Wczoraj wybrałem się wreszcie do lekarzy, aby jeszcze w czasie ferii posprawdzać to i owo, bo…kijem tego, kto nie dba swego ! – jak głosi mądrość ludowa.
Wszyscy znamy rzeczywistość panującą w przychodniach lekarskich. Trzeba mieć zdrowie i wolny czas, aby chorować. Zapis na wizytę u specjalisty przyszło mi realizować po tygodniowym oczekiwaniu. Do przychodni dotarłem wkrótce po jej otwarciu, ale mimo tego, gdy po dwóch godzinach wywieszono listę pacjentów na ten dzień znalazłem na niej swoje nazwisko dopiero na 25 miejscu. Ponieważ zanosiło się na kilka godzin oczekiwania rozgościłem się na dobre w zajmowanym przy kaloryferze kąciku i sięgnąłem po kupioną w szpitalnym kiosku Politykę. Postanowiłem nie traktować czasu oczekiwania jako zmarnowany i dlatego zabrałem się do czytania i obserwacji tego, co wokół się dzieje.
Obszerna poczekalnia znajdująca się na skrzyżowaniu trzech długich korytarzy prowadzących do różnych poradni wyglądała z rana jak skrzyżowanie ulic w mieście. Pacjenci doprowadzani przez krewnych lub samotnie pokonujący po jednym stopniu nieprzyjazne im schody mieszali się z ubranymi na biało pielęgniarkami, odbierającymi w tym czasie pozostawione na noc w sterylizatorni pojemniki ze sprzętem. Od czasu do czasu ktoś dosiadał się do już siedzących na ławkach, tak jak ja pacjentów lub wychodził po załatwieniu swoich spraw. Chyba każdy z nas zna te klimaty różnych poczekalni, bo trudno przeżyć życie nie poświęcając iluś tam godzin na oczekiwanie w różnych poczekalniach. Ja poczyniłem następujące obserwacje.
Oto naprzeciw mnie zasiedli starsi państwo. On, na oko 80 -latek, starannie ubrany, dystyngowany pan z laseczką i ona, młodsza od niego o jakieś 10 – 15 lat kobieta. Na pierwszy rzut oka wyglądali na małżeństwo, jednak po dłuższej obserwacji nienaturalne wydało mi się to, że prawie w ogóle nie rozmawiali ze sobą. Widoczne natomiast było kto kim się opiekuje. To ona wybrała miejsce naprzeciw gabinetu, ona sprawdzała listę, ona pomogła mu zdjąć kożuch i odniosła go do szatni, a później gdy odczuwał chłód przyniosła mu go z powrotem i narzuciła luźno na ramiona. Po wizycie pomogła mu założyć ten kożuch i wyprowadziła go na zewnątrz. To nie mogła być żona. To musiała być opiekunka tego pana. Pomyślałem, że doczekaliśmy czasów gdy można dorobić opiekując się ludźmi starszymi bez wyjeżdżania w tym celu do USA, czy jak teraz się to robi – do krajów UE.
Tuż obok mnie przysiedli zupełnie inni ludzie. On, staruszek o bardzo zaawansowanym już stopniu niedołężności przyprowadzony został przez 35 – 40 letnią córkę. Ona bardzo troskliwie podtrzymująca go podczas pokonywania schodów i w drodze do ławki załatwia wszystko co trzeba i bez przerwy rozmawia z ojcem informując go co, jak i kiedy nastąpi. Nawet gdy wychodzi na chwilę do toalety to informuje go dokąd i po co tam idzie. Widać ciepły stosunek córki do ojca i troskę o jego dobre samopoczucie.
Po ich odejściu na ich miejsce sadowi się zażywna babcia, którą przywiózł do przychodni 20 letni wnuczek. Starsza pani dowiadując się, że właśnie przed chwilą była wyczytywana bardzo żałuje, że jej wtedy nie było. Wnuczek chodzący nerwowo z rękami w kieszeniach uspokaja ją słowami:
– siądź se i poczekoj. Jak cie czytali, to teraz jak wyjdzie ten, co weszedł na twoje miejsce, to ty zaroz wejdziesz.
Babcia usiadła, ale widoczne było, że się niepokoi czy tak się stanie jak mówi wnuczek. Stało się tak jak przewidywali i wkrótce była już po wizycie.
Miejsce obok zaleli teraz panowie prowadzący rozmowę o sprawach zawodowych. Dowiedziałem się przy okazji, że lokalnie produkowana masa bitumiczna nadaje się wyłącznie na drogi lokalne i powiatowe. Na drogi wojewódzkie już się nie nadaje, głównie z powodu braku w tym terenie odpowiedniego kruszywa, bo skały wapienne są zbyt miękkie do budowy dobrej nawierzchni dróg. Prawda, że wzbogacająca to wiedza i oświetlająca wystarczająco jasno przyczynę marnej jakości naszych asfaltówek?
Czas mijał leniwie aż i ja doczekałem się swojej wizyty i to dużo wcześniej niż oczekiwałem, gdyż z powodu siarczystych mrozów sporo ludzi nie dojechało na wyznaczoną dla nich godzinę. Dzięki tej oszczędności czasu zdążyłem jeszcze zarejestrować się do lekarza rodzinnego. Tu byłem już tylko czwarty w kolejce. Czekając miałem okazję przeglądnąć ulotki leżące na stoliku i …a jakże – również porozmawiać. Na poczekalnię weszły dwie młode kobiety – niedawne absolwentki mojej szkoły Ania i Kasia. To Kasia podwiozła Anię z córeczką do lekarza pediatry. Gdy weszły do gabinetu zagadnąłem siedzącą obok Kasię.
– Piękną córę ma Ania. A jaka jest podobna do mamy. Jak się jej układa? A co u ciebie, Kasiu?
– Oj proszę pana. Ance dobrze się układa. Ma kochającego męża, który troszczy się o nią, o dom i dziecko… A ja już jestem po rozwodzie…
– Co, tak szybko się rozstaliście? Przecież dopiero co wychodziłaś za mąż?
– No bo po co miałam zwlekać, jak on znikał na całe tygodnie, nie pracował i nic nie przynosił do domu? Do tego pił i
zadawał się z innymi kobietami. Ciężko mi było i to bardzo, ale nie załamałam się. Mama była wtedy za granicą żeby zarobić, a ja sama z dzieckiem. Nie mogłam iść do pracy żeby zarobić na bieżące potrzeby swoje i dziecka. Ciężko mi było, ale wytrzymałam. Nic nie dał na utrzymanie dziecka i do dzisiaj, chociaż przychodzi raz w tygodniu zobaczyć się z dzieckiem, to jeszcze niczego dziecku nie przyniósł. Dostaję alimenty od państwa, a od niego ani grosza.
– To co, nie poznałaś się na nim przed ślubem?
– No widzi pan, cztery lata go znałam, ale zawiódł mnie na całej linii. Jeszcze i jego miałam utrzymywać?
– A dziecko twoje ile ma miesięcy, spytałem?
– Jest taka, jak dziewczynka Anki – 17 miesięcy. Jest fajna i dobrze się chowa. Teraz mam już lepiej, bo mama wróciła i zajmuje się dzieckiem, a ja mogłam iść do pracy. Trochę zarobię i jakoś będzie.
– Dużo zarabiasz?
– Jeszcze nie wiem, bo dopiero od 10-tego rozpoczęłam i jeszcze nie miałam wypłaty…
Anka wyszła od lekarza wyraźnie uśmiechnięta. Dziecko też było radosne. Ubierała go szybko, bo Kasia musi ją odwieźć i zdążyć do pracy.
Zapytała tylko w biegu.
– Co tam u pana? Czy jeszcze pan pracuje w szkole? A inni nauczyciele są ci sami?
Prawda, że jak na jedno popołudnie spędzone w poczekalniach to nie mogę narzekać na nudę i brak wrażeń?
Dzisiaj rano w Onet.pl w kąciku Waszym zdaniem znalazłem polecany tekst z jednego z blogów: Babcia nie jest już potrzebna. Zajrzałem do tekstu i stwierdziłem, że niemal dosłownie takie same problemy podnosiłem i ja pisząc kiedyś na tym blogu o smutnym losie staruszków oddawanych do domów opieki dlatego, że zabrakło dla nich miejsca i chyba jeszcze bardziej serca w ich domach rodzinnych. Zupełnie podobne były też komentarze pisane przez ludzi nie wyobrażających sobie pozbycia się z domu mamy, czy taty dlatego, że stali się starzy i niedołężni. Natomiast ci, którzy wybrali takie rozwiązanie bronili swoich decyzji tym, że nie mają warunków by opiekować się staruszkami bo…muszą przecież pracować. Przecież w domach starców mają dobre warunki i fachową opiekę – argumentowali.
Bezpośrednio pod wstępniakiem dotyczącym staruszków umieszczono następny: Alimenciarze śmieją się wszystkim w twarz – dług „niedzielnemu tatusiowi” rośnie – za jakiś czas napisze on, że jest biedny, bez pracy, a miłosierne państwo mu go umorzy…
Zajrzałem do polecanego tekstu, z którego wynikało, że problem dotyczy ok. 300 tys. matek żyjących z funduszu alimentacyjnego zamiast na koszt niedzielnych tatusiów, którym państwo nie potrafi się dobrać do skóry.
Porównajcie proszę moje opisane wyżej obserwacje z poczekalni z polecanymi dzisiaj pod rozwagę i pod dyskusję ogromnie ważnymi problemami społecznymi, które rzutują na jakość życia ludzi starych jak i tych najmłodszych – małych dzieci będących ofiarami nierozważnych decyzji ich rodziców – często również będących jeszcze dziećmi.
To kawał życia, prawda? Zastanawiam się, czy koniecznie trzeba czytać prasę, czy też przeglądać fora internetowe, aby dowiedzieć się czegoś o tych problemach? Czy nie wystarczy w tym celu wykorzystać posiedzeń w poczekalniach, gdzie można zobaczyć to i owo oraz pogadać z ludźmi?