Nauczyciel się uczy

Wspomniałem już kiedyś o prowadzeniu zajęć poświęconych nauce zasad udzielania pierwszej pomocy przedlekarskiej. Wspominałem również, jakie problemy muszę pokonywać, aby nadrobić zaległości w nauce biologii, potrzebne do objaśnienia zagadnień z zakresu fizjologii poszczególnych organów i układów organizmu ludzkiego.Uważam, że skoro uczymy się ratować życie ludzkie, to musimy rozumieć, dlaczego jest ono zagrożone z chwilą ustania oddechu, czy krążenia, i co w istocie robimy, aby odwrócić zły los. Uczniowie słuchają z uwagą. Nie mam żadnych problemów z utrzymaniem porządku i dyscypliny. Podchodzą kolejno do fantomów i zgodnie z ustalonym algorytmem postępowania w takich razach, odgrywają rolę ratownika odczyniając rytualne zabiegi mające na celu uratowanie życia człowieka. Po wykonaniu ustalonej z góry liczby cykli masażu serca i sztucznego oddychania, z uwzględnieniem prawidłowego tempa i siły oddziaływania, wykonują markowane badanie systemowe dla wykluczenia innych, mniej groźnych urazów. Układają później poszkodowanego w pozycji bezpiecznej, okrywają i rozmawiając z nim oczekują na przyjazd wezwanej poprawnie karetki. I tak, jeden po drugim, przez wiele kolejnych lekcji powtarza się ta sama procedura. Jedni robią to lepiej, inni gorzej. Mieszczą się w wyznaczonych kryteriach poprawności, lub nieznacznie od nich odbiegają. Są na ogół rozluźnieni i sprawni w swoim działaniu mimo, że tylko raz trenowali. Ja siedzę pomiędzy nimi jak sędzia. Wstawiam im punkciki za poszczególne czynności w odpowiednie tabele i obserwuję, słucham, komentuję chwaląc lub zwracając uwagę na jakieś niedociągnięcia.

   Dla mnie jest to istotna odmiana warunków, na jakich się dotychczas spotykaliśmy. Zniknęła na ten czas bariera – biurko nauczyciela. Nie przemawiam ex cathedra do uczniów siedzących w ławkach. Jestem pomiędzy nimi. Przyglądamy się sobie. Ja widzę szczegóły ich urody (niemal same dziewczyny) często rozmyślnie eksponowane, i te skrywane starannie pod grubą warstwą pudru, przejściowe defekty dziewczęcej urody. Jedne dziewczyny są wyraźnie skrępowane i gubią się. Dłonie zbyt wcześnie wciśnięte w lateksowe rękawiczki pocą się niemiłosiernie. Inne, pewne swoich atutów swobodnie i prawie po aktorsku odgrywają swoje role. Dostrzegam teraz kto kogo lubi, a kogo fizycznie wręcz nie znosi. Widzę kątem oka, jak jednym się pomaga, przypominając jakimś nieznacznym gestem zapomnianą kolejność czynności ratowniczych i jak milcząco, a nawet z uśmieszkami kwituje się potknięcia tych, których się nie lubi. Te lubiane, dziwnym trafem mają niemal idealny czas wykonywania przewidzianych 2 cykli ratowniczych. Niech tam. Obserwuję relacje pomiędzy uczniami i uczę się dostrzegać przyczyny tych sympatii i antypatii. Udało nam się zakończyć te ćwiczenia przed semestrem, dzięki czemu ocena z RKO – a w przewadze są to piątki, bardzo przydaje się do klasyfikacji semestralnej. Podnosi to znacznie oceny z przedmiotu. Wszyscy są zadowoleni. Ja, bo czegoś wymiernego ich nauczyłem; a oni, bo doświadczyli swoistej przygody. Oswoili lęk i obawy przed wejściem w taką sytuację, gdyby się im przytrafiła w realu – jak to określają. Każdy uczeń był wielokrotnie świadkiem kolejnych występów swoich kolegów i wreszcie sam wykonał cały proceder ratując życie… fantomowi. Czy sprawdzą się, gdy życie postawi ich w prawdziwej już sytuacji? Czy przypomną sobie wtedy, krok po kroku, co trzeba zrobić, aby uratować życie człowieka? Ja wierzę, że tak!!!

   Dla pewności, już po tych zaliczeniach wróciłem do tematu, aby uzupełnić braki wiedzy z fizjologii. Aby wyuczone manualnie czynności ratownicze podbudować o potrzebne wiadomości, objaśniałem w każdej klasie sens i cel każdej czynności, kładąc nacisk na potrzebę zachowania takiej, a nie innej kolejności zabiegów. Przy omawianiu objawów śmierci klinicznej i biologicznej otrzymałem nieoczekiwaną propozycję. Jedna z uczennic ma w swoim telefonie komórkowym film sekcja zwłok po rosyjsku. Mogą mi pokazać – Czy chce pan obejrzeć?- pytają. Początkowo odmówiłem. Widząc jednak, że spora część uczniów widziała ten film poprosiłem o pokazanie. Trwał 3 minuty. Jego treścią jest praca zimnego chirurga, filmowanego ze stałej kamery, podczas patroszenia zwłok mężczyzny. Beznamiętnymi, ale za to wprawnymi ruchami rozcina on klatkę piersiowa i brzuch zmarłego, wyjmuje w całości wszystkie połączone krezką wnętrzności wraz z tchawicą i językiem – niby z patroszonego gdzieś na wsi prosiaka. Później jeszcze skalpuje czaszkę zdejmując skórę głowy wraz z twarzą. To, co pozostaje z człowieka, w ostatniej scenie filmiku widzimy zawinięte w folię jakby przygotowane do przewozu. Całość akcji opatrzona jest podkładem spokojnej muzyczki, o którym któryś z uczniów powiedział: – fajna muzyczka, co?

   Dzwonek na przerwę wyprowadził uczniów z klasy. Ja pozostałem w niej jakby zdrętwiały. Czułem, że chyba bardzo podskoczyło mi ciśnienie krwi. Było mi jakoś dziwnie. Nie wiem do dzisiaj, jak się ustosunkować do tego, czego doświadczyłem dzięki moim uczniom. Mój nabożny stosunek do ludzkich zwłok został zachwiany. Czy to, co widziałem zakrawa na profanację zwłok? Wiem przecież, że ludzie zapisują swoje zwłoki – w testamencie niejako – uczelniom medycznym. Uznaję potrzebę udostępnienia studentom medycyny zwłok ludzkich lub preparatów z nich zrobionych, dla ich praktycznej nauki. Dopiero co obchodzono Światowy Dzień Transplantacji, z okazji którego wiele mówiono o problemach z pozyskaniem narządów do przeszczepów i sam upowszechniałem wśród moich uczniów przewodnie hasło akcji: – NIE ZABIERAJCIE SWOICH ORGANÓW DO NIEBA – TAM WIEDZĄ, ŻE ONE SĄ POTRZEBNE NA ZIEMI. Co mnie więc szokuje?

   Myślę, że problem tkwi w tym, że tę naukę otrzymałem niespodziewanie od swoich uczniów, którzy tego typu filmiki przesyłają sobie na komórki i przetrzymują je tam obok przeróżnych dzieł – przy których porno jest zupełnie niewinną igraszką – w tym celu, aby to pokazać innym. My, rodzice nastoletnich już dzieci, chcąc oszczędzić im przykrego widoku, i nie stresować ich nadmiernie robimy wszystko, aby np. nie widzieli zmarłego dziadziusia czy innego krewnego w otwartej trumnie. Niech dziecko ma w pamięci żywego przodka – mówimy. A tu masz babo placek!!! Oni nie takie rzeczy znają!!!

   W kolejnych klasach, gdzie prowadziłem takie same zajęcia sprawdzałem czy znają ten filmik. Zna go wielu uczniów. Po reakcjach widać, że wielu z nich oglądając go kiedyś doznało podobnie jak ja silnego wstrząsu i wspominają to z obrzydzeniem. Są jednak i tacy, którzy mówią : – fajny! Jest tam fajna muzyczka, co?

   Przyznacie, że nauczyciel też wiele może nauczyć się od swoich uczniów, co?

Gdyby piosenek słuchał świat…

Wstałem rano i nie wiadomo czemu pętał mi się po głowie refren piosenki z repertuaru grupy Pod Budą zaczynający się od słów użytych w tytule. Aby przypomnieć sobie całość tekstu, wpisałem do wyszukiwarki Google tę frazę i oto pojawił się tekst całej piosenki List do świata. Ponieważ nie każdy ma czas, aby powtórzyć ten manewr zamieszczę tu cały ten tekst, gdyż jest potrzebny do dalszych rozważań. Czytaj dalej

Jeszcze o babci

Komentarze do poprzedniego posta nasunęły mi pomysł przypomnienia tym, którzy pamiętają  czasy PRL-u, obrazków tamtego siermiężnego, kartkowego życia, szczególnie trudnego w miastach, gdzie nie było samozaopatrzenia i renta babci oraz jej zaradność ratowała życie (dosłownie) całej rodziny. Tym, którzy szczęśliwie urodzili się później, dla zobrazowania tematu polecam tekst piosenkę J. Zwoźniaka – Babcia.
Tam w kąciku stoi wyrko niezasłane,
jeszcze piesek smacznie chrapie na tapczanie,
a już cicho ktoś po domu chodzi w kapciach,
po omacku się ubiera dzielna babcia.

Tato wstanie za godzinę, bo mu płacą,
ale babcia też się musi przydać na coś.
Choć rarytas, już w tym babci siwa głowa,
by w łazience zawsze była rolka nowa.

Szoruj, babciu, do kolejki, weź koszyczek!
A uważaj, bo ruch wielki na ulicy.
Do współpracy ruszaj z handlem detalicznym,
nie zapomnij też o maśle dietetycznym.

Siedemdziesiąt lat ma babcia i nie sarka.
To wyczyści, to pokrząta się przy garnkach
I pomodli za pomyślność się jak trzeba:
daj nam, Boże, zdrowie i świeżego chleba.

Leć do sklepu, babciu, przywieźli banany.
Zabierz tamtą setkę, jest pod ręcznikami.
Jeśli Ci zabraknie, to dołożysz z renty,
wiesz, że wnuczek musi płacić alimenty.

Szoruj, babciu, do kolejki pięć po czwartej.
Z mlekiem dzwonią już butelki – idź na wartę!
Stań w ogonku cichuteńko jak ta myszka,
niech nie złapie Cię, serdeńko, znów zadyszka.

Babciu droga, jeśli nie ma mydła w kiosku –
ty wymodlisz je u samej Matki Boskiej,
ty wywalczysz świeży serek w sklepie mlecznym,
dzięki Tobie dziadek dostał Krzyż Walecznych.

Jeśli ciężko Ci jest z nami – ruszaj z Bogiem.
Widokówkę Ci przyślemy na Dzień Kobiet.
To co z tego, że swój złoty krzyżyk sprzedasz,
przecież sama sobie bez nas rady nie dasz.

Szoruj, babciu, po kolei zlew i wannę,
zostaw szynkę, jadaj kleik albo mannę;
pierz skarpetki, kurze ścieraj, jadaj dżemy
I broń Boże, nie umieraj, bo… zginiemy!

Dziadkowe, czyli moje święto

Podniosłem tu na blogu temat znaczenia dziadków w życiu ich dzieci i wnuków. Wiele osób przeczytało ten tekst. Nieliczni go skomentowali i w sposób bardzo ciepły poszerzyli podnoszone przeze mnie aspekty problemu o własne przeżycia i przemyślenia. Pytałem też młodzież w wielu klasach, w których wczoraj i dzisiaj miałem zajęcia, o ich zdanie na temat znaczenia roli dziadków w ich życiu. Poświęciłem temu tematowi również lekcję wychowawczą w mojej klasie II LO. Czy dużo uczyniłem dla rozpropagowania idei ocieplania wzajemnych kontaktów? Myślę, że sporo. Udało się dzięki temu zainspirować niektórych do wizyty u dziadków, aby złożyć życzenia, albo zapalić znicz na grobie tych, którzy nie doczekali tego dnia. Bardzo wzbogaciłem przy okazji swoją wiedzę o tym, jak takie kontakty dzisiaj faktycznie wyglądają. Cieszy mnie fakt, że wśród pytanych przeważali tacy, którzy z uznaniem i miłością wypowiadali się o własnych dziadkach. Niestety nie brakowało i takich, którzy składali dziadkom życzenia, bo mama kazała, a także z myślą o kasie, jaka towarzyszy takim wizytom. Ot życie, życie… Czarne owce istnieją podobno po to, aby podkreślić biel pozostałych.

   Ja sam już wczoraj otrzymałem drogą e-mailową gustowny liścik z życzeniami dla obojga i załączonymi rysunkami. Dzisiaj – gdy rano włączyłem radio usłyszałem pioseneczkę: „dziadku, drogi dziadku…”, która jak się okazało, była treścią konkursu. Ktoś wygrał książkę. Ja zyskałem wspomnienie sprzed lat, kiedy przechodziłem przymusową edukację w ramach Dobranocek dla moich małych jeszcze dzieci. Słuchając radia w drodze do pracy słyszałem zaproszenia kierowane do słuchaczy o nadsyłanie wypowiedzi na podobne do moich pytania. W czasie przerwy po pierwszej mojej lekcji otrzymałem SMS-a:  Dziadziu Kochany. Do Ciebie migamy czym prędzej. Do Ciebie!!! Najlepsze życzenia w dniu Święta Twojego!!! Radości i miłości życzymy. Żyj nam sto lat i dłużej. Marynia z rodzicami. – Jest dobrze, pomyślałem. Marysia ma niecałe pół roku, a już potrafi zainspirować rodziców do wysłania takiego SMS-a. Później będzie jeszcze lepiej – rozmarzyłem się. Nasza współpraca w zakresie fotografii rozpoczęta już w dniu Chrztu Św. Marysi zdaje się zapowiadać dobre efekty.

 

Ja ustawiam, a Marysia przyciska migawkę

   O godzinie 12-ej kończył się I etap konkursu na Blog Roku polegający na głosowaniu SMS-ami na poszczególne blogi. Krótko po tej godzinie otrzymałem SMS-a od żony, która informowała mnie o pojawieniu się trzeciego kółka przy nazwie bloga i zajęciu 44 miejsca w kategorii Ja i moje życie, w której startowałem obok 1524 podobnych sobie autorów blogów. Bardzo ucieszyła mnie ta wiadomość, bo odbieram ten wyczyn w kategoriach sukcesu osiągniętego po półrocznej, zupełnie dla mnie nowej działalności. Zastanawiam się ponadto czy wynik byłby lepszy, gdyby istniała kategoria – nazwijmy ją umownie „60 lat – plus”? Mam teraz nadzieję, że ci, którzy poparli mnie mimo, że nie znają treści bloga lub znają go jedynie częściowo teraz wrócą, aby przeczytać więcej i dokładniej. Sam fakt, że to dzisiaj w Dniu Dziadka akurat kończył się ten etap konkursu, to też swoisty prezent od losu. Już się zastanawiam czy nie zmienić nazwy bloga na Dziadkowe opowieści?

   Jest dobra okazja, aby serdecznie podziękować wszystkim, którzy udzielili mi poparcia oddając głos na Tatulowe opowieści. Bardzo dziękuję. Będę myślał o Was zawsze, kiedy nosi mnie, aby znowu coś napisać. Teraz wiem, że komuś się to przydaje i dlatego w zalewie pisanej informacji znajduje chwilę czasu, aby zajrzeć do mnie. Jest mi bardzo miło Was gościć.

Babcia Anioł, Dziadek Stróż…

Jutro obchodzić będziemy szczególne święto – Dzień Babci. Dzień później świętujemy kolejne, równie ważne święto – Dzień Dziadka. Już samo porównanie roli babci i dziadka do znanego wszystkim Anioła Stróża mówi wszystko.
Szczególnie dzieci znają tę modlitwę:
Aniele Boży stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój…
To jest chyba pierwsza modlitwa, jakiej uczą swoje dzieci chrześcijańscy rodzice. Później porzucamy ją, jako zbyt infantylną, dziecięca właśnie.
   Tytuł, jakiego dziś użyłem pochodzi z raportu drukowanego kilka już lat temu przez Politykę. Używam go w powiązaniu z cytowaną modlitwą, aby jak najtrafniej ująć temat wagi jutrzejszego święta. Zdjęcie, jakie załączyłem jest zbyt małe, aby można było odczytać kryteria wzięte pod uwagę w badaniu opinii społecznej, jakie w tym raporcie zaprezentowano. Teraz są być może już nowsze badania. Nie szukam tych informacji, gdyż nie zamierzam pisać aktualnego raportu. Chcę przytoczyć niektóre ustalenia z tamtego raportu, aby podkreślić fakt, że ciągle niedoceniany jest wkład dziadków w wychowanie dzieci i podtrzymywanie ciepełka ogniska domowego.
Co zawdzięczamy babci i dziadkowi?
W odpowiedziach na to pytanie wskazano w procentach następujące wartości:
– zasady moralne – 61 proc.
– wiarę religijną – 60 proc.
– poczucie, że jestem kochany – 60 proc.
– znajomość dziejów rodziny – 57 proc.
– takie cnoty jak obowiązkowość, pracowitość, samodyscyplinę, silną wolę – 53 proc.
– miłość Ojczyzny – 52 proc.
– znajomość bieżących wydarzeń – 51 proc.
– opiekę i wychowanie – 47 proc.
– inne

Co robisz wspólnie z babcią i dziadkiem? W odpowiedziach znajdujemy w procentach:
– rozmowy – 52 proc.
– spacery – 23.9 proc.
– gry i zabawy – 13 proc.
– gotowanie i pieczenie – 9.4 proc.
– sprzątanie i prace domowe – 9.4 proc.
– inne

Wskaźniki dotyczą młodzieży starszej, dorastającej. Młodsi mają nieco niższe wskaźniki w badanych kategoriach.

   Przyglądając się tym danym z punktu widzenia nauczyciela nastoletniej młodzieży muszę powiedzieć, że szczęśliwi są ci z młodych ludzi, którzy mieli bezpośredni i ciepły kontakt z dziadkami. W rozmowach z nimi daje się zaobserwować znacznie szersze zainteresowanie światem, dociekliwość w dochodzeniu do sedna problemów, na które napotykają oraz bardziej przyjazny stosunek do innych w tym starszych osób. Nie wszystkie plusy da się tak jednoznacznie określić. Uważam ponadto, że wartości uzyskane w kontakcie z dziadkami, a wyszczególnione w cytowanym badaniu są coraz bardziej znaczącymi elementami wychowania dzieci w poszanowaniu tradycji i więzów rodzinnych, w kulturze współistnienia w rodzinie i poza nią, w braniu odpowiedzialności za własne działania, w zaradności życiowej itd.

   Wielopokoleniowa rodzina jest ciągle polską specjalnością wśród krajów rozwiniętych. Takie rozwiązanie społeczne ma swoje plusy – w tym wsparcie młodych w usamodzielnieniu się i w zapewnieniu opieki i wychowania wnuków. Ma też i swoje minusy. Szczególnie w wypadku braku zgodności charakterów, czy odmiennych poglądów np. na temat spędzania wolnego czasu, może dochodzić do konfliktów pogarszających komfort życia obydwu stron. To nie jest sprawa swobodnego wyboru, a raczej przymusu ekonomicznego. Młode małżeństwa nie mają na starcie swoich mieszkań, a często również i podstaw ekonomicznych do samodzielnego bytu. Brak pracy lub niedogodność tej pracy ze względu na miejsce zamieszkania lub czas pracy, zmusza ludzi do współistnienia pod jednym dachem. Ja sam jestem przykładem takiego rozwiązania. Pisałem o tym na wstępie tego bloga. Nie były to łatwe relacje. Udało się jednak przetrzymać w zgodzie wszystkie trudności. My, w czasie gdy dzieci były małe, mogliśmy oboje pracować, a nawet studiować w długotrwałym i dość dalekim oddaleniu od domu. Nasze córcie miały zapewnioną opiekę ze strony Dziadka Józka, Ojca żony, który musiał występować w obydwu rolach i wywiązywał się doskonale. Mam nadzieję, że nasze córki, po wielu latach, w trybie komentarza przedstawią świadectwo tej opieki. Ja sam słabo pamiętam swoją Babcię Apolonię – Mamę mojego Ojca. Mieszkaliśmy osobno i dlatego nie uczestniczyła w sposób czynny w życiu naszej rodziny. Babcia ze strony Mamy – Anna zmarła, gdy miałem 5 lat i też jej nie pamiętam. Dziadkowie zmarli przed moim urodzeniem. Dzisiaj sam jestem dziadkiem. Młodym jeszcze, jeśli chodzi o staż. Nasi wnukowie Artur i Tomasz, synowie Małgosi mieszkają daleko, bo w USA. Byłem już u nich trzykrotnie, a żona spędziła z nimi już łącznie ponad rok. Oni też byli w ubiegłym roku u nas w Bogorii przez 3 tygodnie. Mamy również bezpośredni kontakt przez Skype, gdzie dzięki kamerze widzimy się i podtrzymujemy bezpośrednie relacje. W tym roku jest nadzieja na wspólne spędzenie urlopu Naszych Amerykanów u nas. Mój tegoroczny Mikołaj, półroczna Marysia średnio tydzień w miesiącu spędza z nami, a w pozostałym czasie widujemy się tak, jak z chłopcami zza wielkiej wody, poprzez Skype. Jesteśmy jeszcze stosunkowo młodzi, a więc i otwarci na kontakt z dziećmi i ich dziećmi, a naszymi wnukami. Bardzo odpowiada nam ta rola. Cieszymy się z możliwości dania im tego, co najlepsze w nas i uczynienia tego z jeszcze większą starannością niż to było możliwe, gdy ich mamy były dziećmi. Teraz jesteśmy już mniej obciążeni pracą i mądrzejsi o zdobyte przez minione lata doświadczenie.

 

Czy każdy musi mieć jakiś garb?

Brzozy

Tryumf życia i witalności

Codziennie, z wyjątkiem niedziel, przejeżdżałem obok tych drzew jadąc do pracy i z powrotem. Gdy patrzyłem na ich krzywe pnie przypominam sobie dzień sprzed wielu lat, kiedy zauważyłem, że ktoś złamał w połowie dwie rosnące w pobliżu drogi brzózki. Był to czas, kiedy majono brzózkami trasę procesji Bożego Ciała w Bogorii. W pierwszej chwili pomyślałem, że to miało związek z pozyskiwaniem maidła – jak to się u nas określało.   Jednak nie, bo gdyby tak było, to drzewka byłyby ucięte tuż przy ziemi. Stały smutne, nadłamane, ale nie uschły. Młode drzewka wytrzymują złamanie, jeśli tylko nie ulegnie przerwaniu łyko pod młodą jeszcze korą. Brzózki poradziły sobie z urazem i wypuściły zgodnie z odwiecznym prawem natury (to fototropizm, czyli podążanie za światłem słonecznym) nowe pędy w kierunku słońca. Po obraniu właściwego drzewom kierunku wzrostu, rosły sobie cichutko, może wolniej niż ich rówieśniczki nietknięte ręką wandala, ale jednak rosły. Przypomniałem sobie o tym zdarzeniu parę dni temu, kiedy zatrzymałem się tam, aby zrobić zdjęcie malowniczego odcinka drogi. Zrobiłem wtedy zdjęcie również tym brzozom. To tylko drzewa, które leśnicy nazywają chwastem leśnym, gdyż łatwo się rozsiewają i radzą sobie na każdym podłożu, zwyciężając bez trudu z sosnami w walce o dostęp do światła. Kto by się przejmował jakimiś brzózkami – pewnie spytacie, skoro tyle krzywdy dzieje się wokoło?

   A gdyby potraktować te brzózki jako symbol czegoś ważnego? Jeśli ich obecną postać porównać z postaciami ludzi, których kiedyś skrzywdzono, to symbolika tych pokręconych drzew stanie się bardzo wyrazista. Oto jak wyglądać może człowiek, który doznał obrażeń fizycznych i psychicznych już po zabliźnieniu się ran. Niby sprawny i jakoś sobie radzi z wymaganiami, jakie niesie życie, ale nigdy już nie wróci do normalności. Tacy ludzie sami z sobą muszą dojść do ładu poprzez zaakceptowanie swoich ułomności. Jeszcze trudniej przychodzi im pozyskać akceptację ze strony ludzi, z którymi przyjdzie im żyć, czy współdziałać w zespole. To może być tak trudne, że aż niemożliwe. Łatwe jest tylko wyrządzenie drugiemu krzywdy. Często nawet takiej bezmyślnej – jak w przypadku brzózek zapewne się zdarzyło. Tak jak te drzewka, tak i dziecko często bywa w takim właśnie położeniu wobec agresywnych rówieśników, czy dorosłych. Tych z domu, ze szkoły, z placu zabaw czy dyskoteki. Czyniący komuś krzywdę, nawet nie zdaje sobie sprawy z rozmiarów zła i często szybko zapominamy o całej sprawie. Ofiara agresji jednak pamięta. Choćby nawet chciała zapomnieć, to często nie jest w stanie tego uczynić. Takie doświadczenia odżywają na nowo z każdym skojarzeniem, czy przeżywaniem podobnych sytuacji. Bicie, wyzwiska upokarzanie, molestowanie, czy gwałt stają się trwałą skazą na charakterze. Pozostają na całe życie. Tak jak pręgi w słynnym filmie o tej samej nazwie. Czy tak musi być?  Czy każdy musi mieć jakiś garb na ciele lub duszy?

Rozmyślając nad tym pytaniem zobaczmy jak mogą wyglądać brzózki żyjące w przyjaznych warunkach. Jest ich bardzo dużo, nawet w miastach

 

Gość w dom…

Mamy gościa. Od kilku dni zadomowił się na naszej działce za domem jakiś pies. Nikt nie wie jak się tu dostał i jakim sposobem, bo siatka ogrodzeniowa jest w dobrym stanie. Chyba ją po prostu przeskoczył. Dlaczego jednak wybrał moją działkę? Nie zbliża się do podwórka, nawet gdy go kusiłem dobrym jedzeniem. Widocznie nie był wiązany lecz wychowywał się w kojcu, skąd takie przywiazanie do miejsc przy ogrodzeniu? Same pytajniki stawiam gdy o nim myślę. Ma w sobie coś z owczarka niemieckiego, ale chyba nie jest to czysta rasa. W pierwszym kontakcie z nim zostałem oszczekany. Zachowywał się tak, jakby bronił swojego już miejsca w kącie ogrodu, gdzie pod płytkim śniegiem leżała gruba warstwa liści z orzecha włoskiego. Tam było mu ciepło leżeć mimo kilkunastostopniowego mrozu.  Po powrocie z pracy nie było go już w naszym ogrodzie. Nawet się ucieszyłem z tego powodu, bo nie mam potrzeby go zatrzymywać, a tak to może zdoła powrócić do swego pana lub znajdzie innego pana. Nie cieszyłem się długo. Dzisiaj znowu jest na działce i oszczekuje sąsiadów i ich psy. Sądząc ze śladów – znowu przeskoczył siatkę od strony sąsiada. Gdy zobaczył, że niosę mu jedzenie, to już podbiegł do mnie rezygnując z wrogich zachowań. Gdy robiłem mu zdjęcie – zaczął mnie zachęcać do zabawy nosząc w pysku kawałek jakiegoś drewna. Niestety, nie mogę go zatrzymać, bo gdy wyjeżdżamy na dłużej powstaje problem opieki nad nim. Poza tym on ma jakiegoś właściciela. A może nie został porzucony, a jedynie uciekł z domu, w którym mieszkał? Może ktoś z Was zna tego psa lub chciałby go udomowić i wyrazi tu chęć zabrania go do siebie?

Jerzy Owsiak nauczycielem pierwszej pomocy przedlekarskiej

Pisałem o Finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w niedzielę 11 stycznia, gdy jeszcze trwał ten finał.
Nie wspomniałem ani słowem o wkładzie J. Owsiaka w edukację młodych Polaków w zakresie udzielania pierwszej pomocy przedlekarskiej. Otóż podjął On niezwykle ważny społecznie temat, z którym jestem związany od prawie 20 lat. Uczę między innymi przysposobienia obronnego w szkołach ponadgimnazjalnych.
W programie PO jest właśnie pierwsza pomoc przedlekarska i to w wymiarze ok. 50 proc. materiału. Z tego co wiem, to w całym programie edukacji szkolnej jedynie ten przedmiot stawia tak duży nacisk na to, aby nauczyć społeczeństwo tych niezwykle potrzebnych umiejętności. Robi się coś w tym zakresie w programie szkoleń na prawo jazdy, na szkoleniach dla strażaków, czy dla służby BHP. Naturalne dla szkolenia warunki istnieją właśnie w szkole.
To tu Jaś powinien się nauczyć tego, co Jan powinien umieć. Ja zacząłem uczyć tego przedmiotu w 1989 r. Każdy wie, co to były za czasy i jaki gwałtowny rozwój motoryzacji nastąpił wraz z uwolnieniem gospodarki od pętli limitów, zakazów i barier. Kto miał trochę odwagi i przedsiębiorczości ten wyjeżdżał na zachód, aby przywieźć sobie samochód. Jakie to były samochody, też każdy wie. Głównie takie, których w Niemczech, Francji czy krajach Beneluksu nie można było już zarejestrować, bo miały ponad 10 lat lub były rozbite w wypadkach. Dróg i parkingów nie budowano. Efekt – to rosnąca lawinowo ilość wypadków, w tym tych najcięższych kończących się śmiercią. Rocznie ginęło na naszych drogach 6 do 8 tysięcy osób, a 10 do 15 razy więcej było rannych. W tym czasie czytałem jakieś statystyki z badań przeprowadzanych we Wrocławiu, z których wynikało, że około 1 procent poszkodowanych miało szansę na pierwszą pomoc wyświadczoną mu przez współpasażera, czy też przechodnia. Jeden na stu!
Czy to nie tragiczny obraz panującej u nas znieczulicy społecznej? Gdyby dodać do tego ogromną liczbę ofiar wypadków domowych, wypadków na budowach, w zakładach pracy, czy gospodarstwach rolnych, to potrzeba odmiany tego stanu stała się naprawdę potrzebą chwili. Wymyślano w szkołach podstawowych i w gimnazjach jakieś ścieżki między przedmiotowe mające uczyć podstaw ratownictwa – tak jakby na marginesie biologii.
Jak to u nas często bywa cała para szła w gwizdek, bo nie miał kto tego uczyć, a jeśli znalazł się jakiś nawiedzony pasjonat, to chwała mu za to. Kolejne reformy szkolnictwa nie wypracowały niczego nowego ponad to, co przedstawiłem. Kto mógł się zająć tym palącym i wstydliwym już wobec świata problemem? Któżby inny jak nie Jerzy Owsiak, który zakupił jakąś liczbę fantomów z pieniędzy Fundacji WOŚP i po przeszkoleniu ochotniczo zgłaszających się nauczycieli przekazywał je do szkół, aby było na czym szkolić uczniów resuscytacji krążeniowo–oddechowej.
Tak po ludzku nazywając: uczono dzieci po prostu udrożnienia dróg oddechowych, sztucznego oddychania, zewnętrznego masażu serca i wzywania pogotowia. Pomysł, aby edukację rozpocząć od małych dzieci nie jest nowy, bo wiele państw już tak zrobiło. Co jest nowe w temacie – to zabranie się za sprawę przez  faceta od hasła RÓBTA CO CHCETA. Nie MEN w swoich kolejnych kadrowych wcieleniach, a właśnie WOŚP. Za to też posypały się na niego gromy. Dzisiaj mamy już steki tysięcy przeszkolonych dzieci, które kiedyś wstąpią do szkół ponadgimnazjalnych i tu ugruntują swoją wiedzę. Póki co szkolimy uczniów szkół ponadgimnazjalnych w zakresie pomocy przedlekarskiej właśnie na lekcjach przysposobienia obronnego. Nie wiem jak to wygląda gdzie indziej, ale u mnie wszyscy uczniowie uczą się metodycznego postępowania ratowniczego od rozpoznania i zabezpieczenia miejsca wypadku, poprzez resuscytację krążeniowo-oddechową, aż do ułożenia w pozycji bezpiecznej, okrycia i towarzyszenia poszkodowanemu do chwili przyjazdu karetki. Ściśle według algorytmu postępowania ratowniczego wypracowanego przez Światową Radę Resuscytacji. Szkolenie sanitarne kończy sprawdzian jaki teraz właśnie przeprowadzam w klasach drugich LO i w technikach. Uczniowie są niezwykle zainteresowani całą wiedzą para lekarską, jaką przy okazji szkolenia im przekazuję. Ucząc pierwszej pomocy powinienem bazować na wiedzy objętej przedmiotem przyroda, czy biologia, jaką młodzież przyswoiła sobie we wcześniejszych etapach edukacji szkolnej. Tak się jednak składa, że ta wiedza chadza swoimi ścieżkami. Ponieważ większa część moich uczniów nie potrafi określić roli serca w organizmie i mechanizmu przenoszenia tlenu, to wytłumaczenie im skutków niedotlenienia mózgu przez 4-5 minut wymaga rozpoczęcia na nowo nauki anatomii i fizjologii poszczególnych organów – na co zwyczajnie nie mam czasu. Efekty szkolenia są więc wypadkową moich starań, ale i ambicji poszczególnych uczniów. Staram się jak najlepiej spełniać swoje obowiązki. Mam dzięki temu i ja swoje satysfakcje z tej orki na ugorze, w postaci dyplomów uznania dla moich uczniów biorących udział w zawodach ratowników PCK i dla mnie jako opiekuna Szkolnego Koła PCK.
Doceniam znaczenie edukacyjne i wychowawcze akcji szkolenia dzieci w zakresie ratownictwa podjętej przez J. Owsiaka i już żałuję, że ze względu na wiek nie doczekam luksusu pracy z uczniami choćby wstępnie przygotowanymi do udzielania pierwszej pomocy. Na ich wiedzy i praktycznych umiejętnościach wszyscy skorzystamy.

 

 

  

Konkurs Blog Roku 2008

   Dzisiaj, tj. 13 stycznia w Onet.Blog rusza pierwszy etap konkursu Blog Roku 2008. Od godziny 12 można już SMS-owo oddawać głosy na swoje ulubione blogi. Wysyłając SMS pod adres 7144 i podając jako treść numer ulubionego bloga dajemy komuś szansę wydobycia się z ogromnej liczby kandydatów do tytułu zwycięzcy w jednej z dziesięciu kategorii. W moim przypadku jest to umieszczony pod gustownym znaczkiem na stronie tytułowej bloga numer A00101.

   Głęboko zastanawiałem się nad decyzją: zgłosić moje Tatulowe opowieści, czy nie zgłaszać. Ostatecznie jednak zdecydowałem się zgłosić bloga w kategorii Ja i moje życie. Uważam, że warto poddać się ocenie czytelników oraz Jury, jeśli uda mi się przejść do drugiego etapu konkursu. Otrzymam w ten sposób wiarygodną informację zwrotną o wartości merytorycznej, czy emocjonalnej mojego pisania. Czynnikiem zachęcającym mnie do udziału w konkursie jest miłe przyjęcie bloga przez Państwa – jego czytelników. Świadczy o tym znaczna liczba osób odwiedzających blog oraz treść komentarzy, jakimi odnosicie się Państwo do podnoszonych przeze mnie tematów.

   Nie oczekuję wiele. Dla mnie to, co już teraz osiągnąłem, w tej nowej dla mnie dziedzinie jest sukcesem. Blog Tatulowe opowieści – prezent mojej córki Małgosi, na moje lipcowe, 62. już urodziny, wystartował 3 lipca 2008 r., a więc ma pół roku. Ciągle się uczę, jak go pisać. Każdy nowy post to jakieś wyzwanie. Pokonuję opór pióra – czy raczej klawiatury, jak i całego komputerowego warsztatu. Uczę się fotografować i prezentować uroki mojej Małej Ojczyzny – krainy, w której mieszkam i pracuję, na łamach bloga. Cieszę się każdym widomym dowodem uznania tego, co robię, za sensowne i warte uwagi. Takimi osiągnięciami było już pięciokrotne polecanie moich tekstów czytelnikom blogów zamieszczanych w Onet.Blog. Dzisiaj, 13 stycznia, w dniu uznawanym przez wielu (po części i przeze mnie) za pechowy, Tatulowe opowieści osiągnęły najwyższą lokatę pośród dotychczas zajmowanych miejsc w rankingu najpopularniejszych blogów w dziale: Męski punkt widzenia, tj. pozycję piątą. To wszystko jest zasługą czytelników mojego bloga, tych milczących i tych komentujących w sposób niezwykle wzbogacający jego zasób treściowy. Tu szczególne ukłony pragnę złożyć BRZOZIE – obecnej na blogu niemal od początku jego istnienia z korzyścią dla nas wszystkich. Dziękuję. To mnie niezwykle silnie inspiruje i zachęca do dalszej pracy nad swoim warsztatem. Poszerza się również krąg czytających Tatulowe opowieści o uczniów i absolwentów szkół, w których pracuję. To największa radość dla nauczyciela, i jeden z celów, jakie sobie stawiam pisząc kolejne opowiadanka. Dziękuję Wam wszystkim za Waszą życzliwą obecność w Tatulowym świecie!

   Zachęcam do oddawania SMS-owych głosów na mój numer A00101.

 

Dziecko i miłość (oraz J. Owsiak) na politycznej mapie świata

   Zajrzałem dzisiaj do bloga Marii Łopatkowej – obrończyni praw dziecka, autorki 28 książek o wychowaniu i osoby zasłużonej jak nikt w Polsce w walce o prawa dzieci. W tekście będącym referatem na konferencję: Dziecko i miłość muszą zaistnieć na politycznej mapie świata, znalazłem słowa, które mnie utwierdziły w poczuciu słuszności tego, czemu poświęcam bardzo dużo miejsca w mojej pracy nauczycielskiej. Uważam, że nauczycielem się jest 24 godz. na dobę, a nie tylko na lekcjach. Dlatego ci z czytelników, którzy obecnie są moimi uczniami lub byli nimi kiedyś mogliby potwierdzić tu na blogu, że piszę prawdę i do tego wynika ona z moich głębokich przekonań. Akceptowaliście mnie przed laty i nadal cieszę się z Waszego zaufania. Watro samemu przeczytać cały referat i skonfrontować go z własnymi poglądami. Dla zainteresowanych podaję link:  http://lopatkowa.blog.onet.pl/

  „ Internet ma być po stronie światła a nie ciemności. Swój blog i stronę założyłam nie dla ziejących nienawiścią uczniów diabła, lecz dla osób kochających ludzi i świat, spragnionych dobra, takich jak WATRA, która w swym komentarzu pisze:

Kiedy wydaje mi się że świat zna tylko uczucie nienawiści i zawiści, otwieram Pani stronę czytam i płaczę ze szczęścia. Pedagogika miłości z wielkim trudem dociera do Homo sapiens ale dzięki Pani wierzę, że kiedyś wszyscy jej zapragną”.

 I ja w to wierzę, dlatego cieszy mnie list Premiera RP Donalda Tuska, w którym mój apel, by „Dziecko i miłość zaistniały na politycznej mapie świata” uznał za „przesłanie wielkiego znaczenia”.

Jak na tę mapę zamierzam wprowadzać owe dwa słowa w polityce traktowane marginalnie, postaram się Państwa poinformować. Moje zamierzenia opatrzył szczególnym błogosławieństwem Jan Paweł II mam więc nadzieję, że się spełnią, chociaż dotyczą niemal utopijnego marzenia – etycznej globalizacji świata.

Etyczna globalizacja oparta na miłości mogłaby stać się fundamentem dla zbudowania nowej cywilizacji – cywilizacji miłości, do czego tak gorąco zachęcał Jan Paweł II.

 Kiedy cywilizacja techniczna stworzyła broń nuklearną grożącą totalną zagładą, ludzkość aby przeżyć musi jej przeciwstawić siłę pozytywną, czyli miłość, która jedyna może ochronić życie na ziemi.

Dlatego Jan Paweł II mówił, że miłość powinna ożywiać każdy wymiar ludzkiego życia. Wśród tychże wymiarów dwa są szczególnie ważne – to wychowanie i polityka. Wychowanie uczy kochania, polityka rządzenia światem. W tych dwu dziedzinach ludzkość powierzyła nauczycielom misję wychowania człowieka dobrego.

   Gdyby we wszystkich szkołach świata nauczyciele akceptowani przez dzieci uczyli je miłości, wówczas przyszłość bez wojen stałaby się faktem, bo człowiek z rozwiniętą zdolnością kochania i empatii dążyłby do rozwiązywania konfliktów na drodze pokojowej.

I tego trzeba uczyć już dzieci w domu, w szkole, w placówce – tworząc klimat potępiający agresję i promujący życzliwość.

Tymczasem dorośli mimo iż wiedzą, że „bici biją”, że agresja rodzi agresję, że zakaz przemocy fizycznej i psychicznej widnieje w Konstytucji RP, w Konwencji Praw Dziecka, wciąż publicznie kwestionują zakaz bicia dzieci, sądy zaś często zezwalają na zrywanie więzi uczuciowych dziecka z osobami bliskimi zabierając je od nich wbrew ich woli, stosując przemoc, którą Alice Miller w swej książce „Zniewolone dzieciństwo” określa jako morderstwo na duszy dziecka.

    Janusz Korczak twierdził, że ludzkość odrodzi się moralnie przez dziecko będące symbolem dobra.”

    Wszystkim czytającym i komentującym moją wypowiedź:Bić czy nie bić spieszę  donieść, że wszyscy mamy rację i każdy z nas, na ile może już uczestniczy w przybierającym na siłach froncie przeciw przemocy wobec dzieci.

Ja, już wielokrotnie na tym blogu, jak i na Belfer blogu, który odwiedzam, podkreślałem szczególną misję szkoły, a więc i nauczycieli, w wychowaniu młodych ludzi do BYĆ a nie tylko MIEĆ. Akcentowałem zawsze i nadal będę akcentował stawianie na EMPATIĘ, a nie wyłącznie na ASERTYWNOŚĆ. Na miłość, przyjaźń, życzliwość, a nie na bezwzględność w dążeniu do celu wg. Fredrowskiego: Każdy siebie ma na względzie, a drugiego za narzędzie. Czy nasz głos będzie wysłuchany? Nie wiem. Przyjmijmy, że kropla drąży skały nie siłą spadania lecz swym długotrwałym oddziaływaniem.

   Dzisiejszy dzień jest dobrym przyczynkiem do wyprowadzenia dowodu słuszności tej złotej myśli o kropli. Mamy dzisiaj XVII Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ta kropla już wiele lat drąży skały mimo rzeszy przeciwników rzucających kłody, sypiących piach w łożyska kół, czy jak jeszcze chcemy inaczej to nazwać. Od czasu kiedy J. Owsiak rzucił niefortunne hasło Róbta co chceta zabrali się za tępienie jego inicjatyw różni ludzie, w tym największe autorytety moralne, których dzisiaj przez litość nie trzeba wymieniać. Może sami po chrześcijańsku zrozumieją swoje błędy i przeproszą? Nie Owsiaka, ale tych ludzi, którzy odpowiedzieli na jego apele. Odpowiedzieć tak, to nie tylko kliknąć myszką na Naszej klasie ikonkę popieram WOŚP, ale wyjść na mróz i od 7 rano, do północy niemal stać gdzieś z puszką i zbierać datki. To narażać się również na różne szykany ludzi programowo przeciwnych, w tym wielu księży przeganiających (teraz już podobno rzadziej) kwestarzy spod bram kościelnych, gdzie najłatwiej dzieciom kwestować. Czego złego nauczył Owsiak te rzesze (w tym roku 120 tysięcy wolontariuszy w wieku od 3 do 86 lat) dorosłe już i małe jeszcze dzieci? Czy nie nauczył ich miłości do dzieci chorych? Czy może nie było w tej nauce empatii? Uwrażliwienia na potrzeby cierpiących dzieci? Jeśli nie on nauczył tego setki tysięcy ludzi, to kto może zapisać na swoim koncie podobne sukcesy? Jak skorzystali z tej gorszącej zdaniem autorytetów moralnych zachęty Róbta co chceta młodzi ludzie? Widocznie chcieli właśnie tego co im Owsiak podsunął. Widocznie wyzwolił w młodych ludziach chęć działania na rzecz słabszych, bo chorych rówieśników. Czy to by się nie stało w życiu tych młodych, i pierwszych w Polsce wolontariuszy gdyby nie On – krzykliwy i ubrany krzykliwie facecik, specjalista od produkcji witraży. Ile kontroli przeszła fundacja, której zarzucano, że sprzeniewierza zebrane wysiłkiem dzieci pieniądze i co? Nie potwierdziło się. Ja byłem przez parę lat w PRL prezesem firmy. Wiem, jak trudno jest coś takiego zorganizować i to na skalę już nie tylko polską, ale i międzynarodową. Uważam, że bardzo mądrze postępuje Owsiak nie wypuszczając z rąk zebranych pieniędzy, ale doprowadza sprawę do końca. U niego przetargi na sprzęt zasługują na miano prawdziwych przetargów. Nie ma tam ustawianych machlojek, gdzie za zleceniem realizacji zamówienia na sprzęt stoją łapówki rzędu kilkunastu procent wartości zamówienia. Czy może dziwić zajadłość przeciwników jego idei? Czy znacie powiedzenie w myśl którego: – dzisiejsze akcje humanitarne to napychanie pieniędzmi kieszeni bogatych ludzi z biednych państw, przez biednych ludzi z bogatych państw. Owsiak pilnując wydatkowania pieniędzy ze społecznej zbiórki stawia odpór tej utartej, bo prawdziwej tezie. U nas inaczej niż w świecie niemal cała wartość zbiórki zamienia się w sprzęt medyczny. Kiedyś pompy insulinowe, a obecnie sprzęt diagnostyki nowotworowej.

   Wiele państw świata dostrzegło nowatorstwo i jakiś fenomen w tej Orkiestrze, skoro przyjeżdżają do J. Owsiaka po naukę. Światowa firma badająca siłę marek handlowych uznała przed paru dniami, że marka WOŚP jest drugą w Polsce, co do wartości i siły marką, po marce Polska. To o czymś świadczy, prawda?

   Pisałem niedawno o autorytetach i ich postrzeganiu przez młodzież. W cytowanym rankingu OBOP J. Owsiak zajął pierwsze miejsce wśród wskazanych, wybitnych osób, wyprzedzając wielu sławnych i wielce zasłużonych współczesnych Polaków. On sam wyraził radość oczywiście, ale nie wystawia głowy po laury. Robi to, co dobrze mu wychodzi. Ja mu życzę dużo siły potrzebnej do tego, czym się zajmuje, bo wykonuje kawał bardzo dobrej roboty. Wyręcza Oświatę, Rodziny i Kościół – całą edukacyjną trójcę w upowszechnianiu wartości decydujących o człowieczeństwie. Wszyscy na tym korzystamy.

 

   Niech nam żyje i gra – do końca świata i jeden dzień dłużej!!!