jest dobra nauka…oby tylko nie pójść na skróty.
      Pozdrawiam

      Polubienie

  6. ~Antoni Relski pisze:

    Ta emigracyjna tęsknota za świętami przypomina mi spacer w góry.
    Targasz się na szczyt by spojrzeć w tamtej perspektywy na doliny i powiedzieć- Spójrz jak tam w dole pięknie.
    Pozdrawiam życząc Wesołych Świąt

    Polubienie

    • tatul pisze:

      Antoni, przypomniałeś mi sentencję A. Kumora:
      „Każdy z nas ma coś z alpinisty, który zachwyca się górami, gdy jest na dole i dolinami, gdy jest w górach”.
      Jeśli to jest prawdą, to chyba nie ma o co kopii kruszyć, prawda?
      Za życzenia serdecznie dziękuje i odwzajemniam się równie goracymi

      Polubienie

  7. Witaj; pojawiłam się tutaj aby złożyć Tobie i Twym Czytelnikom świąteczne życzenia; BŁOGOSŁAWIONYCH ŚWIĄT;
    a przy okazji przeczytałam notke; historię kolędy Cicha noc…opowiedział nam kiedyś w kościele nasz kapłan, lecz szczegółowo nie zapamiętałam, dlatego pozwoliłam sobie przenieść ją na swój blog aby spopularyzować ją; czy masz coś przeciw skopiowaniu tej historii? pozdrawiam

    Polubienie

    • Basiu, bardzo dziękuję za popularyzację historii powstania i marszu przez cały świat tej przepięknej kolędy. To własnie dzisiaj jest ku temu najlepsze sposobność.
      Dziękuję za życzenia i odwzajemniam się równie serdecznymi życzeniami Radosnych Świat przeżywanych wciąż od nowa z dziecięcą nadzieją na lepsze jutro dla nas, dla naszych rodzin, dla naszej Ojczyzny i Świata

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.