W chorobie – tylko rodzina może pomóc

Kto przeżył to, co ja, ten wie prawie to samo…

Oczekiwałem na wakacje, aby załatwić kilka spraw odkładanych w ciągu roku szkolnego ze względu na brak czasu. „Wicie, rozumicie – praca przede wszystkim”- jakoś to tkwi we mnie chociaż wszyscy mówią, że zdrowie przede wszystkim. Jedną z pierwszych pozycji na mojej liście zajmowało zdrowie właśnie. Planowałem porządny przegląd techniczny, czyli badania profilaktyczne. Jedną z pierwszych wizyt złożyłem urologowi. Wynik uspokajający. Kolejna wizyta to lekarz endokrynolog, do którego zarejestrowała mnie moja Ela jeszcze w roku szkolnym. Poszliśmy oboje. Decyzja – wykonać USG tarczycy. W ciągu tygodnia otrzymuję wynik. Niestety, niekorzystny. Interpretacja lekarza brzmi:
– trzeba wykonać biopsję cienko igłową.
Jedziemy do Kielc. Biopsja jakoś inaczej wykonywana niż ta pierwsza, przed trzema już laty w Krakowie. Bardziej agresywnie dla gruczołu. Wynik za pięć dni. W wyznaczonym terminie, upewniwszy się, że wynik już jest w Staszowie jedziemy do lekarza kierującego. Miła pani, uśmiecha się wpuszczając nas przodem do gabinetu.
– Czy ten uśmiech oznacza, że wszystko jest dobrze? – pytam.
– No właśnie – odpowiada. Dobrze, że nie zwlekaliśmy z USG i biopsją, bo wynik do dobrych nie należy. Tu czyta nam orzeczenie patologa. -Obserwować zmiany w drodze kolejnych biopsji co 4 miesiące, albo zbadać tarczycę po uprzednim jej usunięciu.
– Co pan wybiera? – pyta z poważną już miną. W jednej chwili zeszło ze mnie powietrze. Moja Ela zaczęła płakać. Chwilę trwało milczenie. Nasza pani zaczęła przekonywać mnie, że wybrałaby tę drugą opcję jako radykalne rozwiązanie problemu, przynoszące jednocześnie konkretną diagnozę. Decyzja moja musiała brzmieć:
– Tak, decyduję się na operację. Tyle razy mówiłem swoim uczniom, że najlepszą ochroną przed chorobą nowotworową jest wczesne rozpoznanie i zabieg. Teraz nie mogłem odpowiedzieć inaczej.
Otrzymuję skierowanie do Świętokrzyskiego Centrum Onkologii w Kielcach. Krewni próbują pomniejszać zagrożenie i uspokajają, że tyle osób ma usuniętą tarczycę i że stało się to już rutynowym zabiegiem, coś niemal jak wyrostek. Usuną i wszystko wróci do normy – pocieszają.
Jedziemy do Kielc z przeświadczeniem, że skoro mam takie rozpoznanie to wystarczy się tylko zgłosić, a lekarze zrobią już co do nich należy. Zabieram ze sobą torbę podróżną z wyposażeniem chorego, będąc pewny, że już mnie tam zostawią. Otóż nic podobnego. Rejestrując się po raz pierwszy w Centrum, trzeba się zgłosić o piątej rano i na zasadzie praw kolejkowych próbować się załapać na wolne terminy. Są one odległe od miesiąca do trzech, zależnie od rodzaju specjalności. Próby „brania” pań z rejestracji na litość niczego nie dają – tu wszyscy są w takiej samej sytuacji i mają podobnie niepokojące rozpoznania. Lekarzy też nie sposób wziąć na litość, bo oni przyjmują wg. listy stworzonej przed miesiącem lub dwoma.

Radzę wszystkim, których coś takiego spotka to, czego ja doświadczyłem. Zapewnijcie sobie asystenta, który pomoże, wyręczy, wybłaga, wyskomli…

Mój asystent żona, uruchomiła dziesiątki osób. Odświeżyła stare znajomości i poczyniła nowe. Znalazła sposób, aby przyjął mnie endokrynolog. Ten zbadał, poinformował o zagrożeniach i skierował na konsultację chirurgiczną – tyle, że za trzy tygodnie. Mój asystent podejmuje kolejną akcję telefoniczną i termin ulega skróceniu do tygodnia. Mija tydzień rozmyślań, wyciszenia i snucia się po domu. Jedziemy na wizytę. Chirurg bada, przegląda dotychczasowe wyniki i wyjaśnia nam zagrożenia wynikające z zaniechania jak i z możliwych powikłań. Podtrzymuję decyzję. Podtrzymuję – na gorąco, solo i w duecie zgłaszaną prośbę o maksymalne przyspieszenie terminu operacji ze względu na ciążę córki Ani, upływające wakacje, czyli ten wstępnie zakreślony termin – 28 lipca.
Jeszcze nie wiemy, że to nie koniec naszych peregrynacji. Otrzymuję od sekretarki chirurga skierowania na konsultacje z 5 lekarzami różnych specjalności plus prześwietlenie, badanie krwi, a wszystko w warunkach braku możliwości rejestracji i wykonania na bieżąco.
Proszę pytać lekarza, słyszymy od umęczonych, młodziutkich dziewczyn w recepcji.
Jeśli lekarz się zgodzi przyjąć poza kolejnością, to zarejestrujemy.
Łatwo powiedzieć. Gabinet za gabinetem, kilometrowe korytarze, w których wielokrotnie błądzimy, a wszędzie to samo. Ludzie czekający cierpliwie na swoją, uzgodnioną przed miesiącami godzinę wizyty. Ile ludzkich nieszczęść można wyczytać ze zbolałych twarzy czekających? Reagują niechętnie na moje, nasze:
– Przepraszam, ja tylko się zapytam.
W ciągu trzech dni udaje się – biorąc na litość co wrażliwszych, załatwić zlecone badania i konsultacje. Zdążyłem z wynikami na tę najważniejszą konsultację do ordynatora chirurgii. Czekamy pod drzwiami kilka godzin, bo operował. Gdy nas poprosił już po swoich urzędowych godzinach pracy, miał białe dłonie -odparzone od rękawiczek i umęczoną twarz. Przeczytał wyniki i opinię konsultantów i podtrzymał termin. Podpisałem jeszcze wszelkie wymagane w takich razach zgody i mój kalendarz zaczął odmierzać czas. Jeszcze tylko imieniny – moje 20 lipca i Anny 26 lipca, obchodzone w dość minorowym – jeśli o nas chodzi, nastroju.

Nadchodzi 27 lipca. Rankiem mąż Ani Piotruś odwozi nas tzn. mnie i mojego asystenta, do szpitala w Kielcach. Przyjęcie, wybór łóżka, podpisanie paru dokumentów i czekamy. Piotruś wraca do Anusi, aby ją zabrać do Krakowa. Lekarz dyżurny przyjmuje mnie po południu. Do wieczora jeszcze odwiedzi mnie anestezjolog – miły, młody lekarz, który przygotuje mnie do tego, co ma nastąpić rano. Już wiem, że około 8 dadzą mi tzw.”głupiego Jaśka”, a resztę już na bloku operacyjnym. Ela trwa przy mnie. Mało rozmawiamy. Czytamy zabrane z domu gazety, słuchając jednocześnie na dwie słuchawki, nagrań ze sprezentowanej mi na imieniny przez Piotrusia i Anię, MP-3. Na noc Ela jedzie do mieszkania znajomych, aby wrócić do mnie jeszcze przed tym „Jaśkiem”. Dostaję ten słynny zastrzyk i jeszcze jeden. Każą mi się położyć w slipach na łóżko – jakieś inne niż te w salach – wąskie, a i ze zmienną wysokością. Rozumiem, że to na nim mnie powiozą. Obrączkę ślubną, jaką nosiłem od zawsze na palcu mam zdjąć. Zabiera ją Ela i zawiesza sobie na łańcuszku obok medalika ze Św. Krzysztofem. Leżę wyczekując na pielęgniarki, a lek okazuje się na tyle skuteczny, że nie wiedząc kiedy zasypiam i tracę kontakt z rzeczywistością. Budzę się już po powrocie na salę na krótkie chwile. Ela zwilża mi wargi, uspokaja, a ja zasypiam ponownie. Dotrwaliśmy tak do nocy. Spod bandaża na linii obojczyków wystawała mi jakaś rurka, kończąca się pojemnikiem, który dla bezpieczeństwa włożyłem sobie w kieszeń piżamy. Ela pojechała na nocleg do swojej kwatery, a ja po kroplówce z Tramalu spałem do 4 rano jak niemowlę. Nie czułem bólu i byłem bardzo zadowolony z tego podstępu, jaki wykonali na mnie lekarze. Sposobem na „głupiego Jaśka” odebrano mi możliwość przeżywania traumy, jaką jest dla chorego udawanie się na operację. Pamiętałem z Chicago, jak zobojętnionego, ale świadomego kładziono mnie na stół, podpinano jakieś czujniki i że rozmawiała ze mną przyjaźnie i po polsku pielęgniarka. Ciągle tkwił mi w pamięci opis operacji, jaką miała Ela przed laty w Staszowie. Na tzw. ciągu operacyjnym musiała rozebrać się do naga, przejść pieszo kilkadziesiąt metrów do stołu operacyjnego, położyć się na nim i dopiero wtedy personel zajął się nią jako pacjentem. Nie mogłem wtedy i do dzisiaj nie mogę zrozumieć dlaczego nie widziano w pacjencie człowieka, z jego wstydem, lękiem i innymi uczuciami, jakie towarzyszą tego rodzaju doświadczeniom.

Na drugi dzień po operacji, gdy poszliśmy z Elą do szpitalnej kaplicy,  zauważyłem, że mam swoją obrączkę na palcu. Miałem ją zapytać rano, gdzie się podziała moja obrączka z jej medalika, ale jakoś zapomniałem. Okazało się, że zaraz po powrocie z sali operacyjnej obrączka powróciła na swoje miejsce. Oj gapa ze mnie, pomyślałem. Po Mszy św. poprosiłem, aby Ela zaprowadziła mnie do miejsca, gdzie mnie pożegnała, gdy wieziono mnie na salę. Smutne to i raczej puste miejsce bardzo podobne do tych, jakie widzimy w amerykańskich filmach. Znany był czas zabiegu, a więc Ela uznała, że bardziej słuszne będzie spędzić ten czas w kaplicy. Tak też uczyniła. Nie dowiedziałem się, jakie myśli przychodziły Jej do głowy. Nie chciała mówić o takich rzeczach. Pozostaję więc w sferze domysłów, graniczących z pewnością. Po tylu latach coś się już wie o żonie, prawda?

Asystent, to również pomoc w rozmowach z lekarzami, innymi pacjentami, którzy już to przeszli i wiedzą najlepiej. Odbieranie telefonów i SMS-ów od Ani i Małgosi, od Mariusza, Piotrka, Hani jednej i drugiej. Informowanie ich wszystkich o moim stanie i… filtrowanie wiadomości dla mnie. Też potrzebne. Jak to śpiewał W. Młynarski?
…Niechaj sobie główka siwa zażywa pieleszy, po co dziadka denerwować, niech się dziadek cieszy.
No tak, wiele szczegółów w tym opisie powiecie, a gdzie pointa?Naprzeciw mnie, łóżko w łóżko w mojej sali, leżał chory – starszy ode mnie o jakieś 15 lat mężczyzna, który w czasie mojego wyczekiwania na zabieg telefonował z łóżka do sąsiadki, aby dowiedzieć się czegoś o swoim jedynym synu. Nie odbierał telefonów, a on chciałby mu zapisać mieszkanie oraz pieniądze. Sąsiadka uspokajała go, że wszystko będzie dobrze, że wróci i wszystko sobie pozałatwia. W sali dowiedziałem się później, że syn był u niego przed odjazdem do szpitala, żądając odpisania tego mieszkania. Ponieważ odmówił – kontakty uległy zerwaniu. Sąsiad był po operacji wrzodów na żołądku. Następnego dnia dowiedziałem się, że operacji mu właściwie nie robiono, a tylko rozcięto i… zaszyto z powrotem brzuch. Lekarz nie chciał omówić szczegółów, a on sam nie bardzo dociekał prawdy. Widać, że był podłamany. Snuł się po korytarzach, zagadywał innych chorych. Samotność doskwierała mu chyba bardziej niż świadomość stanu swego żołądka.Garnął się do ludzi. Głośno podziwiał nasze więzi rodzinne. On wiedział dlaczego jemu się nie udało stworzyć takich relacji. Prosił o telefon. Będzie mnie pocieszał i dowiadywał się o wyniki histopatologiczne tego, co mi wycięli. Dałem numer telefonu. Jeszcze nie zadzwonił.
Ot, taki sobie obrazek z dwóch sąsiednich łóżek, tej samej sali i tego samego szpitala. Czy pasuje tu jako pointa ten szlagwort:

Rodzina, rodzina, rodzina ach rodzina,
rodzina nie cieszy, nie cieszy gdy jest,
lecz kiedy jej ni ma samotnyś jak pies…

23 uwagi do wpisu “W chorobie – tylko rodzina może pomóc

  1. ~Mamuna pisze:

    Jestem bardzo wzruszona Twoim postem Czesiu.To co przeżyłam w czasie Twojego pobytu w szpitalu postaram się kiedyś spisać w swoim pamiętniku.Wierzę w dobre wyniki badań i szybki powrot do zdrowia.Musimy to przetrwać. Najważniejsze, że jesteśmy razem. To co najgorsze mamy już za sobą. Pragnę podziękować wszystkim, którzy nas wspierali i byli w łączności z nami.

    Polubione przez 1 osoba

  2. ~sg pisze:

    Czesiu i Elu – rozumiem Wasz niepokój oczekiwania. Jestem pewna że wszystko będzie dobrze, czasem w życiu zdarzają się różne zawirowania a potem wychodzi się na prostą.Życzę optymizmu i wszystkiego dobrego

    Polubione przez 1 osoba

  3. ~wicejola pisze:

    Kiedy popisywałam książeczkę(w szkole) nie zapytałam nawet jakie masz kłopoty ze zdrowiem, a Ty, z różnych powodów nie mówiłeś, teraz jest mi strasznie głupio, przepraszam. Życzę jak najszybszego powrotu do zdrowia w pełni sił. To co piszesz o swoich najbliższych jest wzruszające i wspaniałe, czasem aż zazdroszczę, ale na miłość, szacunek, wrażliwość, sympatię, zrozumienie, empatię … pracuje się całym życiem. Z niecierpliwością oczekuję na kolejne wpisy, pozdrawiam serdecznie.

    Polubione przez 1 osoba

  4. ~była uczennica pisze:

    Panie Czesławie bardzo wzruszyło mnie Pana opowiadanie…To prawda, iż nie łatwo odnaleźć się dziś w szpitalach, gdy to nam potrzebna jest pomoc…Życzę powrotu do zdrowia i gratuluję wspaniałej rodziny. Wsparcie bliskich osób jest czymś nieocenionym. Ja jestem dopiero na etapie zakładania „własnego gniazdka” ale Pana ognisko domowe będzie dla mnie wzorem…Pozdrawiam serdecznie.

    Polubione przez 1 osoba

    • ~Tatul pisze:

      Bardzo dziękuję za słowa wsparcia w chorobie. Miło mieć świadomość, że czytacie te opowieści i podzielacie mój punkt widzenia na życie. Oczywiście wierzę, że na tym epizodzie się skończy ta moja przygoda. Na razie czekam na wyniki. Już wiem, że oczekiwanie to może się wydłużyć. Jestem cierpliwy.” Najważniejsze jest to, aby to co najważniejsze było najważniejsze”. Nie tracę tego przesłania z pola widzenia. Tak jest dużo łatwiej żyć. Polecam się .

      Polubienie

  5. ~Brzoza pisze:

    Czytam od pierwszego Pana postu. Milo tutaj, cieplo i przyjemnie. A rodzina jest bardzo wazna czescia naszego zycia. Mozna miec rozne prace, pasje, przyjaciol, ktorzy nie zawioda, mieszkac na calym swiecie, a jednak … musi byc to jedno wazne miejsce, gdzie zawsze mozemy powrocic. Owo gniazdo, z ktorego kazdy powinien wyfrunac, ale rownoczesnie miec swiadomosc- stalosci. Bede czestym Pana gosciem. I prosze pisac. O tym co bylo i tym, co Pana spotyka obecnie. Pozdrawiam serdecznie!

    Polubione przez 1 osoba

    • ~Tatul pisze:

      Moja żona, a za nią i córki wierzą, że brzoza jest niezwykle energetyzującym drzewem, z którym warto mieć bliskie kontakty. Stąd w czasie wiosennych spacerów stosowane jest przytulanie się do brzóz. Mój Tato urodzony jeszcze w zaborze rosyjskim, wspominał jak wiosną chodzili z chłopakami na sok brzozowy. Traktowano to jako suplement diety – jak by to dzisiaj nazwali dietetycy. Czy ciągnąć dalej wyjaśnienia dlaczego mam nabożny niemal stosunek do brzóż? Dziękuję ze miłe komentarze. Serdecznie pozdrawiam i polecam się na przyszość.

      Polubienie

      • ~Brzoza pisze:

        O, tak. Ja takze przytulam sie do brzoz i robie im zdjecia. Stad i wybrane przeze mnie „imie”. Pod piekna brzoza lezy moja babcia. I to nic, ze ciagle trzeba zbierac z jej grobu liscie. Przy brzozach odpoczywalam, przy nich podejmowalam wazne decyzje. Cos w tych drzewach jest. Pozdrawiam! I dziekuje za mila odpowiedz.

        Polubione przez 1 osoba

  6. ~Małgosia z Kotami pisze:

    Traumatyczne przeżycia już są, Bogu dzięki, za nami. Bardzo mnie gniewa system opieki zdrowotnej w Polsce. Jednak z tej strony wody jest bardziej ludzko, a może ja byłam szczęściarą… z ubezpieczeniem. Tatulu, ten post jest bardzo osobisty, pomaga i Tobie i nam, jesteśmy z Tobą – pisz. A później to wydamy!!!

    Polubione przez 1 osoba

  7. ~Ania z Kocureczkami pisze:

    Oj tak, dobrze ze juz po.Wszyscy czekamy na wyniki, Twoje wnuki, Daddy, wraz z Malgosia skladaja raczeta i sie modla do Pana Bozi, my skladamy swoje dorosle i prosimy, nie tylko w sprawie tego wyniku ale teraz w duzej mierze.Bombardujemy Niebo swoimi prosbami:)Tymczasem trzeba Ci odpoczynku, radosci, pogody i bliskosci…My z Malgonia mozemy byc spokojne bo Matusia wszystko to Ci moze dawac-i my jakos tez.Ale, dla pelni spokoju prosimy,siegaj, Daddy, jak najczesciej do tej cudownej wspoltworzacej asystentki Twojego zycia!:)Sluzba zdrowia…Sama mam nie najlepsze doswiadczenia..Czasem nie moge wejsc do szpitala na spokojnie bo uruchamiaja sie jakies dawno juz wytetnione jak ze zrodelka lzy i..trche to ogranicza chocby na spojrzenie na mnie jako „normalna” pacjentke..;) Trudne.Wczoraj bylismy, w zwyklejszej moze sprawie w szpitalu-spotkalismy sie z w miare zyczliwoscia i zrozumieniem-az dziwnie sie czulismy ze tak mozna.Skrepowani.Zmienia sie wiele ale lata cale zejda zanim sie poprawi na dobre…Zostaje nam byc cierpliwym i…jako sie trzymac?…Ech. Calujemy i my!

    Polubione przez 1 osoba

  8. ~Sylwia pisze:

    Przeczytałam Pana post. Nie wiedziałam,że te kłopoty ze zdrowiem są tak poważne. Mam nadzieję,że dzięki Pana decyzji wszystko będzie dobrze i trzymam za to kciuki. Wsparcie rodziny jest ważne i dużo daje, zwłaszcza jeśli jest to rodzina tak wyjątkowa i zżyta ze sobą,jaką przedstawił Pan na blogu.Stan służby zdrowia to juz inna bajka. Sama tego doświadczyłam,więc Pana opis,zwłaszcza z czekaniem wydał mi się znajomy. W szpitalach chyba nic się nie zmieni…Pozdrawiam:)

    Polubione przez 1 osoba

  9. ~Monia pisze:

    Jestem pod wrażeniem… Bardzo ciekawie i dokładnie to wszytko pan opisał. Współczuje panu tej historii z tarczycą, operacji, strachu. Mam nadzieję, że nie będzie więcej problemów zdrowotnych i tego życzę. Ma pan szczęście że kiedy się obudził tam w szpitali po zabiegu miał przy sobie żonę, dobrze jest mieć kogoś takiego opiekuńczego i kochającego. Największy skarb prawda? pozdrawiam

    Polubione przez 1 osoba

    • Tatul pisze:

      Dziękuję” Monia” za refleksję nad moją szpitalną przygodą. Tak, potwierdzam – nie ma większych wartości niż oparcie jakie może nam dać drugi człowiek. Sprawdza się to najlepiej w takich właśnie dramatycznych momentach. Dziękuję za wpis i za życzenia. Pozdrawiam.

      Polubienie

  10. ~Sandra pisze:

    Eh ta tarczyca. Moja babcia przed paru laty też miała ją wycinaną. Była bardzo zdenerwowana przed zabiegiem (ma chore serce i pare innych zabiegó za sobą więc bała się narkozy) i chyba tylko dzieki temu Jasiowi nie zwiała 😉 Wspomina jakpare godzin po zabiegu obudził ja lekarz i kazał mówić: rabarbar i barszcz czerwony. Myślała, że to jakis wariat. Barszczu mu się zachciało =D Moja rodziciekla natomiast miała z „głupim Jasiem” śmieszną przygodę. Była lekko zestersowana przed zabiegiem ale dopieru po podani Jasia przeżyła horror. Ubzdurała sobie, że się nie obudzi z narkozy i powinna uciekać ze szpitala. Dobrze, że zatrzymały ja pielęgniarki! Teraz sie z tego śmieje =D

    Polubione przez 1 osoba

    • tatul pisze:

      Tak jest w istocie Klarko. Dziękuję nieustannie żonie, dzieciom i tym wszystkim, którzy okazali mi w tamtym czasie współczucie lub choćby życzliwe zainteresowanie. Wskazałem na współtowarzysza niedoli , który jednak nie odezwał się. Bardzo jemu współczułem , bo problem z synem nie był jedynym jaki go dręczył. W czasie pobytu na sali szpitalnej telefonowali do niego z policji informując go o tym, że jego partnerka życiowa powróciła do alkoholizmu i musieli interweniować. A wiec stracił róznież i to, co dawał mu związek z osobą uzależnioną . Dziękuję za odwiedziny

      Polubienie

  11. Klarka ma rację, taka rodzina to szczęście, to szczepionka przeciwko wszelkiemu złu tego świata.
    Wiesz, w dorosłym życiu dwa razy przeżywałam to, co Ty, łączniew z czekaniem na wynik … bez asystentów to by było strasznie trudne do przeżycia m żaden lek, żaden specyfik tego zastąpić nie jest w stanie

    Polubione przez 1 osoba

  12. Najważniejsze Tatulu, że wszystko dobrze się skończyło. Był rok 2008.
    Rodzina zawsze jest najważniejsza, ale kiedy choroba dopada jednego z jej członków, wspólnie można znieść więcej.
    Na stronę skierował mnie link zamieszczony, przez Ciebie Tatulu, na blogu Gabuni.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    Polubione przez 1 osoba

  13. ~Paweł pisze:

    Panie Czesławie bardzo wzruszyła mnie Panska opowieść aż mi łezka w oku się zakrecila. Leżę już gotów do spania po ciężkim dniu pracy z dala od rodziny, uswiadamiam sobie też jak bardzo mnie kocha moja wspaniała Sylwunia moja zonka ktora jest dla mnie skarbem. Pozdrawiam serdecznie Pana i Panią Ele.

    Polubione przez 1 osoba

    • Dziękuję za komentarz, zwłaszcza że jest tak miły i poruszający zarazem. Dodam tylko coś na potwierdzenie prawdy, że nic w życiu nie dzieje się przypadkiem. To Fejsbuk przypomniał mi dzisiaj tę opowieść jako udostępnianą tam 3 lata temu, w dniu 15 maja, czyli w Dniu Rodziny.
      Proszę sobie wyobrazić, że właśnie dzisiaj rankiem odwiozłem żonę do szpitala w Kielcach i całą drogę oraz w czasie mojego tam pobytu myślałem o moim traumatycznym przeżyciu z 2008 roku i zobowiązaniach jakie wtedy zaciągnąłem. Po powrocie udostępniłem ten tekst dla przypomnienia jakimi drogami chadza ludzkie życie.
      Dziękuję za pozdrowienia .
      Przekażę jutro telefonicznie.
      Ukłony dla żony

      Polubienie

  14. Reblogged this on Tatulowe opowieści i skomentował(a):

    Jesteśmy świadkami dramatycznej walki o pieniądze dla ONKOLOGII, która jest w ogromnej zapaści. Wykrywalność chorób onkologicznych i ich uleczalność klasyfikuje naszą medycynę w ogonie Europy. Rocznie umiera na te choroby ponad sto tysięcy ludzi. Lista leków refundowanych, w tym onkologicznych nie nadąża za naszymi możliwościami finansowymi i potrzebami.
    Pieniądze o jakie toczy się walka sięgają astronomicznej sumy dwóch tysięcy milionów – czyli 2 miliardów, przeznaczonych na dofinansowanie mediów publicznych w tym głównie TVP, bez której trudno będzie się PiS-owi utrzymać przy władzy.
    Ustawa już przegłosowana w Sejmie, czeka tylko na podpis prezydenta. Czy prezydent się ugnie i nie podpisze?
    Zobaczymy.
    Postanowiłem dzisiaj przypomnieć tekst o mojej rodzinnej batalii o zdrowie, jaką stoczyłem 11 lat temu w Świętokrzyskim Centrum Onkologii. Z tego co wiem, kolejki dla ludzi chorych nic się nie skróciły, a nawet stało się wręcz odwrotnie

    Polubienie

  15. Ultra pisze:

    Pogarda dla ludzi chorych tej kryształowej zmiany jest widoczna. Nie rozumiem, mają patent, że chorować nie będą?
    Ja też mogłam liczyć na wsparcie najbliższych, także to finansowe. Wprawdzie leki miałam bezpłatne, ale onkolog powiedziała, by ich nie brać, bo mają fatalne skutki uboczne. Te nowoczesne kosztują krocie, a trzeba je brać wiele lat.
    Serdeczności zasyłam

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj odpowiedź do Tatul Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.